środa, 30 grudnia 2015

29. Koniec cz.1

Nocą wszyscy mieli się wyspać, ale nie spał nikt prócz maleńkiej Destiny leżącej na rękach Isabell.
-Jest za mała. O wiele za mała-szeptała jej  matka do Raphaela.-Jeśli...jeśli coś mi się stanie, nie będzie pamiętać. Obiecaj mi, że się nią zaopiekujesz. Że powiesz jej...
-Sama jej to powiesz-odszepnął.-Masz zabić Gabrielę. Zamierzasz umrzeć?
Roześmiała się na te słowa.
-Nie da się tego przewidzieć, Raphael. Ale nie wiem co tam mnie czeka i muszę się spodziewać wszystkiego.
-Tęsknisz za dawnym życiem?
Zachichotała smutno, a jej oczy zeszkliły się.
-Czy tęsknie za życiem, w którym mnie pamiętasz, mieszkam w zamku a moi przyjaciele są normalni? Każdego dnia odkąd to się stało. Nie wiem, co się teraz dzieje w innych światach. Czy zmieniły się tak jak ten? Ta płacząca kobieta, blondynka z grzywką, pochodzi z jednego z nich. Ze świata pozbawionego magii, ale pełnego smoków. Jest tam jeden, który należy do mnie...
-Berk...
-Pamiętasz?-poderwała głowę i spojrzała na mężczyznę zapłakaną twarzą.
-Byłem tam...Z Gab...
- Cokolwiek by się nie działo będę walczyła, by tam wrócić.

Słońce leniwie zaczęło unosić się nad Arendelle. Nikt nie spodziewał się tego, co miało się dziś stać. Piekarze otwierali swoje piekarnie, gospodynie wychodziły z domów na zakupy, dzieci dokazywały radośnie. Dzień jak co dzień.
W lesie tymczasem wiedzieli, co ma się wydarzyć. Wiedzieli i szykowali się do ataku. Wszytko działo się według planu. James i Eira wybiegli z lasu i pobiegli w stronę najbliższego gospodarstwa. Nie było czasu myśleć, nie było czasu mówić. Liczył się tylko cel. Uspokoili oddechy i zapukali do drzwi domu. Wyłoniła się z nich kobieta ''przy kości'' z czarnymi włosami związanymi w koka. Na jej twarzy widać było zmarszczki, ale była ona pozbawiona uśmiechu.
-Witam panią-powiedziała Eira ciepło, ale stanowczo.-Potrzebujemy koni. Władczyni...-ugryzła się w język, by nie powiedzieć zbyt dużo. Ku ich zdumieniu na to słowo twarz kobiety jeszcze bardziej spochmurniała.
-Przepraszam-powiedziała szybko i ukłoniła się im.-Przepraszam. Bierzcie konie. Przepraszam.
Oboje podnieśli przerażoną kobietę.
-Niech pani za nic nie przeprasza.-powiedziała Eira spokojnie.-Obiecuję, że to się zmieni. Obiecuję.
Po tych słowach szybko wyszli z domu, zabrali pięć koni i ruszyli z powrotem.
-Poradziłabym sobie sama.-powiedziała Eira do Jamesa mimo iż cieszyła się jego obecnością. On natomiast chciał ją pilnować, by nic jej się nie stało. Parsknął tylko i popędzili galopem.
Do domu Ros dotarli stosunkowo szybko. Powitała ich zniecierpliwiona Isabell. Uśmiechnęła się i wsiadła na konia. W ślad za nią poszedł Raphael.
-Nie mogę iść z wami.-powiedziała w końcu Ros z twarzą tak smutną, że prawie płaczącą.-Zostanę z Destiny. Zastąpię Eirę.
Niespodziewanie na twarzy młodej księżniczki pojawił się uśmiech, który znikł szybko. Isabell przytaknęła nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki.
-Isabell?-powiedziała Eira.-Ta kobieta, od której wzięliśmy konie...Była przerażona. Nie po to jest Władczyni. Proszę, zmień to.
Is przytaknęła i ruszyła do zamku w Arendelle wraz z Raphelem.
Objechali zamek dookoła i stanęli przed tylnym wyjściem. Zeskoczyli z koni i przywiązali je do drzewa. Spojrzeli na siebie. Znali plan, a jednak nadal byli niepewni. Żadne z nich nie odważyło się odezwać. W końcu mężczyzna ruszył się, nie chcąc tracąc czasu. Wszedł do środka tunelu, a Isabell szybko podążyła w jego ślady. Po kilku minutach znaleźli się w lochach. Raphael pobiegł "szukać kluczy", co w rzeczywistości oznaczało "stłuc strażników i zabrać im je". Tymczasem Is miała zająć się poinformowaniem ludzi, co się dzieje. Na jej widok wszyscy się ożywili. Ci, którzy ją poznali cieszyli się na jej widok, a nowi szybko do nich dołączyli.
-Nie bójcie się!-powiedziała podchodząc do każdej kolejnej celi.-Przyszliśmy tutaj, by was uwolnić. Pokażemy wam drogę ucieczki, powiemy co macie robić, ale musicie obiecać, że nie będziecie zadawać pytań i bezwzględnie nam ufać.
W tej chwili u jej boku pojawił się mężczyzna. W lewej ręce trzymał klucze, a prawą nerwowo zaciskał. Ludzie momentalnie ucichli na jego widok. Na początku kobieta nie wiedziała o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowała się, że to przecież on ich tu umieścił.
-On jest ze mną.-zaczęła wyjaśniać.-Zamieniłam jego umysł w lepką papkę. Jeżeli zechce skrzywdzić któregokolwiek z was obiecuję go poćwiartować.
Chciała wybuchnąć śmiechem na widok miny Raphaela. Uśmiechnęła się jednak gdy zobaczyła, że ludzie oddychają z ulgą. Szybko zaczęli ich uwalniać i instruować gdzie mają się udać. Okazało się, że ludzi jest o wiele więcej niż przypuszczali. Isabell miała nadzieję, że Ros ich wszystkich pomieści.
Kiedy zostali sami przytuliła mężczyznę. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Mogli zostać w tej pozycji na wieki. Mieli jednak zadanie do wykonania. jak przewidywał plan ruszyli w stronę komnaty Władczyni i sali tronowej. Na ich drodze stanął jednak ktoś, kto już dawno temu miał nie żyć. Ktoś, kto wywoływał strach. Ktoś, kto nie powinien nigdy powstać. Ktoś, kogo nie powinno tu teraz być.
Mrok.
-Co? Nie spodziewałaś się mnie tu?-powiedział swoim mrocznym, ciężkim głosem.-A jednak jestem. Myślałaś, że mnie pokonasz? Mała, głupiutka Is.
-Co ty tu robisz?-powiedziała zaciskając zęby.-Jak się znalazłeś w Arendelle, sukinsynu?!
-Po co takie ostre słowa...-cmoknął.-Jestem tu, bo moja córka mnie potrzebowała. Ty nie wiesz jak to mieć ojca, ale ona doskonale zna to uczucie. I zna też uczucie straty. Tak jak znasz je ty. Nawiasem mówiąc, dzięki niej i jej niewyobrażalnej wyobraźni spotykamy się tutaj i mimo, że istnieję tylko dzięki niej, potrafię pokonać cię jeszcze raz. A teraz zmykaj z tymi wieśniakami i zmień swój plan, dziecko. My też musimy się przygotować.
Po tych słowach zniknął. Is zakręciło się w głowie i ruszyła w stronę tunelu. Kipiała ze wściekłości. Przyzwała swojego ojca?! Czy ona nie rozumiała, że to tyran nieszczący ludzkość?! Oszalała...
Wybiegła z tunelu wsiadła na konia i wyprzedzając uciekinierów ruszyła z powrotem do lasu. W ślad za nią ruszył Raphael, ale zignorowała go zupełnie. Cały czas myślała o słowach potwora i o planie, który musiała wymyślić. Mrok był potężny, ale musiała go pokonać.
Kiedy dotarła do domu Ros zeskoczyła z konia i wpadła do środka.
-Zabierz dziecko.-powiedziała spokojnie i udała się do pokoju w którym siedzieli Jack i Czkawka. Podeszła do Strażnika i złapała jego głowę.
-Jack!-krzyknęła, na co chłopak odpowiedział śmiechem.-Jack! Jeżeli tam jesteś...Mrok wrócił. Jest tu...Ja...nie wiem jak go pokonać...Jack!
Do niego jednak to nie docierało. Cały czas śmiał się i kręcił oczami. Naprawdę wyglądał jak naćpany. Is nie wytrzymała. Odchyliła rękę i uderzyła go w twarz. Potem zaczęła płakać, bo nawet to nie pomogło.
-Jack...-załkała.-Obiecuję, że go pokonam. Dla ciebie, Elsy, Destiny...A potem strącę Gabriel z tronu i wyciągnę z niej, jak wszystko naprawić.
-Isabell...-w tym momencie w pokoju pojawiła się Ros. Przytuliła Is i wyprowadziła ją z pokoju. Zamknęła drzwi i posadziła płaczącą kobietę na kanapie.
-Nie mam siły znów z nim walczyć...-szeptała.-Nie chcę z nim walczyć. On miał nie istnieć...
-Posłuchaj mnie...Musisz walczyć. Masz dla kogo. Przestań płakać i zacznij planować. Potrafisz to zrobić. Potrafisz....
-Skąd to wiesz?
-Po prostu wiem. A teraz otrzyj łzy i zrób coś.
Is wstała z kanapy i podeszła do stołu. Przetarła oczy i zaczęła mówić.
-Trzeba się koniecznie dowiedzieć, jak Mrok się tu dostał. To będzie nasz priorytet. Potem dowiemy się jak go pokonać.
-Co powiedział, gdy go spotkaliście?-spytała Ros siadając przy stole, przy którym usiadł również Raphael.
-Ubliżył mi. A potem...powiedział coś, że istnieje dzięki Gab...
-Dzięki jej niewyobrażalnej wyobraźni.-dodał mężczyzna.
-Zaraz...Ona go sobie...wymyśliła?!-Is wstała i podeszła do okna.-Jeżeli tak i Mrok faktycznie jest tylko wytworem jej wyobraźni jest tylko jeden sposób na pokonanie go. Trzeba unicestwić jego źródło-Gab.
Potem nastało milczenie. Isabell ustalała w głowie plan. Musiała się go pozbyć. Był zbyt dużym zagrożeniem. Wcześniej wierzyła, że uda się jej załatwić sprawę bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Teraz wiedziała, że jest on nieunikniony. Wiedziała też, że Gab na nią czeka.
Wyszła z domu i wsiadła na konia. Wybiegł za nią Raphael.
-Zostań z Eirą i Jamesem.-powiedziała.-Nie może się im nic stać. I pamiętajcie, nie zabijajcie niewinnych.
Po tych słowach ściągnęła wodze konia i popędziła z powrotem do zamku. Przebiła się przez armię koszmarów. Widziała, jak Eira i James ruszają do ataku. Było ich niewiele. Ale byli zdeterminowani.
Zeskoczyła z konia i weszła do zamku. Szła korytarzem, który kiedyś uznawała za swój. Ale nigdy nie należał do niej. To zamek Elsy. I musiała go odzyskać. Skręciła w prawo i weszła do sali tronowej. Na tronie dosłownie leżała Gab. Była wychudzona, blada skóra wisiała na niej, a Mrok stał przy niej i szeptał jej coś do ucha. Wyglądała przerażająco.
-Gabriel...-krzyknęła cały czas idąc naprzód. Ta ruszyła się tylko leniwie i zamrugała kilka razy.
-O...jesteś...-powiedziała słabym głosem.
-Co...co się z tobą stało?
-Nic się z nią nie stało.-odpowiedział Mrok zasłaniając Is widok.-Po prostu kocha swojego ojca...Ale to zaraz...Najpierw rozprawię się z tobą!
-Isabell?-odezwał się głos Raphaela. Przyjechał za nią.
-Mówiłam ci, że masz zostać!-krzyknęła.
-Chłopaczek...-syknął Mrok.-Zajmę się tobą raz dwa!-Zniknął i pojawił się przy Raphaelu.-Walcz rycerzyku!
Is nie miała czasu ratować ukochanego. Musiała zakończyć tą zabawę. Podeszła do Gab, która zdążyła już stanąć na nogi.
-Nie powstrzymasz mnie!-krzyczała.-Moja armia już idzie zmiażdżyć twoich przyjaciół. Dałam im szansę do życia, ale skoro chcesz ich poświęcić, proszę bardzo!
-Zamknij się! Ca ci zrobił Mrok?! Nie widzisz, ze on cię krzywdzi?!
-On mnie kocha!-odwróciła się tyłem i spojrzała przez okno.-Zobacz! Twoja wojna się już rozpoczęła!
Faktycznie za oknem ścierali się właśnie jej przyjaciele z armią ludzi i koszmarów. Chciała im pomóc. I właśnie to zrobiła. Wyciągnęła niewielki sztylet. Kiedy Gab się odwróciła wbiła jej go prosto w klatkę piersiową
-Nie trzeba było go przywoływać.-wyszeptała Isabell.-Mogłyśmy się dogadać.
Gabriel zaczęła się krztusić i oddychać spazmatycznie. Z rany ciekła krew, a jej słabe nogi odmówiły posłuszeństwa.
-Isabell...-powiedziała z bólem. Is chciała jej pomóc. Chciała cofnąć czas. Ale to była jedyna możliwość. Gab musiała zginąć.-...umrzesz razem ze mną!
Po tych słowach wbiła sztylet, który trzymała w ręce w podbrzusze Isabell. Upadła na kolana, a Gab przyciskała sztylet jeszcze mocniej. Potem obie w tym samym czasie upadły na ziemię.

sobota, 26 grudnia 2015

28. A więc zaczęło się.

  Nadeszła noc. Raphael za wszelką cenę chciał zostać, ale nie było go gdzie przenocować. Z drugiej strony nie mógł wracać. W końcu zdecydował się przespać na podłodze.
Jak mógł jednak spać, gdy za ścianą leżała jego żona i córka. Dziwne uczucie mówiąc tak o kimś, kogo poznało się tego samego dnia. Nie wiedział, co jest prawdą, a co fałszem. Nic właściwie nie wiedział. Ala za to czuł. Czuł, że Isabell musi być kimś więcej. Czuł, że Destiny jest kimś więcej niż dzieckiem. I wiedział, że musi z nimi być. Zostać z nimi  i je bronić cokolwiek planowała Isabell.
Nie mógł spać, więc wstał. Pochodził kilka razy po salonie. Jego nogi same prowadziły go w miejsce, gdzie spała jego ''żona". Spała. Jej w proste, blond włosy zakrywały pół twarzy. Jedna ręka spoczywała na kołdrze, a druga obejmowała Destiny leżącą obok. Raphael usiadł na fotelu i patrzył. Czy było możliwe, by mógł zapomnieć jej oczy? Czy mógł zapomnieć jej dotyk? A może dotyk, który tak dobrze pamiętał nie należał do Gab?
Nie wiedział kiedy, ale znalazł się przy jej łóżku. Centymetr od jej twarzy. Jej oddech owiewał jego twarz. Powoli przybliżył swoje usta do jej i delikatnie ucałował. Ocknęła się natychmiast, ale nie zamierzała oddawać mu pocałunku. Spojrzał na nią.
-Przypomniałeś sobie?-szepnęła, by nie obudzić córki.
-Naprawdę nią jesteś?-powiedział.
-Kim?
-Wszystkim. Władczynią, matką, żoną...
-Miałam 16 lat, kiedy zostałam Władczynią Trochę mało. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale nigdy w żuciu nie pomyślałam, że spotka mnie coś tak idiotycznego. Na swojej koronacji przysięgałam, że zawszę będę mówić prawdę. Tej samej nocy straciłam pamięć. Kochałam innego, ale to ty jesteś moją miłością. Ty jesteś mężem i ojcem. Nigdy bym cię nie okłamała.
Zamilkł. Usiadł z powrotem na fotelu i patrzył na nią. Bił się z myślami. Trwali tak, aż nie nadszedł ranek.
Po śniadaniu Ros, Eira, James, Isabell z Destiny i Raphael usiedli przy stole w jadalni.
-Musimy ustalić plan.-zaczęła Is bawiąca się z Destiny.
-Plan?-rzekła Eira.-Jesteśmy piątką osób plus niemowlę i cztery osoby niespełna rozumu! Jaki plan?
-Nie unoś się, Eira. Destiny się rozpłacze. A teraz posłuchajcie-powiedziała Is spoglądając na pozostałych.-Znam Gab. Od dziecka widywałam się z nią dzień w dzień. I wiem, że cokolwiek by nie planowała, nie będzie to dobre ani dla nas, ani dla pozostałych istot i ludzi. Trzeba zrobić to, co konieczne, by strącić ją z tronu.
-Co znaczy ''to co konieczne''?-wtrącił się James.-Chcesz ją...zabić?
-Powiedziałam, ludzie MUSZĄ być bezpieczni. Jeżeli będzie trzeba, tak, zabije ją. Ale nie martwcie się tym na zapas. Wymyślcie lepiej, co mamy zrobić, żeby przebić się, przez armię żołnierzy i dostać się do zamku.
-Wiem, jak Gab rozstawiła strażników.-rzekł Raphael.
-Dobrze.-uśmiechnęła się Is.-Narysuj ich rozstawienie i siły, jakie może wykorzystać. A my myślimy dalej.
-Moim zdaniem powinniśmy wykorzystać tych, którzy wydają się najsłabsi.-odezwała się po raz pierwszy i ostatni Ros.
-Elsa?-spytała Isabell patrząc zdziwiona na przyjaciółkę, ale ta tylko przytaknęła niewidocznie.-Jak mamy ją wykorzystać? One tylko płaczą i...ogłuszyły Eirę...
-Mają ogłuszyć strażników?-Wtrąciła się Eira.
Strategię omawiali przez kilka godzin. Każdy coś wtrącał, każdy coś dodawał, każdy miał jakąś rolę.
-A więc zaczęło się-szepnęła Isabell, kiedy wszyscy udali się odpocząć.

Hej! I teraz jesteśmy niebezpiecznie blisko końca. Kolejny rozdział pojawi się jeszcze w tygodniu a na sylwestra pojawi się następny. A potem będziemy kończyć. Mam nadzieję, że wam się spodoba mój zamysł końca, wiem natomiast, że na pewno was zaskoczy. Pozdrawiam!

piątek, 18 grudnia 2015

27. Zostaję

  -Isabell...
Usłyszała swoje imię. Ktoś je wypowiadał. Ocknęła się natychmiast. Mężczyzna. Ujrzała w krzakach postać. James? Nie, nie on. A jeśli nie on...O Boże, sługus Gab!
Zerwała się natychmiast. Nie miała broni. Wszystko zostało w domu. Ale nie mogła tam biec. Nie mogła narazić przyjaciół i córkę na niebezpieczeństwo. Musiała go zabić. Oby tylko był sam i nie przyprowadził przyjaciół. Krzyknął coś, a jego głos wydawał się dziwnie znajomy. Isabell była zdeterminowana i nie zamierzała odpuszczać. Zatrzymała się nagle, a ''ten ktoś'' wpadł na nią z impetem.
''Pamiętaj, co uczył cię Raphael"-powtarzała sobie w myślach.
Szkoda, że nie wiedziała, że leży na niej nie kto inny, a sam Raphael. Kiedy zaczęła atakować zauważył, że wykonuje JEGO ruchy. Wiedział jak się bronić. Bo przecież...to on te ruchy wymyślił.
Kiedy odwróciła się do niego twarzą...Raphael. Czyli to właśnie teraz miała go zabić? Nie chciała. Ale musiała. Dla Destiny. Jak ona jej to potem wyjaśni? Kochanie, zabiłam twojego ojca, bo lizał z inną panią i nie pamiętał mnie? W życiu.
Dopiero po chwili zrozumiała. Powtarzała ruchy, które on ją nauczył. O Boże, nie ma szansa pokonanie go.
-Nie chcę z tobą walczyć-odezwał się wreszcie. Nie chciał walczyć?
-Nie?-powiedziała Is gotowa do ataku.-To po co tu jesteś?!
-Kazałaś...kazałaś mi szukać odpowiedzi. A ja mam dużo pytań.
Spojrzała  na niego z ukosa. Pytań? Pytań?! Jakich pytań? I...i po co ona to w ogóle powiedziała?!
-Proszę..-rzekł podchodząc bliżej z opuszczonymi  dłońmi.-Wiem, że znasz odpowiedzi, na pytania na które sam nie potrafię odpowiedzieć.
-Masz godzinę. Odpowiem na twoje pytania, ale nie za darmo.
Zaśmiał się. Jak ona z tym tęskniła. Z pewnością by go teraz pocałowała, gdyby nie to, że jego wargi dotykały warg Gab.
Zignorowała go i ruszyła w stronę jeziora. Musiała wracać. Musiała nakarmić Destiny. Ale jeszcze bardziej musiała się dowiedzieć, co kombinuje i jak zaatakować Gabriel.
Usiadła na jednym z kamieni nad jeziorem i wpatrzyła się w jego taflę. W tym czasie Raphael usiadł obok niej i przyglądał się jej twarzy.
-Zagrajmy w grę.-odezwała się po chwili odwracając do niego głowę. Nie mogła jednak długo na niego patrzyć, bo nieodparta chęć pocałowania go tylko wzrosła.
-Grę?
-Tak, grę. Ty zadajesz pytanie, ja na nie odpowiadam. A potem na odwrót.
-Dobra, ale ja zaczynam.-powiedział i kontynuował, kiedy przytaknęła.-Nie wiem dlaczego, ale znam twoje imię. Gabriela nigdy go nie wymówiła. Dlaczego więc je znam?
-Może dlatego, że ja jestem twoją żoną?!-krzyknęła, ale natychmiast pożałowała tego. Zamrugała.-Po co tak naprawdę tu jesteś?
-Już mówiłem-chcę poznać odpowiedzi. Dlaczego twierdzisz, że jesteś moją żoną?
-Bo nią jestem. Gab coś zrobiła...I zapomniałeś. Wszyscy zapomnieli...Czy ona wie, ze tu jesteś?
-Nie. Raczej nie. Możesz to udowodnić? To co mówisz?
-No dobrze, sprawdźmy, czy całkowicie wymazała mnie z twojego umysłu. Poznałam cię na arenie. Miałeś być moim nauczycielem. Miałam wtedy...16 lat? Kiedyś odwiedziłeś mnie w nocy. A ja cię uderzyłam, bo myślałam, że mnie zostawiłeś. Pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz kiedy Jason mnie zabierał. Potem spotkaliśmy się w katakumbach starego zamku.
Zaśmiał się i spojrzał na taflę jeziora.
-Dlaczego się śmiejesz?-spytała bliska płaczu Is.
-Bo...Bo mówisz mi o rzeczach, które pamiętam. Ale nie ma tam ciebie. Tam jest Gabriela. Ją widzę. To jej wyznaję miłość. To ją uczę. To z nią spotykam się w katakumbach. Ale to nie mogła być ona. To musiałaś być ty.
Spojrzała na niego. Teraz chciała go pocałować. BARDZO. Ale szybko zamknęła oczy. Uspokój się!-powtarzała sobie w myślach.
-Przed...tym całym cyrkiem-zaczęła wciąż z zamkniętymi oczami.-Pokłóciliśmy się. Bardzo. I...nie chciałam cię stracić. Ale są dla mnie ważniejsze rzeczy. Co planuje Gab? CO robi? Mówiła ci coś?
-W zasadzie to w ogóle się do mnie nie odzywa...
-Czekaj...jak to?
-No...ma innych...kochanków? Mnie wezwała pierwszy raz, kiedy ty się zjawiłaś.
-Ta suka zabrała mi ciebie i jeszcze śmie cię zdradzać?! Wydrapię jej oczy!-wstała i już chciała wracać. Ale przypomniała sobie, że Raphael może teraz wrócić do Gab i wszystko jej wygadać. A nawet, jeżeli nie będzie chciał i tak Gab to z niego wyciągnie. Nie mógł tam wrócić. Ale...czy mógł zostać?
-No dobra.-powiedziała do siebie i odwróciła się do niego.-Raphael, możesz być za nami i pomóc nam pokonać Gab, albo teraz lecieć jej to wszystko wygadać. Tylko wierz mi. Nie przeżyjesz pięciu minut, jeżeli wybierzesz tę drugą opcję.
-Zostaję. Zostaje z ''wami'' kimkolwiek ci ''wy'' jesteście.
-W takim razie chodź.
Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę domu. Oboje sobie zaufali. A to już był pierwszy krok, do pokonania Gab.
Kiedy przekroczyli próg domu. Pierwsze co ich zastało to zdenerwowana Eira. Ostatnio stała się super drażliwa. Kiedy tylko zobaczyła Raphaela co zrobiła? Wskoczyła na niego z dzikim okrzykiem.
-Czego tu chcesz, sługusie?!-krzyczała.-Zabiję cię! Zdradziłeś Isabell!
-Uspokój się Eira...-mówiła Is odciągając wściekłą dziewczynę.-On jest z nami. Chce...chce nam pomóc.
-Spróbuj zdradzić nas jeszcze raz, a twoje ciało zawiśnie w sali tronowej Zamku w Arendelle!-prychnęła i odeszła. Zdezorientowany Raphael spojrzał na Is pytająco.
-Księżniczka Arendelle-rzekła beznamiętnie wodząc wzrokiem za dziewczyną.-Jedna z nas. A teraz chodź.-Pociągnęła go na górę.-Chcę ci coś pokazać. Tylko...najprawdopodobniej zapomniałeś...
Pchnęła delikatnie drzwi. Podeszła do kołyski i wyciągnęła z niej Destiny. Zaraz podszedł do niej Raphael spoglądając nie nie zdezorientowany.
-Czy...czy to...-nie mógł się wysłowić.
-Tak.-wyszeptała.-Twoja córka. Nasza córka. Destiny.


Hej! Cały tydzień byłam chora, ale piszę rozdział dopiero w piątek! Taa....Ale cały tydzień rysowałam rysunki na zamówienie. I trochę się źle czułam. Ale rozdział w końcu dłuższy. I wiecie co? To prawie koniec. Jeszcze...tak do 10 rozdziałów i koniec. Koniec....

niedziela, 13 grudnia 2015

26. Krótko

                                                                ~.~
-Samotna. Jestem tak bardzo samotna-Gabriela została sama w komnacie, więc nie krępowała się i mówiła do siebie.-Nie mam szans na normalne życie. Nie. Zabrałaś mi je Isabell, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz. Jeżeli w ogóle żyjesz. Zabrałaś mi ojca. Zabrałaś mi go, a ja zabrałam ci wszystko. Ale mój ojciec powróci. Bo widzisz, ja jestem ta mądrzejsza. I znajdę sposób, aby go wskrzesić. Albo...już go znalazłam...
                                           ~.~
Treningi były wyczerpujące. Niestety Isabell nie zamierzała odpuszczać. Była zdeterminowana i gotowa zrobić wszystko, by odzyskać spokój. Nie miała planu, środków, zamku, ale miała Destiny. I walczyła dla niej.
-Masz oczy po tacie.-mówiła, gdy tylko przytulała swoją małą córeczkę.-Nie poznasz go osobiście, ale na pewno będziesz tak jak on.
Chciała odzyskać Raphaela. To była jej miłość. Chciała znów poczuć jego dotyk, znów usłyszeć jego głosy i poczuć zapach. Ale na to nie było już szans. Był pod jej władzą. Na usługach Gabrieli. Słuchał się jej. Był lojalny i nie dopuściłby do śmierci kogoś tak ważnego. Dlatego musiał zginąć. Ilekroć Is o tym myślała, do jej oczu napływały łzy. Nie mogła tego zrobić, ale musiała. I znów historia będzie się powtarzać. Najpierw Jason. Jej pierwsza miłość. Teraz Raphael. Jej najprawdziwsza miłość.
Wstała rano. Najwcześniej ze wszystkich. Ubrała się szybko, uczesała włosy i wybiegła z domu. Chciała znów czuć się jak wtedy, kiedy miała jeszcze 15 lat. Wolna.
Biegła przed siebie, nad jezioro nad które chodziła co wieczór. Zanurzyła ręce w lodowatej wodzie i ochlapała sobie twarz. Zamknęła oczy i zaczęła wyrównywać oddech. Wdech i wydech, wdech i wydech...Ułożyła się wygodnie i zasnęła. Tak po prostu.
Usłyszałem szelest. Zwierzę. Nawet, jeżeli nie znajdę tu jakichś buntowników, to może coś upoluję. Podbiegam bliżej. To nie zwierzę. To ona. Kobieta, która pozostawiła pytania. Która kazała mi szukać odpowiedzi. Zanurzyła drobne ręce i oblała swoją czerwoną twarz wodą. A potem ułożyła się i zasnęła. Miałem nieodpartą ochotę podejść. Ale nie chciałem zbytnio się zbliżać. Postanowiłem, że obejdę dookoła krzak za którym stałem i ukryję się za kamieniem. O tak zrobiłem. Z tej odległości, zaledwie kilkunastu metrów, mogłem ujrzeć jej twarz. Musiałem przyznać-była śliczna. Ładniejsza od kobiet z Arendelle. I nie taka spasła jak te, które musiałem zakuwać w kajdany. Jednocześnie trochę umięśniona, więc nie mogła być księżniczką. Kim zatem była? I dlaczego Gab była na nią tak cięta? Zastanawiałem się jak ma na imię. Wyglądała mi na...Caroline. Nie, to nie to. Coś bardziej jak...Ima. Nie.
-Isabell-pomyślałem, ale chyba to powiedziałem.


To chyba tradycja, że wiecznie was za coś przepraszam. I przepraszam was teraz, ale (czas na lipne argumenty):
1) Cały weekend byłam u kuzynki.
2) Chyba dopadła mnie angina i strasznie źle się czuję.
3) Jutro poniedziałek.
4) Zamierzam napisać jeszcze rozdział na bloga "All I want...".
Wiem, rozdział kitowy i krótki, ale..wytrzymacie i nie opuścicie mnie, prawda?
Chciałam wam tylko powiedzieć, że niesamowicie się czuję z tym, ze jestem już tak daleko. Nikt z moich ''realnych'' znajomych nie wie o blogu, więc na pewno nie chcę się ''wyfejmić"(wiem, nie ma takiego słowa). To niesamowita satysfakcja, kiedy piszecie ''Fajny" ''Podoba mi się". A kiedy piszecie takie długie komentarze, to moje serduszko rośnie^^ Nie żebrze o komentarze, bo wiem, że każdy ma lepsze i gorsze dni i nie czasami chce się wam przeczytać, a tym bardziej skomentować.
Po prostu dziękuję, że jesteście.

sobota, 5 grudnia 2015

25.Kocham cię

Tej nocy miałam nie spać. Nie poszłam dziś na trening i zostałam w domu. Spałam, pomagałam Ros i znów spałam. Aż nadeszła noc. Wszyscy poszli sapać. Wszyscy oprócz mnie. Weszłam do pokoju, w którym ulokowały się kobiety i usiadłam pod ścianą. Płakały, mimo iż nie miały czym. Krzyczały, chociaż miały zdarte gardła. I powtarzały dwa słowa w kółko i w kółko. Moje dziecko. Jakby nie było już mnie, czy Jamesa. Jakby już nas nie kochały. Ale nie mogłam nic zrobić. Mogłam tam tylko siedzieć.
Godzina za godziną czas wlekł się niewyobrażalnie. Nie słyszałam płaczów. Słyszałam tylko cichy głosik. Prosił mnie o coś. Sprawiał, że oddałam mu się zupełnie. Prosił mnie o coś. Chciał, bym przy nim była. Bym coś dla niego zrobiła. Słuchałam tylko jego. Tego cichego, prawie bezgłośnego głosiku.
Nagle poczułam jak silne, znajome ręce oplatają mnie w pasie. I ujrzałam w ręce nóż. A pod sobą Elsę. Mamę. Właśnie próbowałam zabić własną rodzicielkę. Spojrzałam za siebie i ujrzałam pełne troski oczy Jamesa. Znó odwróciłam się do matki. I zdałam sobie sprawę co zrobiłam. Kiedy chłopak rozluźnił uścisk. Uciekłam. Uciekłam nad jezioro. Słyszałam moje imię.
Kiedy tam dotarłam było cicho i ciemno. Widziałam tylko Księżyc, który odbijał się w tafli. Stanęłam zdyszana nad najwyższym kamieniem, z którego zawsze skakałam. Wypuściłam powietrze z płuc, rozłożyłam ręce i skoczyłam.
Trwało to kilka minut. Więc to tak wygląda umieranie. Najpierw ciemność. Ból. A potem nagła ulga. Przyśpieszony oddech. James. James?!
-Eira!-krzyczał.-Eira, Boże, obudź się. Eira!
Spojrzałam na niego. Był mokry. Uratował mnie.
-Dlaczego-wyskrzeczałam.
-Eira, posłuchaj nigdy mi tego ie rób. Błagam, nie zostawiaj mnie. Nigdy więcej.
Przytulił mnie i szeptał do ucha.
-To nie twoja wina. Nic nie zrobiłaś.
-Po co mnie uratowałeś?-wyszeptałam, chociaż nadal przypominało to skrzeczenie.
Odsunął się ode mnie odetchnął i spojrzał mi w oczy.
-Pamiętasz jak cię pocałowałem?
Trudno by mi było zapomnieć.
-Wtedy...to było dla mnie nowe. A zarazem takie piękne. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty, Eira. Wiem, że jeszcze jakiś tydzień temu miałem 5 lat, ale teraz...Eira powiedz, czy kiedy mnie widzisz twoje serce nie przyspiesza? A kiedy na mnie patrzysz nie masz ochoty mnie dotknąć? Ja mam tak cały czas. Cały czas opieram się, by się od ciebie odsunąć, bo wiem, że nie jestem z twojego świata. A kiedy wszystko wróci do normy wrócę do swojej pierwotnej postaci. Do dzieciaka. Ale kocham cię. Kiedy rano wstaję z piętnaście minut poświęcam no oglądanie cię. A czasami biorę kartkę i rysuję. Bo jesteś piękna Eira. Najpiękniejsza.
W tym momencie nie wytrzymałam. Przywarłam do niego wargami i nie pozwoliłam się mu odsunąć. Jeżeli to miało trwać kilka dni, będzie trwało kilka dni. Ale chciałam być z nim. Chciałam, by całował mnie co rano. Chciałam, by mnie przytulał i głaskał.
-Kocham cię.-wyszeptałam pomiędzy pocałunkami.
Wejście do lasu było ciemne. Teraz nad ranem tylko delikatne światło przebijało się przez konary drzew. Ale nie dodawało to otuchy. Przez to las wyglądał na jeszcze bardziej mrocznie. ALe szukałem odpowiedzi. I dla nich zrobiłbym wszystko.

24. Szukać odpowiedzi

   Eira
Wróciłam sama do domu Ros. Ten pocałunek...był taki dziwny. To nie znaczy, że mi się nie podobał. Był spontaniczny i delikatny. James spojrzał potem na mnie i odszedł. Nie miałam zamiaru za nim iść. Potrzebował chwili samotności. Tak samo jak ja.
  Już od progu usłyszałam głosy Isabell i Ros. Najprawdopodobniej się o coś kłóciły. Popchnęłam drzwi.
-Muszą Ros.-mówiła Is głaszcząc dziecko, które trzymała na rękach.
-Nie mamy planu....-próbowała wtrącić się Ros.
-I właśnie dlatego musimy to zrobić. Tego mi nie zabrała. To jedyne, co mogę im przekazać. Wiesz, że jestem w stanie dla niej poświęcić wszystko.
 Trwały chwilę w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Potem Is mnie zauważyła i od razu podeszła.
-Eira, posłuchaj mnie.-powiedziała twardo z łagodnością w głosie.-Nie wiemy jakie plany ma Gab. Nie możemy bronić się w nieskończoność. Musimy zacząć atakować. Ty i...James musicie nauczyć się walczyć. Jesteście młodzi. Eira?
Stałam tam skołowana. Spokojnie. Isabell chciała walczyć. Chciała by dwójka nastolatków walczyła. By zabijała. Było jeszcze coś. Mówiła o nas wy. My. Jakbyśmy już byli razem i nie było w tym nic dziwnego. Może coś podejrzewała.
Coś wybudziło mnie ze stanu głębokiego zamyślenia. Płacz. Płacz mamy. Tyle razy ile go słyszałam tyle razy bolało mnie serce.
-Tak.-powiedziałam zdecydowanie.-Musimy strącić ją z tronu i zabić. A potem przywrócić rodziców do ich poprzedniego stanu.
Spojrzały ponad moim ramieniem. W drzwiach pojawił się James, ale nie odwróciłam się. Tyle że moje serce się odwróciło i przytuliło go całym sobą. Moje serce już należało do niego.
Isabell powiedziała mu to samo co mi. Przez cały czas siedziałam na kanapie z podwiniętymi kolanami. Myślałam. To wszystko było takie dziwne. Kiedy jeszcze mieszkałam w zamku, a właściwie z niego uciekałam wierzyłam, że wszystko zawsze takie będzie. Że rano nie będzie mnie w zamku, a wieczorem będę wracała do domu, rodziny i przyjaciół. Teraz nie miałam niczego. Znów pomyślałam o naszym pocałunku. Zacisnęłam usta i spojrzałam na profil Jamesa. Światło z okna, przy którym siedział dokładnie podkreślała jego rysy twarzy. Czy był przystojny? Jasne, ale spokojnie mógł równać się chłopakami z królestwa z którymi się spotykałam. Zauważył, że się mu przyglądam i na sekundę na mnie spojrzał. A ja spuściłam wzrok. Znów pomyślałam o przeszłości. Tam, gdzie chodziłam było mnóstwo chłopaków. Każdy starał się ze mną jakoś spotkać, dotknąć a nawet pocałować. Na początku, kiedy byłam mało doświadczona udawało im się to. Ale potem, kiedy nabrałam wprawy moja usta pozostały nienaruszone. Z Jamsem było inaczej. Chciałam tego i najwyraźniej on też.
-Eira?-usłyszałam swoje imię i natychmiast wstałam.
-Tak?
-Nie walczyłaś wcześniej prawda?
-Nie. Księżniczki nie moją tego w swoim grafiku.
Isabell zachichotała tylko a James popatrzył na mnie.
-Chodźcie, musimy poćwiczyć.
Udaliśmy się na polanę obok jeziora. Isabell pokazywała nam różne rodzaje ataków i chwytów obronnych. Było tego naprawdę dużo. Mi nie szło zbyt dobrze, ale James radził sobie świetnie. A mnie aż korciło, żeby na niego spojrzeć. Byłam jednak nieustępliwa i próbowałam dalej.
Ćwiczenia trwały kilka dni. Do tego czasu dużo się stało. Elsa i Astrid próbowały dwa razy się zabić. Ustaliliśmy, że będziemy przy nich czuwać, aby nie zrobiły nic głupiego. Przestałam ich nazywać mama i ciocia. Teraz były dla mnie obce.
Nadal nie odzywaliśmy się do siebie. Ja i James. Ale patrzyliśmy. Nawet często. Często też czułam, ze się na mnie patrz mimo iż ja nie patrzyłam na niego. Tak było dobrze. Aż nie nadeszła moja kolej pilnowania kobiet.
Szukać odpowiedzi. Pff...jakich odpowiedzi. Nie miałem pytań, a odpowiedzi miałem. A może było zupełnie odwrotnie. Może kobieta o niesamowitych oczach miała racje. Może ona była odpowiedzią. Ja miałem informacje. Mogłem jej je przekazać. Wiedziałem gdzie była. Wystarczyło tylko wyruszyć.

Hej!!!Przepraszam, że tydzień temu nie było dosłownie nic. Dziś za to dostaniecie bardzo bardzo dużo. Oprócz tego dostaniecie ode mnie jeszcze kolejny rozdział (czekam na ocenę każdego), a także niespodziankę! Jest nareszcie gotowa i możecie znaleźć ją tutaj: http://alliwantjelsa.blogspot.com/
Jak na razie nie ma tam za wiele, ale dzś, 5 h przed komputerem nie mam za dużo ochoty do zrobienia czegokolwiek. Już niedługo pojawi się tam jakiś post, ale to niedługo

sobota, 28 listopada 2015

Hej...:(

Niestety w ten weekend nie będzie ani rozdziału, ani niespodzianki, ale za tydzień pojawią się już oba ^^ Powodem braku rozdziału są urodziny koleżanki. Nawet nie mam czasu wymyślić czegoś w zamian. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Jeżeli w ogóle ktoś to jeszcze czyta....:(

sobota, 21 listopada 2015

23. Destiny

  Eira
 Gdy zobaczyłam rodziców moje serce zabiło szybciej i wpłynęło do niego nowe morze nadziei. Ale to trwało tylko przez  chwilę. Moja mama spojrzała na mnie i opadła bezwładnie na podłogę. Objęła się rękami o zaczęła płakać mówiąc coś o swoim dziecku. Próbowałam jej powiedzieć, że to ja jestem jej dzieckiem, że nic mi nie jest, ale ona nie odpowiadała. Nie poznała mnie. To bolało bardziej niż rana na ramieniu. Mama Jamesa zachowywała się tak samo, ale on nie podchodził do niej, a tylko przyglądał się jej z uwagą.
  Spojrzałam na tatę. Najwyraźniej też mnie nie poznawał, bo cały czas śmiał się z wujkiem Czkawką. A tak w ogóle, to on nie był moim prawdziwym wujkiem, ale kazał się tak nazywać. Tak głośno jak płakały kobiety tak głośno śmiali się oni.
  Przeniosłam wzrok na Isabell stojącą po środku tego zamieszania i wpatrującą się w przestrzeń. Tak bardzo wychudła, że teraz przypominała moją mamę, która zawsze była najszczuplejsza ze wszystkich. Włosy miała brudne i pozlepiane, a sukienka przypominała worek. Po twarzy zaczęły jej płynąć łzy, ale nawet nie drgnęła.
  Ros była równie skołowana jak my. Ona jednak pierwsza otrząsnęła się i podeszła do kobiet. Podniosła obie z ziemi i zaprowadziła do swojej sypialni. Mężczyzn zaprowadziła do naszego pokoju. Potem podeszła do Isabell i posadziła na fotelu. Pokazała nam, żebyśmy wyszli i zostawili je same. Wykonaliśmy polecenie i ruszyliśmy przed siebie.
  Przez całą drogę nie pisnęliśmy ani słowem. To była dla nas nowa sytuacja, a wszystko, co było z nią związane zagmatwało się straszliwie. Nie mieliśmy celu, więc przystanęłam i usiadłam na dużym głazie. Musieliśmy porozmawiać. I ja musiałam zacząć.
-Nie pamiętasz ich prawda?-powiedziałam, a on spuścił głowę, jakby to było coś wstydliwego.-Odpowiedz. Musimy porozmawiać.
-Pamiętam...-zaczął.-Pamiętam głos matki. Był taki spokojny. Pamiętam jak mi śpiewała i jak jej włosy gilgotały mnie w nos, kiedy obok mnie leżała. Pamiętam silne ręce ojca, które sadzały mnie na smokach. Ale nie pamiętam, żeby moi rodzice się tak zachowywali. Nie pamiętam ich twarzy. Ci w domu są dla mnie obcy. I boli mnie to, że nie mogę o nich powiedzieć rodzice. Eira, dlaczego oni się tak zachowują? Dlaczego cię nie poznali?
-Nie...nie wiem-powiedziałam, a po moim policzku spłynęła łza. Nie chcąc, by ją zobaczył spuściłam wzrok i zamknęłam oczy. Poczułam, jak jego ręce dotykają mojej twarzy i podnoszą głowę.
-Nie płacz-powiedział głosem, który przyprawił mnie o dreszcze.-Nie pozwolę, byś płakała. Damy radę. Poradzimy sobie.
Otworzyłam oczy. Było już ciemno, a jego oczy stały się teraz tak bardzo pociągające, że kiedy mrugał miałam ochotę go za to udusić. Wokół cykały świerszcze i nagle nie liczyło się dla mnie nic. Ani to, że mamy płaczące matki, ani to, że nasi ojcowie ciągle się śmieją, ani to że rodzice nas nie poznają. Liczyliśmy się tylko my. Tylko to, że byliśmy tu teraz razem.
Jego wzrok przeniósł się na moje usta, a oczy zniknęły pod rzęsami. I nagle stało się coś, czego w całym moim  krótkim życiu się nie spodziewałam. Przybliżył swoje usta do moich i delikatnie je musnął. A potem mnie pocałował.
Tymczasem w domu Ros...
-Isabell?-rzekła Ros.-Is, co się stało?
-Ta suka zabrała mi wszystko. Wszystko, rozumiesz? Nie mam zamku, nie mam przyjaciół, nie mam męża ani dziecka. Nie mam nic.
-Isabell...
-Nie! Przestań mówić, że wszystko będzie dobrze. Nic nie będzie dobrze! Nie jestem już nikomu potrzebna, rozumiesz?! Chcę umrzeć...
-Nie mów tak.
-A jest inaczej?! Powiedz, że jest, a odszczekam wszystko co powiedziałam.
Nastała cisza. Ros złapała Isabell za nadgarstek i pociągnęła ją na górę. Odetchnęła głęboko i popchnęła drzwi na końcu korytarza.
-Masz dla kogo żyć-rzekła tylko i zeszła na dół.
Zdezorientowana Is niepewnie wkroczyła do pokoju. Nie było w nim niczego. Ani półek, ani łóżka, ani nawet okna. Na samym końcu stała tylko niewielka kołyska. Pewniej stawiała kroki, a skrzypiąca podłoga przyprawiała o ciarki. Złapała brzegi łóżeczka i spojrzała na nie.
  W środku tak niewinnie i spokojnie spało dziecko. Na początku nie wiedziała co się dzieje. Ono miało nie żyć. To nie mogło być jej dziecko. Przesunęła palcami po skórze niemowlaka. I wtedy otworzyło oczy, jakby skopiowane od Raphaela. Wyciągnęło ręce w górę. To musiało być ono. Złapała je na ręce i przytuliła. To było ono.
 Zapłakała ze szczęścia. Odsunęła je delikatnie od siebie i ujrzała na ciele rany i blizny. ''Zabicie'' go to jedno, ale to, że Gabriela zraniła je, przechodziło jej pojęcie.
''Ta suka zapłaci za każdą twoją ranę''-pomyślała.-''I jeszcze zobaczysz tatusia.''
To była dziewczynka. Jej pierworodna córka. Jej przeznaczenie. Destiny.


Hej! No dziś to się trochę dzieje, nie? Słuchajcie mam dla was wyczepistą wiadomość! ^^ Szykuje dla was super niespodziankę, która powinna dojść do skutku. Najprawdopodobniej pojawi się za tydzień, ale to nie oficjalna informacja. Myślę, że powinna się wam spodobać, ale nic więcej nie powiem.
Bardzo mi zależy, żebyście powiedziały, co sądzicie o tym rozdziale, który pisało mi się dziwnie szybko. I piszcie jak podoba się imię Destiny. Bo to imię.

sobota, 14 listopada 2015

22. Prawda

Eira 
Nie wiem, gdzie on mnie ciągnie. Nie wiem, co planuje. Nie wiem, co zamierza. Praktycznie nie wiem, kim jest. A jednak całkowicie mu ufam i posłusznie za nim idę. Nagle James staje i odwraca się do mnie.
-Zamknij oczy.-powiedział, a ja posłusznie wykonuje rozkaz.
Potem poczułam jak łapie mnie za rękę i ciągnie przed siebie. Na początku słyszałam szeleszczące liście pod stopami. Potem jednak zrobiło się całkowicie cicho. Słyszałam tylko oddech mój i Jamesa.
-Otwórz oczy-rzekł. Znów wykonałam polecenie.
Moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok(prócz oczu Jamesa)jaki widziałam. Po środku lasu było jezioro. Piękne, błękitne i przejrzyste jezioro. Po drugiej stronie brzegu rozciągało się kamieniste wzgórze z którego płynął bezszelestnie mały wodospad. Dopiero po chwili zorientowałam się, że stoję tam z rozdziawioną szczęką, którą domknął chłopak.
-Wow...-udało mi się tylko rzec.
-Niestety, ty sobie nie popływasz.- powiedział.-Twoje ramię się jeszcze nie zagoiło całkowicie. Co prawda woda jest czysta, ale masz sprawne tylko jedno ramię.
-A ty już tu pływałeś?
-Tak, chociaż na początku musiałem się tego nauczyć. Nie było to aż takie trudne, ale...
Nie dokończył, bo usłyszeliśmy szelesty nachodzące z naszej prawej strony. Uśmiech zniknął z twarzy Jamesa podszedł szybko do mnie i zasłonił mnie. Zrozumiałam, że coś jest bardzo nie w porządku. Wyjrzałam zza pleców Jamesa i ujrzałam jakieś postacie. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę błyszczącą suknie mojej mamy, ale przecież to nie mogła być ona. Nagle zakręciło mi się w głowie. Świat pociemniał.
-James...-wyszeptałam i straciłam przytomność. A potem widziałam tylko ciemność. Tak, jakby czegoś brakowało. Jakby coś mi zabrano.
  Otworzyłam powoli oczy. Niósł mnie na rękach. Spojrzałam na niego. Wyglądał na zmartwionego. Patrzył intensywnie w dal.  Nie wiem ile czasu minęło od mojego omdlenia, ale nadal się nie uśmiechał.
-Jestem ciężka?-spytałam nagle. Wyraźnie się zląkł, spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Ulżyło mnie.
-Nie. Czuję, jakbyś nie ważyła w ogóle, księżniczko.-odpowiedział.
-Wiesz, że możesz mnie już puścić?
-Nie zamierzam. Jeszcze mogłabyś znowu zemdleć.
-Przyznaj się, że robisz tylko dlatego, że chcesz mnie trochę ponosić.
-Może...
W tym momencie usłyszałam trzask otwieranych drzwi.
-Co się stało?!-powiedziała Ros i złapała mnie za czoło.
-Byliśmy nad rzeką i zemdlała-odpowiedział szybko.-Ale to nie jest nasz największy problem. Z południa nadciągają ludzie. Nie wyglądają na żołnierzy Antywładczyni. Słyszałem płacz, ale nie mogłem zbadać nic więcej, bo musiałem się zająć Eirą.
Postawił mnie na nogi.
-Zostań tu-powiedział łapiąc mnie za ramiona-pójdę sprawdzić kto to.
-Idę z tobą.-zaprotestowałam kiedy odchodził. Zaśmiał się i odwrócił do mnie.
-Albo zostajesz tutaj i poznajesz odpowiedzi, albo idziesz ze mną i nie dowiadujesz się niczego.
-James...
-Wybieraj, księżniczko.
-Idź-warknęłam przez zaciśnięte zęby i weszłam do środka. Za mną wkroczyła Ros. Opadłam na krzesło, położyłam ręce na stole i oparłam o nie głowę.
-Nic mu się nie stanie.-powiedziała.-Nie robi tego pierwszy raz. Daj, obejrzę twoje ramię.
Dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedziała.
-Pierwszy raz?-zapytałam.-Co to znaczy?
-Nie mówiliśmy ci dla twojego dobra. Gab nie sprowadziła was tylko po to, by sprawić ból waszym rodzicom. Chodziło o coś, co posiadacie. Tobie Isabell dała dar. Magiczny dar, który miał się ujawnić, kiedy będziesz gotowa. Wiesz, co to było? Nie, nawet Is tego nie wiedziała. Ale ja już wiem. Dała ci dar widzenia przyszłości. A Gabriela ci go zabrała. Dlatego zemdlałaś. Gdybyś nadal posiadała moc, ujrzałabyś wizję. Kiedy matka Jamesa nosiła go w łonie, do jej ciała przeniknął koszmar. Pozbyła się go, ale cząstka mroku przeniknęła do krwi chłopaka. Gabriela zabrała tę cząstkę. Dlatego James cały czas się uśmiecha. Nie zna zła. Może się za to martwić i bronić, ale nigdy atakować. Zostało jeszcze dziecko Is. Jest jej kopią. Ma, a właściwe miało moce jak Władczyni, tylko słabsze. Je także zabrała Gab. Była pewna, że zabiera wam życie. Ale zabrała wam tylko konkretne elementy. Ten "wybuch" był spowodowany zamianą Władczyń. James miał tylko rozbitą głowę, ty mocno zranione ramię, ale dziecko Isabell było mocno poturbowane. Było na skraju życia. Kiedy James się ocknął wziął cię na ręce. Cały czas trzymałaś dziecko. Broniłaś go. Od razu poszedł do miasta. Zaczął krzyczeć, że musi się do stać do Isabell-Władczyni. Ludzie mówili, że jedyną Władczynią jest Pani Gabriela. Usłyszeli go strażnicy i chcieli go pojmać za bluźnierstwa, ale na szczęście zdołał uciec do lasu. A tam znalazłam go ja. Strażnicy go szukali. Jak widać szukają nadal.
-Nie martwisz się o niego?
-Nie. Uwierz dziś nic mu się nie stanie.
Potem czekałyśmy. Cokolwiek mówiła Ros, ja i tak się martwiłam. I wtedy otworzyły się drzwi. A ja ujrzałam nie tylko całego i zdrowego Jamesa, ale również Isabell i naszych rodziców.

Do kwietnia będę chyba przechodziła załamanie. Z przerwami. Powinnam przeprosić was za ten rozdział. Ciężko mi się go pisało, czasy mi się mieszały i nie wiem, czy zawarłam tu odpowiedzi. Jakby coś było niejasne, pytać, odpowiem na każde pytanie. Zapraszam was na mojego snachata: aimer_elda.

piątek, 6 listopada 2015

21. Błahe sprawy

  Eira
  Leżę w łóżku kilka dni. Co rano budzi mnie widok zabójczych oczu Jamesa i co wieczór kładę się spać słysząc jego głos. Śpi ze mną w jednym pokoju. Pech. A może nie...
   Całymi dniami opowiada mi co się wydarzyło. Na moje nieszczęście robi to tak, że każdego dnia dostaję tylko niewielki zlepek informacji. Czego dowiedziałam się do tej pory? Niewiele. Gabriela jest teraz Władczynią. Wykorzystała nas do stworzenia czegoś w rodzaju zaklęcia, które zamieniło miejscami ją i Is. Nie wiadomo, gdzie ona jest, ani gdzie są nasi rodzice. Wiem też, że kiedy Gab się zamieniła z Isabell coś spowodowało wybuch przez który mam tą okropną ranę na ramieniu.
  Przez cały czas James się uśmiecha. Jest dziwnie optymistyczny. Tylko kiedy wspomina o rodzicach milknie i zmienia temat.
   Zdrowieję bardzo szybko. Nie wiem, czy to zasługa leczniczych ziół Ros, czy kojący głos Jamesa. W każdym razie dziś wyjdę na dwór. W końcu. I idę tam z Jamesem. Los w końcu robi dla mnie coś dobrego.
   Moja sukienka jest podarta, brudna i umazana krwią. Nie chcę na nią patrzeć. Nie dlatego jak wygląda, ale dlatego co mi przypomina. Zamykam oczy i oddycham głęboko. Ros zostawiła mi na łóżku spodnie i jakąś koszulę. Nie chodziłam w spodniach. Są dla facetów. Ale muszę przyznać, że kiedy je wkładam czuję się dziwnie przyjemnie. A koszula nie ma gorsetu. Kolejny plus. Uśmiecham się. Wychodzę z pokoju i napotykam wzrok Ros. Siedzi przy stole w głębokim zamyśleniu. Kiedy siadam na przeciwko niej uśmiecha się do mnie niepewnie i łapie za dłoń.
-Jak się czujesz?-pyta.
-Ramię boli, ale tylko trochę. Ale mogę wyjść prawda?
-Jasne.-śmieje się.-Nie mogę cię tu trzymać wiecznie. Tylko pamiętaj, trzymaj się  Jamesa.
Uśmiecham się szeroko i wstaję od stołu. Podbiegam i otwieram drzwi i owiewa mnie fala świeżego powietrza. Rozpuszczone włosy, których nie potrafiłam spiąć muskają moją skórę. Zamykam oczy i oddycham. Wreszcie.
-Będziesz tam tak stała, czy wyjdziesz do mnie?-usłyszałam głos Jamesa i natychmiast otworzyłam oczy. Podeszłam do niego. Był ode mnie trochę wyższy. Ale tylko trochę.
-Gdzie idziemy?-spytałam spoglądając mu w oczy. Już je dziś widziałam, ale tu wyglądały jeszcze lepiej.
-Trochę tu...Trochę tam-mówi i wybucha śmiechem. Boże, jego śmiech jest cholernie zaraźliwy. A śmieje się cały czas.
-No to chodź tu, a potem tam.
  Chwilę idziemy w milczeniu. On cały czas się uśmiecha a ja podziwiam widoki. Nie, nie jego. Las w którym jesteśmy jest olśniewający. Każdy liść, każde źdźbło trawy, każdy krzak pasował tu idealnie. Mamie by się tu nie spodobało. Narzekała by na robactwo i brud. Tata wszystko by zamrażał. Dobrze, że ich tu nie ma. Nienawidzę zimy. Wiem, moi rodzice mają moc lodu i tak dalej. Ale zima jest nudna. Tylko biel. I zimno. I czyhające na życie ostre sople lodu. Z zamyślenia wyrywa mnie chichot chłopaka.
-Co?-pytam zdezorientowana.
-Nie, nic-odpowiada szczerząc się.-Po prostu...miałaś taką minę. Jakbyś znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące cię pytania.-nachyla się i czuję jego oddech na szyi.-Ale powiem ci w sekrecie, że las ci ich nie da.
-To może-odpowiadam odwracając głowę w jego stronę-ty mi je dasz.
Znów się śmieje. Znowu.
-Może...Ale tylko na jedno. Jedno jedyne. Iii...W zamian za to, że ty odpowiesz mi na jedno moje.
Poszło zbyt prosto.
-Dobra, ale pytam pierwsza-odpowiadam, a kiedy kiwa głową od razu pytam-Jak to jest, że jednego dnia masz 5 lat, a drugiego 15?
Patrzy na mnie, jakby co najmniej mu przyłożyła. A potem wybucha śmiechem. Który to już raz dzisiaj? Trzeci? Boże, czy ja to liczę?
-Mogłaś...mogłaś-próbuje przestać się śmiać. Z czasem mu się to udaje.-Mogłaś zapytać mnie o wszytko. O to, co wydarzyło się z Gab, a dziecko Isabell, o twoje ramię...A ty zapytałaś....o mnie?
Faktycznie, mogłam zapytać o coś innego. Ale i tak on interesował mnie najbardziej.
-Czy to już twoje pytanie? Najpierw odpowiedz na moje.
-Eira...-odetchnął. Wymówił moje imię może....drugi raz? Zawsze mówił do mnie księżniczka, a moje imię wymawiał...rzadko. Nawet, jeśli chodzi o te kilka dni. Ale to, jak podkreślał każdą literę, a szczególnie ''r'' sprawiało, że się rozpływałam. Złapał mnie za rękę. Złapał. Mnie. Za. Rękę. Posadził mnie na trawie i usiadł obok mnie.
-Ostatnia szansa-rzekł.-Naprawdę chcesz to wiedzieć?
Pokiwałam tylko głową.
-No dobrze księżniczko-wolę jak nazywa mnie Eira.-Zamknij oczy.
Wykonuję polecenie i czekam co dalej. Ale nic się nie dzieje. Jest zupełnie cicho. Zaraz...czy on sobie poszedł?! Jak go zobaczę to chyba nakopię mu...
-A teraz wyobraź sobie-odzywa się w końcu. Oddycham z ulgą i rozluźniam się.-że w tym momencie czas się zatrzymuje. Cały czas siedzimy razem tutaj, w środku lasu, ale czas już nie biegnie.
Czuję, jak odgarnia włosy z mojej twarzy. Pokrywam się gęsią skórką.
-Wyobraź sobie, że nagle otwierasz oczy. Ale nie ma tu mnie. Wokół ciebie biega gromadka dzieci. Twoich dzieci. A obok ciebie siedzi twój mąż. Jeszcze kilka chwil temu siedziałaś tu ze mną, a teraz wszystko się zmieniło.
Otworzyłam gwałtownie oczy. Zamrugałam gwałtownie. Nie chciałam męża. Nie chciałam dzieci. Chciałam jego. Chciałam lasu i rodziców. Chciałam tu zostać. Próbuję uspokoić oddech. Czy tak właśnie się czuł? Jakby mu wszystko zabrano?
-Czujesz?-pyta.-Wiesz już jak to jest?
-Zabrano ci teraźniejszość. Rodziców. Dzieciństwo.
-Nie, to nie tak. To znaczy...teraźniejszość jest teraz. Nigdy nikt nie mógłby mi jej zabrać. Dzieciństwo...miałem 5 lat dzieciństwa. A rodzice...nawet ich nie pamiętam...
-Nie?
-A, a, a...To już kolejne pytanie, księżniczko. Teraz ja.
Wzdycham. Tak wiele chcę się dowiedzieć. Ale zgadzam się, taka była umowa.
-No dobra, pytaj.-mówię w końcu.
-Potrafisz pływać?
Jego mina była zdziwiona? Mogę założyć się, że ja wyglądałam na bardziej zdziwioną. Mógł mnie zapytać o wszystko. Nawet o coś prywatnego, a on zapytał czy umiem pływać. Zatkało mnie. Po prostu mnie zatkało. Z drugiej strony zrobił to samo co ja...
-Przepraszam-chrząkam i prostuję się.-Zatkało mnie. Umiem pływać. Isabell mnie nauczyła.
-To bardzo dobrze, zaoszczędzimy czas.
Wstaje i pociąga mnie za sobą. A potem biegniemy przez las.


Podoba mi się ten rozdział. Naprawdę mi się podoba. A co wy o tym myślicie?


piątek, 30 października 2015

20.Z innej perspektywy

Czytam ostatnio dużo książek. BARDZO dużo książek. Wszystkie są z narracją pierwszoosobową, którą osobiście pokochałam. Już dawno temu postanowiłam, że wplotę tu pewien wątek, który z pewnością się wam spodoba. A przynajmniej tak mi się wydaje. I wróciła mi wena, która przyszła wraz z waszymi pięknymi komentarzami. BARDZO BARDZO BARDZO wam za to dziękuję. Piszę taką notkę na początku, bo petem pewnie zapomnę, co chciałam wam przekazać. No, nie przedłużam tylko zapraszam :*


  Wszystko działo się tak szybko. Gabriela zabrała nas tak szybko. Nawet nie zdążyła pożegnać się z mamą i tatą. Na samą myśl o nich zakuło mnie w piersi. Czy...czy była taka możliwość, że już nigdy w życiu ich nie zobaczę? 
  Stałam w ciemnym pokoju, który bardziej przypominało mi pokój tortur niż miejsce do przebywania nastolatki i dwójki dzieci. 
-Idealna trójka-powiedziała Gab przysuwając się do nas. Bałam się jej, ale wyglądała jak...''panna lekkich obyczjów''. Boże, mama mnie zabije z takie określenia.-No prawie. Ty-wskazała na mnie.-jesteś odpowiednia. Ten bachor na twoich rękach też.
Faktycznie, cały czas trzymałam malutkie dziecko Is. Nie zdołała go obronić. Ja to zrobię. 
-Ale ty...-odwróciła się do Jamesa. Był mały i nie do końca rozumiał, co się stało. Był przestraszona i cały czas trzymał mnie mocno za sukienkę-Jesteś za młody. Musisz skończyć 15 lat. Jak ona.-znów wskazała na mnie.-No dobra, będzie mnie to kosztowało troszkę wysiłku, ale poświęcę się.
Zaczęła się delikatnie świecić, a jej ręce zaczęły pokrywać się małą warstwą czegoś, co przypominało kurz. W pewnym momencie pchnęła ''tym czymś'' z całej siły w małego tak, że teraz on pokrył się tym dziwnym pyłem. Zaczął się krztusić, a ja chciałam pomóc, ale musiałam przytrzymywać płaczące dziecko Isabell. Zamknęłam oczy, z których popłynęły łzy. Zagryzłam wargę tak, że poczułam w ustach smak krwi. Gdy je otworzyłam zobaczyłam, że Jamesa nie ma już przy nas. To znaczy...chyba. Dokładnie w jego miejscu stał chłopak w moim wieku. Świat był zamazany przez łzy, ale nie możliwe, żebym się przewidziała. Czy on właśnie...
-Koniec przedstawienia!-wrzasnęła Gab i wyjęła małą, fioletową fiolkę. Kiedy ją odkręciła wydawało mi się, że słyszę krzyk. Ale tylko mi się wydawało. Prawda?
  Przechyliła nad naszymi głowami zawartość fiolki. Przez chwilę nie działo się nic. Ale tylko przez chwilę. Potem poczułam ogromny ból. Na całym ciele czułam bolesne dreszcze. Czułam, jakby mi coś zabierano. Jakby to coś w fiolce pozbawiało mnie ostatniego tchnienia. A potem czułam rozdzieranie. Każda komórka mojego ciała powoli stawała się czystym bólem. A potem zamknęłam oczy. 
   Poczułam ciepłe dłonie na policzkach. To pierwsze co czułam od bardzo dawna. Już nie pamiętałam Gab i mamy. Były odległe. Otworzyłam oczy. W pokoju w którym byłam było ciemno, ale małe okno oświetlało postać pochylającą się nade mną. Widziałam oczy. Nie miały określonego koloru. Od źrenicy rozciągał się intensywnie zielony kolor, a reszta była zupełnie pochłonięta błękitem. Nie mogłam przestać w nie patrzyć, dopóki postać nie mrugnęła. Wtedy odwróciłam wzrok. Skupiłam się na oknie na przeciw mnie. Niewielkie, wpuszczające światło do...
Jasna cholera! Przecież Gabriela....James...Zaraz...W moim pokoju był jakiś chłopak. CHŁOPAK!
Usiadłam gwałtownie na łóżku, ale od razu pożałowałam ruchu.
-Leż spokojnie...-usłyszałam męski, ciepły głos i poczułam jak ktoś delikatnie pcha mnie na łóżko. Głowa bolała niemiłosiernie, ale starałam się tego nie pokazywać.-Zaraz ją zawołam. I wszystko będzie dobrze.
W jego głosie słyszałam niemal troskę. A może po prostu mi się wydawało?
Odetchnęłam głęboko kilka razy. Okej. Spokojnie. To tylko jakiś...chłopak o boskich oczach. A ja jestem...właściwie nie wiem, gdzie jestem, ani co tu robię. Zamknęłam oczy. 
-Obudziła się?-kiedy usłyszałam ten głos coś we mnie zamarło.-To dobrze. Pomożesz mi. Idź z drugiej strony łóżka.
Poczułam piekący ból w okolicy ramion. Sapnęłam i szybko otworzyłam oczy. Ból ustał równie szybko jak nadszedł. 
-James, muszę iść nad jezioro po wodę i po kilka ziół. Proszę, zajmij się nią. Może być trochę zszokowana, więc dozuj jej informacje.
-Co tu się dzieje?!-wykrzyknęłam, ale Ros wyszła z pokoju i znów zostawiła mnie samą z Jamesem. Zaraz...JAMESEM?!
-Cii...-pogłaskał mnie po ręce. Dopiero teraz mogłam się mu przyjrzeć baczniej. Miał ciemne, brązowe włosy z jasnymi refleksami, które wyglądały jakby ktoś przejechał po nich białą farbą. Na twarzy miał kilka prawie niewidocznych piegów. Spojrzałam dalej na jego usta. Przyjemnie się na nie patrzyło. Boże, co ja takiego wyprawiam?!
-James?-zapytałam przekrzywiając głowę. Uśmiechnął się, kiedy wymówiłam najwyraźniej jego imię. Mateńko, uśmiech to on miał doskonały. 
-Tak, to ja księżniczko.-powiedział, a ja zadrżałam na to ostatnie słowo.-Tylko...trochę starszy.

Kto zgadnie, kto opowiada? 
I bardzo proszę o ocenę, co myślicie :*

sobota, 24 października 2015

19. Masz pół godziny

     Isabell leżała na zimnym kamieniu. Z jednej strony dobiegał płacz z drugiej śmiech. Czuła jak jej wszystkie komórki drżą ze strachu i zimna. Minęły może kilka dni, tygodni miesięcy. Czasami tylko zjawił się strażnik dając im jeść. Na początku starała się karmić i ich i siebie, ale potem to przestało mieć znaczenie. Oddychała spokojnie i starała się słuchać oddechu. Usłyszała szczęk krat. Pewnie znowu jedzenie. Otworzyła leniwie oczy. Tym razem do celi wszedł Raphael.
-Rusz się-powiedział spokojnie. Is podniosła się na słabych dłoniach i spojrzała na niego. Westchnęła i wstała. Zachwiała się na nogach. Nawet nie wiedziała ile czasu minęło.-Idziemy do pani Gabrieli.
Przeszedł ją dreszcz obrzydzenia na słowo ''pani''.
-Ile czasu minęło?-spytała tylko spuszczając wzrok.
-Dwa tygodnie.-powiedział niepewnie i wyprowadził ją z celi. Spojrzała jeszcze na przyjaciół. Przez dwa tygodnie nie zmieniło się nic. Czy widziała ich po raz ostatni?
  Szła tą samą drogą, którą tu przyszła. Ludzi było zdecydowanie mniej. Ale ci którzy zostali wiwatowali i cieszyli się na jej widok. Wywołała u nich niesamowite szczęście i nadzieję. Nie odzywała się tylko uśmiechała pokrzepiająco. Strażnicy nie byli w stanie uspokoić nikogo. Kiedy tylko opuściła lochy, tłum ucichł.
  Całą drogę nie odzywali się do siebie. Isabell była zbyt wykończona, a Raphael zbyt zdezorientowany. Gdy tylko weszli do środka, powitała ich uśmiechnięta Gabriela. Jego pocałunkami, a ją prychnięciem. Potem opuścił pokój a Gab usiadła wpatrując się intensywnie w wychudzone ciało Is.
-Słyszałam, że niezłe zamieszanie wywołujesz. Ci głupcy jakoś ci ufają. Nawet tobie wychudzonej.
Is chciała zapłakać, ale nie miała już łez. Zamknęła tylko oczy, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
-Powiem więcej. Raphael jest ostatnio jakoś dziwnie zamknięty. Gdy tylko mu powiedziałam, że ma po ciebie iść prawie się ucieszył.
Znowu wstrząsnął ją dreszcz, a jej kąciki ust lekko drgnęły.
-I co ja mam z tobą zrobić, hę? Zabić cię nie mogę. Jeżeli zostaniesz tam w celi oszalejesz i sama się zabijesz. Na pewno nie staniesz się moją służącą. Zaczęła byś węszyć i szukać rozwiązania, którego nie ma.
-Masz rację-to były pierwsze słowa Isabell od bardzo długiego czasu. Przełknęła ślinę i otworzyła oczy-Będę szukała, podburzała innych, znajdę sposób. Będę walczyła. Chyba, że...
-Że?!
-...Że mnie wypuścisz. Odejdę, a ty nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Nie będę szukała sposobu na pokonanie ciebie, masz tutaj wszystko, co mogłoby mi w tym pomóc. Tylko poza zamkiem będziesz bezpieczna.
Gabriela przypatrywała się kobiecie gładząc palcem usta. Odetchnęła, uniosła dumnie głowę i podeszła do niej.
-Zabiorę ze sobą przyjaciół.-dodała jeszcze i znów zamknęła oczy.
-Z pozoru uczciwy układ. Ale nie wiem, co ty będziesz tego miała...? No dobrze...Miałaś co prawda patrzeć na to, jak zajmuję twoje miejsce, ale to zbyt niebezpieczne. Masz pół godziny. Jeżeli zdołasz się wydostać wraz z nimi, puszczę cię wolno. Jeśli nie...będziemy myśleć dalej, co z tobą zrobić. Biegnij...
Isabell ruszyła jak szalona. Wybiegła z komnaty i popędziła do lochów. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa, ale to była jedyna szansa na ucieczkę. Nie słyszała już krzyków ludzi, chciała tylko znaleźć przyjaciół i uciec.
  Kraty były zamknięte. Nie miała jak dostać się do środka. Już tutaj miała zrezygnować? Oparła czoło o ścianę. Usłyszała szczęk kłódek i drzwi się otworzyły. Raphael uśmiechał się lekko. Wbiegła do środka i znów pojawiły się schody-jak miała ich stąd zabrać.
-Elsa...Astrid-rzekła ujmując je za ręce.-Musimy uciec. Teraz. Proszę...
One jednak nadal płakały i zdawały się jej nie słyszeć.
-Moje dziecko...-powiedziała Astrid. Is podniosła na nią wzrok i rzekła szybko z nagłą energią:
-Tak, dziecko! Idziemy do niego! Musimy uciec do waszych dzieci!-kłamstwo tak oczywiste, ale potrzebne. Kobiety ruszyły się natychmiast i zaczęły wychodzić. Teraz jeszcze Czkawka i Jack, którzy...leżeli bezwładnie na obu ramionach Raphaela. Pomagał jej. Ewidentnie jej pomagał.
Biegli po korytarzach, a on prowadził. Zaprowadził ją prosto do tylnego wyjścia. Puścił chłopaków, którzy już się obudzili i znów zaczynali śmiać.
-Idź do lasu. Są tam ludzie, którzy twierdzą, że Gabriela nie jest Władczynią. Myślałem, że to zwykli buntownicy...tam będziesz bezpieczna. Powiedz im, co ci zrobiła. Przyjmą cię. Uciekaj. Uciekaj.
-Raphael...Posłuchaj, nigdy nie przestawaj szukać, rozumiesz? Znajdziesz prawdę, tylko szukaj.
Pocałowała go w policzek i pobiegła w miarę możliwości do lasu.



Hej! Życie postanowiło mi dać kopa w dupę, ale postaram się nie przynudzać. Sama nie wiem, co sądzić o tym rozdziale, ale może wy coś powiedzieć?

niedziela, 18 października 2015

18. Zabrałam ci wszystko

   Wydaje nam się, że kontrolujemy swoje życie. Dni są takie same, więc co miałoby się zmieniać? Nie zauważamy momentu, w którym nasz świat się zmienia, bo staje się on normalnością. Ale z czasem widzimy, że jednak się zmieniliśmy. I nagle ta zmiana rujnuje nas z przeszłości. Psychicznie. Teoretycznie.
  Gdybyśmy jednak zastosowali to w praktyce, fizycznie, okazałoby się, że nasze życie to jedna wielka zmiana.
  Isabell usłyszała odgłosy krzątania się w kuchni. Nie chciała otwierać oczu. Bała się. Ale musiała zmierzyć się z przyszłością. Powoli podniosła powieki i kilka razy mrugnęła przyzwyczajając się do światła. Usiadła i spojrzała przed siebie. Była teraz w kuchni w Arendelle. Kucharki nie zauważyły, że wstała, dalej krzątały się po pomieszczeniu. Co tu robi? Jak się tu znalazła? Co się stało? Gdzie Gab?
-Witaj.-odezwała się nagle jedna z kucharek.-Kim jesteś? Śpisz już od kilku dni. Pani cię oczekuje.
-Kim ja...-mówiła zdezorientowana Is.-Pani...Śpię...
-Och, kochana nie jest z tobą dobrze. Nie wiem, po co masz iść do pani, ale mam nadzieję, że wyjdziesz żywa...
-Żywa?-spytała, ale nie usłyszała odpowiedzi, bo do kuchni wkroczył jeden ze strażników.
-Obudziła się?-powiedział.-Pani się niecierpliwi.
-Tak.-odpowiedziała ta sama kobieta, która rozmawiała wcześniej z Isabell.
Strażnik z groźnym wyrazem twarzy złapał Is za ramię i zaczął prowadzić przez korytarze zamku. Znała tą drogę. Ewidentnie szła do swojej komnaty. Tylko...dlaczego?
Drzwi otworzyły się i strażnik pchnął ją do środka. Następnie zamknęły się cicho. Spojrzała w stronę łóżka. Ktoś tam leżał. Raphael? Podeszła bliżej i usłyszała głos.
-Nareszcie-przepełniony był ironią.
-Gabriela? Co ty...? Co ja...? Co my tu robimy?
-My? MY?! Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Powinnaś zapytać co JA tu robię. A aktualnie sobie leżę. Wygodne masz to łóżeczko. A właściwie JA mam wygodne łóżeczko.
-Co? Nie rozumiem.
-Wiem, słonko. Zawsze byłaś nieogarnięta. Już ci wyjaśniam. Ale najpierw...-szybko wyskoczyła z łóżko. Machnęła ręką i zmieniła piżamę w strój z dnia, kiedy pierwszy raz spotkały się w Arendelle.-Tak lepiej. A teraz słuchaj, bo nie chcę tego mówić dwa razy. Będę się streszczać. Zamieniłam nas rolami. No prawie. W każdym razie ja jestem teraz Władczynią, a ty...nikim. Zabrałam ci wszystko. Tak jak ty, zabrałaś wszystko mi. Nie masz mocy. Nie masz dziecka. Nie masz przyjaciół. A twoja miłość już cię nie kocha.
-Jak śmiesz...
-Raphael!-zawołała śpiewnie Gab. Zaraz zjawił się mężczyzna z twardym wyrazem twarzy. Ukląkł przed nią. Isabell rozpromieniła się na jego widok. Zaraz jednak uśmiech zszedł z jej twarzy.
Gabriela złapała go za brodę zmuszając by na nią spojrzał i wstał. Potem wpiła się w jego usta i spoglądając diabelsko na Is, całowała go przez jakąś minutę. Nie próbował się nawet bronić. Zatracał się w tym pocałunku. Dla Isabell świat już nie miał sensu. Chyba faktycznie wszystko, co mówiła Gab było prawdą. Po jej policzkach zaczęły ściekać słone łzy.
 Kiedy ''zakochani'' odkleili się od siebie Gabriela spojrzała zwycięsko na płaczącą kobietę.
-Kotku, zabierz ją do celi. Tej mojej-powiedziała z uśmiechem.
Mężczyzna podszedł do Is i wyprowadził ją na zewnątrz. Nie opierała się i posłusznie szła za nim. Spoglądała na niego tak, jakby to było ostatnie spojrzenie. Chciała go zapamiętać. Bo chciała zapomnieć. Spostrzegł to i odwrócił się do niej.
-Czemu tak mi się przyglądasz?-powiedział, a jego kąciki ust drgnęły w lekkim uśmiechu.
-Nie pamiętasz mnie, prawda?-rzekła spuszczając głowę.
-Amnezja? Dosyć...oryginalny pomysł.
-Co?
-No nie słyszałem jeszcze, żeby któraś z moich adoratorek mówiła o amnezji. Niezłe.
-Nie kłamię.-szepnęła do siebie.
Znaleźli się w lochach. Niegdyś pustych, teraz pełnych wołających o pomoc ludzi.
-Cisza!-krzyknął Raphael prowadząc ją obok krat więziennych.  Isabell przyglądała się tym ludziom. Byli tu może kilka dni, ale wyglądali na wykończonych i głodnych. Przechodząc obok jednej z celi jakiś mężczyzna upadł. Is zerwała się do krat, ale Raphael złapał ją za ramię i pociągnął.
-Puszczaj!-krzyknęła wściekła i wyrywając się z rąk podbiegła do zemdlałego mężczyzny. Złapała go za rękę przez kraty. Dotknęła jego czoła.-Dajcie mu coś do picia! Szybko!
Raphael wpatrywał się w nią zaskoczony. Kiwnął ręką i zaraz ktoś przyniósł mały kubek z wodą w środku. Isabell przyłożyła ją do jego ust i wlała. Ocknął się niemal natychmiast.
-Dziękuję...-rzekł słabym głosem.
-Nie dziękuj. Oszczędzaj siły-rzekła uśmiechając się smutno. Wstała i wróciła na poprzednie miejsce. Raphael był zszokowany. Wpatrywał się w nią świdrującym wzrokiem.
 Kiedy szli dalej ludzie wyciągali ręce w stronę Isabell, a ona je dotykała i pocieszała ludzi będących wewnątrz. W końcu w celach nie było już ludzi, ale oni szli dalej. Teraz to on wpatrywał się w nią, która kroczyła dumnie.
-Czemu tak mi się przyglądasz?-powiedziała cytując go.
Zaśmiał się.
-Czemu mu pomogłaś?-spytał w końcu.-Nie znasz go.
-To człowiek, a nie bezpański pies. Chociaż takiemu też bym pomogła. To, co robicie tym ludziom...
-To złoczyńcy...
-To ludzie! Z resztą nieważne. Nie będę cię tłumaczyła tego. Nie wiesz jak jest naprawdę.
-A jak jest?
-Nie ona jest Władczynią. Ja nią jestem.
-Ta jasne...-znów się zaśmiał. Tym razem śmiał się ktoś jeszcze. Głos pochodził z celi. Słychać było też płacz. Raphael otworzył drzwi i prawie wepchnął Isabell do środka. Potem zamknął celę i szybko się oddalił.
Odwróciła się w stronę głosów. Po jej prawej stronie, w świetle padającym z małego okna siedzieli wychudzeniu Czkawka i Jack. Śmiali się i cały czas kiwali. Pokazywali coś w powietrzu i szeptali. Potem znów się śmiali.
-Czkawka...Jack...-próbowała się z nimi porozumieć. Nawet nie zwrócili na nią uwagi. Odwróciła głowę w drugą stronę W ciemności siedziały dwie kobiety. Także wychudzone. Wpatrywały się w pustą przestrzeń i płakały. Szeptały coś jak oszalałe i kiwały się tam i z powrotem. Is opadła na podłogę. Z jednej strony płacz. Z drugiej śmiech. Wariatkowo....


Bardzo mi przykro, że piszę tak ważny rozdział wtedy, kiedy jestem zawalona pracą. Rozdział może być niedopracowany, ale nie mam czau pisać więcej. Mam fatalną sytuację w szkole. Dużo nadrabiania. Dwa konkursy plastyczne. Ale jutro przychodzą moje ukochane książki. Tylko z tego powodu utrzymuję jeszcze humor. Będę bardzo wdzięczna, jeżeli napiszecie mi, co sądzicie o tym rozdziale. Jest...nie nie wiem jaki jest, Same mi napiszcie. Pozdrawiam was wszystkie bardzo serdecznie!

niedziela, 11 października 2015

NOWA HISTORIA!

    Moje życie jest jak kolejka górska. Cały czas coś się dzieje. Cały czas mój świat wywraca się do góry nogami. Boję się. Codziennie, każdego dnia, każdej godziny, minuty i sekundy. Nie mam przyjaciół. Jestem dziwna. Cicha. Nieśmiała. I skrywam sekret.
  Nazywam się Zaira. Nie wiem, kto wymyślił takie imię. Jedne z moich imion. Nie ważne. Jestem kimś, kogo nie da się polubić. Nie teraz. Nie kiedy stworzyłam skorupę, która nie dopuszcza do mnie ludzi.
  Jestem nastolatką. Miesiąc temu skończyłam 16 lat. Magiczny wiek, słodka szesnastka. Tak mówią. Dla mnie jest to kolejny rok ciężaru jaki dźwigam.
  Jak wyglądam? Niezbyt ciekawie. To znaczy nie wyróżniam się wielkimi oczami o niezwykłym kolorze, nie mam kręconych burzy włosów, nie jestem super wysoka. Wręcz przeciwnie, jestem niska, nawet bardzo jak na mój wiek. Moje włosy, płowe tak bym je nazwała, są w kolorze ''złotego blondu''. Mam małe szaro-niebieskie(?) oczy, przez co często nazywają mnie ''chinką''. Do tego duży nos jak u czarownicy, średnie usta. Tyle, nic niezwykłego.
  Przeprowadziłam się do kolejnego miasta. To już moja, trzecia przeprowadzka. A dla mnie ucieczka.
  Dziś szkoła. Poniedziałek. Fuj! Pobudka o 6 rano jest dla mnie ''wspaniała''. Tak, to był sarkazm. Ześlizguję się z łóżka i idę do łazienki. Myję się i maluję. Tylko rzęsy i usta. No i może brwi. Zapomniałam powiedzieć, że moja skóra jest niezwykle blada. Uprzedzając pytania, nie wychodzę na dwór nie dlatego, że jestem wampirem, tylko dlatego, że jestem leniem. Strasznym.
  Wychodzę z łazienki i zmierzam do kuchni. Czeka na mnie mama z herbatą na stole. Wypijam trochę i zmęczona wychodzę z domu. Wsiadam do auta i czekam na mamę, która ma mnie podwieźć na przystanek autobusowy. Kiedy tylko tam staję spoczywa na mnie kilka wzroków. Dwie dziewczyny przestają zawzięcie rozmawiać i spoglądają na mnie od góry do dołu. Zawsze tak jest po przeprowadzce. Przyzwyczaiłam się. W końcu wracają do swojej rozmowy. Ale czuję na sobie jeszcze jeden wzrok. Oglądam się dyskretnie i zauważam dwoje oczu wpatrujących się we mnie spod kaptura. Fajnie. Nie, to znów sarkazm. Staję z boku i czekam na autobus. Kątem oka widzę, że chłopak wstaje i podchodzi do mnie. Na szczęście podjeżdża autobus. Wchodzę do środka i siadam w miejscu, gdzie nikt mnie nie zauważy-na końcu.Wpatruję się w okno. Znów czuję, że ktoś na mnie patrzy. On. Znowu... Siada gdzieś z boku.
''Ciasteczko...chyba''-słyszę śpiewny głos w mojej głowie.
''Chyba kolejny palant''-drugi.
Uśmiecham się mimo woli.
  Podróż mija mi w miarę, chociaż ciągle czuję na sobie wzrok. Jego wzrok. Niech już się odczepi!
  Szkoła? Jak szkoła. Nudna, męcząca, trudna. Nie-fajna. Fajny jest natomiast koniec lekcji.
  Siedzę na ławce przed budynkiem i czekam na autobus. Podobno będę tak siedzieć jeszcze pół godziny. Spoko. Zamykam oczy. Dlaczego muszę tu być?! Wolę siedzieć w domu.
''Poznałabyś w końcu jakiś przyjaciół.-znów śpiewny głos w mojej głowie postanawia się odezwać-Nudzi mi się. Kiedy nadejdzie mój czas...''
Nie nadejdzie-myślę.-Spisuję się dobrze.
''Ale mogłabyś kiedyś zrobić to, co my chcemy''
Nie...-już mam zacząć wyjaśniać kiedy słyszę głęboki, męski głos.
-Pierwszy dzień i już się ciebie boją. Szacun-przed oczami mam typka, który się na mnie gapił. Cały czas ma założony kaptur, więc nie widzę, jak wygląda dokładnie.
-Kto na przykład?-odpowiadam kąśliwie.
-Kojarzysz te dwie laski z przystanku?-spytał siadając obok- Ta brunetka to Lana, a ta mulatka to Natalie. Rozpowiedziały wszystkim, że przeprowadziłaś się tu, bo kogoś zabiłaś.
''Lana de Rey i Natalie Portman''
-Naprawdę? Wow, cieszę się, że już w pierwszy dzień szkoły mówią o mnie. Stałam się...popularna?-odpowiedziałam sarkastycznie z uśmiechem. On zaśmiał się gardłowo.
-No dobra. Jak się nazywasz, hę?
"Chce wiedzieć jak się nazywasz!''-śpiewny głos.
''Wykorzystaj to''-ten drugi.
-Powiem, ale tylko, jeżeli ściągniesz kaptur.
Usłyszałam cichy pomruk, ale wykonał moje polecenie. Moim oczom ukazała się kształtna szczęka, czarne włosy, jasne oczy. W skrócie normalny, przystojny nastolatek.
-Zaira-odpowiedziałam wpatrując się w niego.
-To jest takie imię?-odparł z uśmiechem.
-Muszę cię ostrzec-jestem chyba jedyna.
Znów się zaśmiał. Tym razem ja też.
-Nie chcesz poznać mojego imienia?-spytał po chwili.
-A powinnam?
-Nie, to nie-rzekł i zaczął odchodzić.
''Goń go''-śpiewny głosie, zamknij się.
-No dobra, panie zakapturzony. Jakie jest pana imię.
Zatrzymał się, jakby tego właśnie oczekiwał. Odwrócił się po chwili i zbliżył się do mnie niebezpiecznie. Do mojej twarzy.
''Pocałuje cię!''-śpiewny głos przeginał.
Ale on tylko spojrzał mi w oczy i łapiąc za rękę rzekł prawie szeptem.
-Lambert. Ale jeżeli usłyszysz imię Adam, to jestem ja.
Potem odszedł. Coś się stało. Coś poczułam.
''Widzicie?! Adam Lambert! LAMBERT! Czy to nie dziwne?''
Olałam głosik. Stałam tak osłupiała. Osłupiała szłam do autobusu i osłupiała nim jechałam. On nie jechał. Kiedy w końcu otrzeźwiałam spojrzałam na swoją dłoń. Była zaciśnięta. Delikatnie ją otwarłam. Wewnątrz znalazłam kawałek papieru z numerem telefonu i napisem ''Zadzwoń koniecznie''.
''To się nazywa podryw''
No dobra, zamknij się, bo inaczej pożegnasz się z jakąkolwiek władzą.
''Dobra, dobra''
Do domu przyszłam na nogach i od razu weszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi. Okna były zasłonięte, więc było ciemno. Położyłam się na łóżku. No tak, muszę odrobić zadanie, zjeść obiad, spakować się, zadzwonić, umyć włosy... Nie, nie zadzwonić.
 Wstałam z łóżka i i podeszłam do biurka.
Reszta dnia była przeznaczona na lekcje. Matma, polak, gegra...Aż nadszedł wieczór. Podeszłam do okna. Nie odsłaniałam ich. Nigdy. Ale teraz? Chciałam zobaczyć księżyc. Odsłoniłam okno i co zobaczyłam? Gołą klatę Lamberta. Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Pan zakapturzony był moim sąsiadem. Opadłam na łóżko w konwulsjach śmiechu. Super. Właśnie tego potrzebowałam. Zauważył mnie i teraz spoglądał w moje okno. Wstałam z łóżka z uśmiechem. On też się uśmiechnął. Nie, nie muszę oglądać księżyca. Ten widok mi wystarczy. Zasłoniłam okno.

Hej! Ostatnio zauważyłam, ze dużo blogerek pisze takie One-shoty, czyli historie na jeden rozdział. Też napisałam coś takiego, tylko...No być może napiszę kolejne elementy historii. Jeśli będziecie chciały. Tak ogólnie to ta historia siedzi mi w głowie od kilku dni, więc czemu nie miałabym o niej nie napisać. Chciałam napisać coś od siebie, coś co opisuje mnie. I chyba się udało. No nic, piszcie, co myślicie.
Przy okazji zapraszam tu:
http://jelsajackelsablog.blogspot.com/
Dziewczyna ma super talent, super historię, ale czyta ją tylko dwie osoby. Koniecznie musicie tam zajrzeć!

piątek, 9 października 2015

17. Wody odeszły!

  Isabell była zachwycona. Bibiana znała się na ciąży i odpowiadała na każde pytanie zadane przez Władczynie. Okazała się też wspaniałą przyjaciółką. Spędzały ze sobą całe dnie. Były w tym samym wieku, więc z łatwością się dogadywały. Czas mijał. Brzuch był już bardzo widoczny, a Isabell zaczynała odczuwać skutki noszenia dziecka. Często bolały ją plecy. Przy ostatnich tygodniach nawet nie wychodziła z komnaty. Tego dnia Raphael musiał brać udział w interwencji, więc nie było go od rana. Obiecał, że postara się wrócić jak najszybciej można. Is leżała w łóżku wpatrując się w okno i głaszcząc po brzuchu. Ataki były tak częste, że nie wychodziła z pokoju. Chciałaby teraz porozmawiać z Ros. Nie widziała jej od kilku miesięcy, nie mogła też do niej jechać. Zawsze mogła porozmawiać z Bi, ale kilka miesięcy znajomości nie zastąpi lat.
  Rozległo się energiczne pukanie, które wyrwało Is z zamyślenia.
-Proszę-odparła słabym głosem. Nie wpuszczała do komnaty nikogo prócz Raphaela, ale teraz nie miała siły wstać i wyjść.
 Do pokoju wpadła Eira uśmiechnięta od ucha do ucha.
-Przyszła! Przyszła!-krzyczała.-Tak długo na nią czekałam! I przyszła! Zdążyła!
  Chodziło o sukienkę.

-Wyglądasz pięknie. Z jakiej to okazji?
-Właściwie z żadnej. To znaczy...dostałam ją na ostanie urodziny, ale wyglądałam w niej jak przerośnięta babeczka. Oddałam ją do krawca, żeby zrobił coś z nią. Narysowałam jak bym sobie ją wyobrażała, on wprowadził jakieś tam poprawki i jest! Nawet nie spodziewałam się, że będzie tak dobrze! 
-To...wspaniale...
  Is zakręciło się w głowie. To musiał być kolejny atak. 
-Isabell? Coś się stało?
-Brzuch....zawołaj...Bi... 
  Co to było? Dlaczego tak bolało? Ile czasu mija? Pytań było coraz więcej. Odpowiedzi coraz mniej. Nagle ból ustał. Nie całkowicie, ale dostatecznie, aby móc kontaktować z rzeczywistością.
-Przez pięć miesięcy-usłyszała znajomy głos Bi. Nie ciepły i miły, a beznamiętny.-kłaniałam ci się. Nazywałam swoją ''panią''. Odpowiadałam na pytania. Pięć długich, męczących miesięcy. Ale nadejdzie mój czas. I wtedy role się odwrócą.
Bibianna podeszła do łoża i przejechała ręką po jego boku.
-Nareszcie mogę tu wejść. Nareszcie mogę dotknąć twojej..sss!...rozpaczy. Zabieram to co moje- W jej palcach pojawił się pył, który wsypała do fiolki-i znikam. Ale spokojnie, dziecko się narodzi. A kiedy to się stanie, zrozumiesz wszystko. Wody odeszły!-ostatnie słowa krzyknęła.
Ból powrócił, tym razem ze zdwojoną siłą. Kim była Bi? Dlaczego tak mówiła? Kto będzie odbierał poród? Znów pytania. Znów brak odpowiedzi. Isabell nie wiedziała już, czy krzyczy, czy jest cicho. Chciała tylko, by ból ustąpił. Poczuła ciepłe, duże dłonie na twarzy. Ktoś coś do niej mówił. Ale co? Nie rozumiała słów. Słyszała tylko głos. 
Poród. Krzyki. Ból. Zmiana. Kiedy tylko dziecko wzięło pierwszy oddech, gdy zaczęło płakać, przeszłość powróciła. A wraz z nią ból. Wewnętrzny.
-Pani...-usłyszała ciepły, kobiecy głos.-Urodziłaś...
-Nie.-odrzekła szybko Isabell odwracając twarz od noworodka.-Zabrać je i nie pokazywać. JUŻ!
Bi to Gab. Gab to Bi. Wymazała pamięć. Dała sztuczną radość. Wkradła się. Suka. Tak o niej myślała Is. Obolała, zapłakana i spocona otworzyła oczy. Przez ten cały czas były zamknięte. Teraz widziała. Raphael. Był tu. Z nią. Przez 9 miesięcy. 
Usłyszała płacz. Dziecko. Coś, co w niej rosło, a co ma być zabrane. Na drugim końcu pokoju, w kołysce. 
Wstała i zapłakała z bólu. Podeszła do kołyski. Musi coś zrobić. Teraz. Spojrzała na nie. A ono spojrzało na nią. Dwukolorowe oczka spojrzały na nią. Rączki wyciągnęły się w górę. 
Znów zapłakała. Nienawidziła wcześniej go, ale ono nie było winne. Było piękne. Nie, było najpiękniejsze. Dotknęła palcami skóry i jakby zmuszona wzięła je na ręce. Złożyła pocałunek na malutkiej główce. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżczki dziecko uspokoiło się.
I znowu potok łez. 
-Nie dam cię zabrać.-wyszeptała.-Nie dam cię skrzywdzić. Nie odbierze mi cię.
Mogła używać magii. Mogła je bronić. Szybkim ruchem zmieniła ''to coś'' co miała na sobie w suknię, poprawiła włosy i makijaż, a także opatuliła dziecko dokładniej. Błyskawicznie wypadła z pokoju i napotkała zdziwiony wzrok służby, przyjaciół i Raphaela. 
-Isabell...-podszedł do niej. 
-Później. Musimy chronić dziecko. Ona po nie przyjdzie. Jestem tego pewna. 
-Isabell!-usłyszała roztargniony głos Astrid.-James...zniknął.
-Nigdzie nie ma Eiry.-wtrącił się Jack.-Nie opuściła by takiego wydarzenia.
-Gabriela chce ich wymienić za dziecko?-spytała Elsa.
-Przy...Przykro mi, ale nie oddam mojego dziecka. Dopiero co je urodziłam.
-Jasne, ale...-nie dokończył Raphael, bo w sali głównej rozległ się przerażony wrzask. Kiedy tam dotarli zobaczyli Gab stojącą dumnie na samym środku sali. Przy jej boku stał jakiś mężczyzna z kapturem zaciągniętym na twarz. Przed nią stała Eira i James zakuci w niewidzialne kajdany. 
-Nie chcę ich wymieniać...-mówiła.-...a dziecko i tak ci zabiorę. -obróciła się zwinnie i po chwili w jej rękach znalazł się niemowlak, który zaczął płakać. 
-Gab proszę...-Is podeszła do nich ze łzami w oczach.-Wszystko, tylko nie dzieci.
-Kochana i tak oddasz mi wszystko, a dzieci są potrzebne.-machnęła ręką i zniknęła w obłokach czarnego dymu, a wraz z nią dzieci. 
Isabell upadła na kolana i płakała. Raphael niepewnie podszedł do niej i złapał za ramiona.
-Chodź-powiedział prawie szeptem.-Musisz odpocząć...
-Nie!-wydała z siebie krzyk przypominający skrzek.-Dlaczego na to pozwoliłeś?! Dlaczego?! 
-Nic nie mogliśmy zrobić, wiesz o tym...
-Nie, mogliśmy. Mogłam nie zachodzić w ciążę, moglibyśmy się nie wiązać, mogliśmy się nie kochać!
-Żałujesz tego wszystkiego?
-Tak!Nie. Nie wiem! Teraz zrobiłabym wszystko, aby je odzyskać. Wszystko rozumiesz?!-wykrzyczała i uciekła do komnaty. Znów upadła na podłogę. Znów płakała. Oczy piekły ją, głowa bolała, a serce krwawiło. Po kilkunastu minutach była już mokra. Wstała z ledwością i podeszła do sali kąpielowej. Ściągnęła sukienkę i bieliznę i weszła do wody. Nie miała na nic siły. Zawołała ''myjki''. To kobiety, które właśnie w takich chwilach miały za zadanie umyć Władczynię. Trzy kobiety weszły i zaczęły myć skórę kobiety. Na początku było to przyjemne. Potem zmieniało się w nieznośne drapanie. Jakby ktoś chciał zetrzeć ją z powierzchni Ziemi. Dosłownie. Bolało. Znów. Ale nie mogła się wyrwać. Coś trzymało ją w miejscu. Coś pozwoliło odejść.


Hej. Jestem taką idiotką, że nie potrafię nic napisać przez tydzień. Piszę ''na ostatnią chwilę''. Byłam chora przez dwa tygodnie. Nie napisałam nic. Jestem dziwna. Zmęczona. Zdołowana. Ale macie rozdział. I kończy on nam pewien etap. A zaczyna następny. Wyjaśniając dziecko nie ma na razie płci. To znaczy Is nie sprawdziła. A ja nie wiem jeszcze kto będzie bardziej pasować. No nic. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta. Że ktoś napisze komentarz. Dziękuję za każdy z nich. Kocham was!
Ps. Polecam te blogi! Są nowe (dla mnie) i już wspaniałe :):
http://anielskilod.blogspot.com/ Autorki: Lexy i modern talking
http://snow-covered-dreams.blogspot.com/ Autor: Pienkan
http://worthless-empty-words.blogspot.com/ Autor: Queen Wolf
http://legends-east-coast.blogspot.com/ Autor: Queen Wolf
http://pamietnikjackafrosta.blogspot.com/ Autor: Snow Moon
Serdecznie pozdrawiam!


piątek, 2 października 2015

16. Zajmijmy się kimś innym

  Plan Gabrieli był prosty. Teoretycznie. W praktyce jednak wszystko staje się trudniejsze. To, że nikt jej teraz nie pamiętał, szło jej na rękę. Wciąż jednak miała dużo do zrobienia. Zebrała już przedmioty i zamieniła je w fiolkę, w którą oczywiście musiała coś zebrać. Emocje.
  Siedziała teraz na jednym z foteli w swoim pokoju. Obracała naczynie w rękach i intensywnie rozmyślała. Gdzieś w dali rozlegał się szorstkie krakanie wron. Zdążyła się już do tego niego przyzwyczaić.
-Czas zacząć działać!-westchnęła. Na parapecie otwartego okna usiadła jedna z wron. Wpatrywała się w kobietę, jakby czekała na jej ruch.
-Pomocnik?-spytała jakby sama siebie.-Przemiana zwierzęcia w człowieka? Niczym w Czarownicy...
Wstała i machnęła rękami z których popłynęła magia. Wrona zaczęła się zmieniać i przybierała kształty mężczyzny. Po chwili na parapecie siedział mężczyzna. Twarz okalał mu szary kaptur, spod którego widać było tylko delikatny uśmiech. Oparty był o framugę okna. Jego jedna noga była zgięta, a druga opadała jakby bezwładnie.
-Pani...-rzekł pochylając głowę delikatnie.-Zamierzasz tak siedzieć i użalać się nad sobą, czy w końcu ruszysz tyłek do działania?
-Arogancki...podoba mi się. Masz jakieś imię, czy mam cię nazywać Pan Wrona?-odparła ironicznie.
-Vincent.-odrzekł szorstko.
-Vin...Ładnie.
-Nie VIN. Vincent. Skróty tylko dla przyjaciół.
-Jasne. A więc Vincent. Wiesz co chcę zrobić? Znasz mój plan?
-Myślałem, że taki geniusz zła jak ty jest przynajmniej mądry. Złotko, kilka minut temu byłem WRONĄ. Tak, na pewno wiem o tobie wszystko.
-Nie. Przeginaj. To dobrze, że nic nie wiesz. Wykonuj moje rozkazy i o nic nie pytaj.
-Nigdy nie pytam. Stwierdzam tylko fakty.
-Dość gadania. Wiesz co to jest?-spytała pokazując fiolkę. Nie czekała na odpowiedź, a od razu odpowiedziała.-Muszę tu mieć 3 uczucia. Pierwsze mogę zdobyć od razu. Gorzej z pozostałymi dwoma. Loki mnie nie pamięta, łatwo będzie go przekonać, aby zamknął mnie w celi. Ale chodzi mi o tą konkretną. Jego starą celę. Lochy Asgardu posiadają 9 lochów plus ten jeden. W każdym z nich mieści się po 7 ludzi. Wiem z dobrych źródeł, że 4 z nich są pełne a jeden posiada 3 ludzi wewnątrz. Wystarczy, że wypełnimy każdy z lochów maksymalną liczbą osób, a wtedy będzie MUSIAŁ mnie tam wpuścić. Podsumowując potrzebujemy 39 osobników. Aroganckich i groźnych. Jak ty. Mam! Przyprowadź 39 kolegów wron. Już!
-Złotko, może i znasz się na matmie, ale faktycznie nie masz chyba mózgu. Jestem CZŁOWIEKIEM, a mam przyprowadzić ZWIERZĘTA.
-Och zamknij się!-tupnęła nogą.-Od teraz możesz zamieniać się z człowieka we wronę i na odwrót według twojego życzenia. A teraz leć już idioto!-wykrzyczała, a kiedy zniknął z jej pola widzenia dodała jeszcze-a jeżeli spróbujesz mnie zdradzić zginiesz w okropnych męczarniach.
    Sprowadzenie tylu wron okazało się trudnym zadaniem. Na początku Vincent zdołał przyprowadzić tylko 10 ''chętnych'' wron. Reszta się nie nadawała mówiąc delikatnie. Gab wysłała go w dalsze zakątki kraju. Przyprowadził 15. Brakowała 14 osobników. Zirytowana poszukiwaniami wysłała go do Nasturii. Po kilku dniach wróciła z 14 wronami. Okazało się, że tam wron jest całe mnóstwo.
-Witajcie moje kochane!-przekrzykiwała jazgot skrzeczących ptaków siedzących w klatkach.-Vincent!
Przy jej boku pojawił się mężczyzna. Jak zawsze tajemniczy. Ale nie milczący.
-Co chcesz?-powiedział nad wyraz spokojnie.-Nie radzisz sobie z ptaszkami.
-Nie...Ucisz je.
Vincent zamienił się we wronę i zaczął skakać z jednej klatki na drugą krakając przy tym głośno. Po kilku nieznacznych chwilach jazgot ucichł, a Gabriela mogła mówić.
-Wasze zadanie jest proste. Zamieniam was w ludzi. Wy za wszelką cenę dajecie się złapać. Udajecie się do lochów, gdzie czekacie aż zjawię się ja. Kiedy zdobędę to, co chcę zamienicie się z powrotem w ptaki i będziecie wolne.
Wyciągnęła dwójkę z jednej z klatek. Machnęła ręką i wrony zamieniły się w chłopaka i dziewczynę. Ubrani byli identycznie jak Vincent.
-Pani...-odrzekli kładąc ręce na piersi i pochylając się.-Czekamy na rozkazy.
-Na początek zmienimy wam trochę wygląd. Gdy tylko przejdziecie przez portal będziecie wyglądać groźniej. Tylko się nie przestraszcie. Potem trochę powalczcie i...dajcie się złapać. No już, zmykajcie.
Utworzyła portal, a para szybko się przez niego wcisnęła, a w pomieszczeniu znów nastała wrzawa.
-Vincent-powiedziała prawie bezgłośnie.-Wychodzę. Bądź dobrym zwierzątkiem i pilnuj domku.
-A ty bądź dobrym człowiekiem i nie spieprz sprawy czymkolwiek ona jest-odpowiedział z przekąsem.
   Gabriela prze teleportowała się do starego zamku Elsy, a równocześnie Jasona. Teraz jednak nie przypominał zamku. Był ruiną, gruzami i emanował przykrymi wspomnieniami. Uśmiechnęła się na myśl o tym.
  Machnęła ręką i kupa gruzu zrobiła jej drogę. Szukała czegoś. Rozglądała się szybko ze zdeterminowaniem.  Podeszła do jednego z kamieni dotknęła go, a kiedy zaświecił złotym płomieniem odeszła. Dotknęła kolejnego. Zaświecił się na czerwono. Każdy kolejny przyjmował te kolory, tylko nieznaczne robiły się fioletowe. Ale to nadal nie było to.
  Zirytowana i zmęczona dotknęła małego kamienia pod jej butem. Zaświecił ciemnym, granatowym światłem. Uśmiechnęła się zwycięsko i rzuciła go wysoko w górę. W czasie, gdy spadał wyciągnęła fiolkę i postawiła ją na otwartej dłoni. Zamknęła oczy i zaczęła błyszczeć milionami malutkich, srebrnych kryształków. Po chwili zamiast kamienia ukazał się ciemny płyn, który wpłynął wprost do naczynia.
-Strach-szepnęła.-Pierwszy składnik zemsty.
  Zapełnianie lochów Asgardu okazało się pracochłonną i żmudną pracą. Nie można było ot tak wpakować wszystkich od razu. Trzeba było wprowadzać mieszkańców w przeczucie, że szykuje się coś większego. Miesiące mijały, aż w końcu wszystkie klatki z wronami były puste. Gabriela stała wpatrując się w nie. U jej boku jakby znikąd pojawił się Vincent.
-Co dalej?-spytał.
-Czas zacząć przedstawienie.-rzekła przechodząc przez portal.
Była w Asgardzie i od razu zbliżyła się do tronu.
-Odynie!-krzyknęła z udawaną wściekłością.-Zamierzam strącić cię z tronu i sama na nim zasiąść.
-Straż!-zawołał mężczyzna i już za chwilę Gabriela udawała, że walczy zawzięcie z mężczyznami, a tak naprawdę dała się zakuć w kajdany.
-Wypuść mnie! Wypuść i walcz tchórzu!-krzyczała.
-Zabrać ją do lochów.
-Ale panie! Wszystkie są zajęte. Pozostał tylko wolny ten, który powinien być pusty.
-Widzisz?! Nie masz miejsca! Walcz i zabij mnie wielki ODYNIE!
Przez chwilę ''Odyn'' trwał w myśleniu. Minę miał nie tęgą.
-Zaprowadzić ją tam-odrzekł w końcu bez emocji.
Już śmiała się wewnątrz. Kiedy tylko znalazła się w lochu dotknęła ściany. Wzdrygnęła się, ale zaraz w jej dłoni pojawił się lekki i praktycznie niewidoczny zielony proszek. Wsypała go do fiolki i zniknęła w portalu.
Znów była w swoim pokoju. Na parapecie siedział Vincent wyraźnie zaskoczony jej obecnością.
-Nie było cie...-rzekł wstając.
-Tak, kilka minut.-przerwała mu.
-Zaraz, kazałaś mi przez kilka MIESIĘCY pracować, dla kilku minut?!
-Tak. Co w tym dziwnego?
-Oszalałaś?! Mogłaś już dwa razy zapanować nad światem przez ten czas. To było idiotyczne!
-Kochaneńki-zbliżyła się do niego i złapała go za kołnierz i rzekła-nie podważaj moich decyzji. Do szczęścia brakuje mi tylko jednej emocji i kilku osób. Chcesz mi teraz powiedzieć, że żałujesz tego, że zmieniłam cię w człowieka.
-Nigdy-rzekł i spojrzał na jej usta. Przywarł do nich. Całował ją mocno, ale bez przekonania.
-A teraz.-powiedziała, kiedy się od niej odkleił.-Muszę dostać się do Isabell.

Hej! Rozdział długi, myślę, że satysfakcjonujący. Ostatnio coś mało was komentuje. Mam nadzieję, że się to trochę poprawi...To i tak cud, że cokolwiek napisałam. Jestem chora już tydzień, ale dopiero od dwóch dni przyjmuję leki, które pomagają mi z jednej strony, a z drugiej pogarszają. Jeśli zostanę jeszcze tydzień w domu może coś dla was napiszę wcześniej, ale nic nie obiecuję. Tymczasem piszcie co myślicie o tym rozdziale...

sobota, 26 września 2015

15. Cztery miesiące mijają...

    Nad światami zabłysły promienie słońca. Pogoda zawsze była piękna, nawet wtedy kiedy padał deszcz. Nawadniał pola i sprawiał, że rolnicy się cieszyli. Mieszkańcy byli szczęśliwi jak nigdy. Dzieci radośnie dokazywały, a ich rodzice dziękowali Bogu za swoje pociechy. Nawet służba w Arendelle nie była smutna. Praca w zamku była czymś, co zawsze dawało czystą radość i spełnienie.
   W komnacie rozległo się głośne ziewnięcie. Is przetarła oczy, a kiedy odzyskała ostrość widzenia ujrzała dwoje oczu. Przepełnionych miłością i troską. Mówiących: kocham i dbam. Szczęśliwych.
-Jak się czuje moja przyszła matka?-spytał Raphael całując partnerkę w czoło.
-Jak zawsze o poranku. Strasznie głodna-odpowiedziała chichotając radośnie.
-A jak się miewa nasz mały dinozaurek?-spytał łaskocząc po brzuchu kobietę. Odkąd zaszła w ciążę minęło cztery miesiące, więc dokładnie było widać, że Władczyni nosi w sobie dziecko.
-Rośnie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak szybko. Musiałam zamówić sukienki, bo jestem już taka gruba, że nie mieszczę się w żadną z posiadanych.
-Wcale nie jesteś gruba, słońce. Jesteś szczupła. Tylko nasze dziecko jest duże i silne.
-Tak, jasne. Jak mnie zobaczysz za kilka miesięcy to zobaczysz jaka to ja jestem szczupła.
Znów zachichotała. Teraz robiła to praktycznie cały czas. Była po prostu szczęśliwa. Jak mogła nie być, skoro wszystko było takie piękne. Usiadła gwałtownie na łóżku i złapała się za brzuch.
-O nie...-rzekła robiąc się blada.
-Boże, Isabell! Co się dzieje? Atak?!-Raphael usiadł błyskawicznie przytulając ją.
-Nie, ale...dziś miałam casting na damę dworu.
Mężczyzna odskoczył od niej jak oparzony. Minę miał zdezorientowaną mówiącą: ''Serio?!"
-Że co na kogo?-odezwał się wreszcie.
-Och, nie powiedziałam ci...Przepraszam, już ci wyjaśniam. Wiem, że jesteś moim głównym strażnikiem i moim partnerem i to ty jesteś zawsze przy mnie, ale jest kilka rzeczy, które działają na twoją nie korzyść...
-Kilka rzeczy...
-...po pierwsze, nie umiesz odbierać porodu. Po drugie nie możesz być cały czas przy mnie. Wiem, że masz inne obowiązki. Nie chcę, abyś był ode mnie uzależniony. Po trzecie chcę mieć przy sobie kobietę, która będzie się mną opiekowała, będzie znała się na ciążach i będzie zdolna się ze mną zaprzyjaźnić. Dlatego zaprosiłam do zamku wszystkie kobiety, które spełniają te warunki.
-Po kolei, nie nie umiem. Jestem przy tobie nie dlatego, że to mój obowiązek, ale dlatego, że chcę być z tobą przez cały czas. Masz Astrid, Elsę i Eirę. One ci nie wystarczą. Aha. Może i nie umiem robić tego wszystkiego, ale mam całkiem dobrą pamięć.
-Zapamiętać...No dobra, ale co myślisz o tym. M...mogę?
-Pytasz mnie o zdanie?
-No...Chyba. Tak.
-W takim razie zgadzam się, ale...chcę przy tym być. Nie pozwolę by zajmowała się tobą jakaś baba, która nie będzie miała pojęcia co robi.
-Nawet nie wyobrażam sobie takiej wybierać. A teraz muszę się przeb...zaraz, czy ja czuję truskawki?!
-Może...jak zejdziesz na śniadanie to się dowiesz.
-Ale muszę pędzić na...
-Truskawkom się oprzesz?-powiedział jeszcze i wyszedł. Dobrze wiedział, że nie. Isabell zagryzła wargę by się nie roześmiać. Boże! Jej świat był taki idealny. Opadła na łóżko, by zaraz podnieść się. Podeszła do garderoby. Odkąd nosiła w sobie dziecko nie mogła czarować, ponieważ mogło to zaszkodzić im obojgu. Wolała nie ryzykować i musiała zamówić suknie na ten i kolejne miesiące. Jak na razie mogła tylko wybierać spośród dwóch długich i dwóch krótkich sukienek w kolorze tak wyblakłym, że wydawał się bez koloru. Dosłownie. Ale i tak miała duży wybór. Te były po Elsie. I tylko te pasowały. Wybrała tą, która kolorem przypominała miętowy, choć wcześniej pewnie była granatem. Ubrała się, rozczesała włosy i uczesała sobie grubego warkocza. Dokładnie takiego, jakiego jej matka robiła jej, kiedy była mała. Dawno o niej nie myślała. O mamie, która zawsze budziła ją rano do szkoły. O mamie, która pachniała migdałami. O mamie, która żyła, kochała, była. O mamie,  która była teraz już w krainie wiecznej szczęśliwości.
''Będę tak dobra jak twoja babcia''-pomyślała kierując myśli do brzucha, który złapała i pogłaskała kciukiem.-''Obiecuję''
Wstała od toaletki i ruszyła wprost do jadalni, ponieważ ''mały dinozaurek'' domagał się śniadania.
Kiedy wkroczyła do pokoju cała promieniowała blaskiem. Uśmiechała się ciepło i z podniesioną głową zasiadła przy stole.
-No to co dziś jemy?-spytała jakby nigdy nic.
-Uhm...-Elsa potarła skronie jakby szukała odpowiedniego słowa.-Wiesz, że to ty wybierasz. Na co masz ochotę?
-Szczerze?-Is nachyliła się do niej, a kiedy  kiwnęła głową powiedziała prostując się.- Chcę dwa naleśniki z czekoladą, do tego płatki z mlekiem, jakaś mała jajecznica z serem-czterech jaj i może...czekaj, czekaj, co ja tam chciałam zjeść...? Ach! No przecież! Truskawki. Dużo truskawek.
-Tak jest!-odpowiedziały dwie służące zapisujące na kartce każde wypowiedziane słowo przez Władczynie. Uklękły i z uśmiechem oddaliły się do kuchni. Może dla niektórych wyglądało to jak wykorzystywanie, ale nie było nic lepszego od wyzwania. Codziennie od czterech miesięcy Isabell życzyła sobie codziennie na śniadanie coś innego. Walić obiad i kolację! Śniadanie to było prawdziwe wyzwanie. Kucharze mierzyli sobie nawet czas w jakim wykonują poszczególne danie. Kochali to. Ten dreszczyk emocji, adrenalinę, odrobinę rywalizacji. Oczywiście najbardziej liczyli się z głosem Is, bo to było jej zamówienie.
-Isabell...-odezwała się Eira, by przerwać niezręczną ciszę. Wiedziała, że Władczyni może zrobić się nieznośna, kiedy będzie zbyt długo czekać. Chciała więc jak najlepiej zając jej ten czas. Na przykład rozmową.-Co to za kobiety przed zamkiem. Rano byłam w mieście...Nie chciały mnie wpuścić. Powiedziały, żebym się nie przepychała i że na mnie też przyjdzie czas. Dopiero kiedy strażnicy oznajmili, że jestem tutejszą księżniczką stwierdziły, że mogę przejść.
-Dużo ich było?-spytała Is z nie tęgą miną.
-Nie jestem dobra z rachunków, ale myślę że ponad 30 spokojnie.
-Ugh! No dobra, dobrze, że nie zleciały się z całego świata. To kobiety, które będą kandydowały na moją damę dworu. Same rozumiecie...Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi przy ciąży a potem przy dziecku.
-My ci nie wystarczamy?
-Oczywiście, że mi wystarczacie, ale potrzeba mi doświadczenia. Proszę, nie gniewajcie się...
-Nie gniewamy-odezwała się Elsa.-Robisz to co chcesz. Wcale się tobie nie dziwię. Twoje dziecko jest ważne i gdybyś nie ty to zrobiła, na pewno ja znalazłabym ci kogoś. Tylko pamiętaj, wybierz mądrze.
-Jasne!
    Wbrew pozorom Is zjadła wszystko co jej przyniesiono i poprosiła o małą dokładkę naleśników. Najedzona ruszyła do sali audiencyjnej. Zasiadła na tronie, a Raphael stanął po jej prawej stronie kładąc dłoń  ramieniu. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się z nutką obawy.
-Wprowadzić pierwszą kandydatkę!-powiedziała wskazując drzwi.
Do sali wkroczyła niska, gruba kobieta w wieku może 60 lat. Spod kapelusza z piórami, kwiatami i koronami wystawały siwe, kręcone włosy. Ubrana była w brązową, przesadzoną suknię, która idealnie pasowała do nakrycia głowy. Kroki miała pewne. Ukłoniła się przed tronem i usiadła na krześle przed nim.
-Witam panią serdecznie. Jak się pani nazywa.
-Benedykta, wasza królewska mość-głos miała ciężki i chrypiący.
-A więc, Benedykto, wiesz po co tu jesteś, prawda?
-Tak, wasza królewska mość. Jak wasze królewskie mości zrobiły dziecko, to ktoś się musi nim zaopiekować.
-Tak...Mniejsza z tym, masz jakieś doświadczenie w odbieraniu porodu?
-Ludzkiego? Nie, wasza królewska mość, ale kiedyś odbierałam poród krowy. A właściwie tylko patrzyłam. Ale wiem, jak to się dzieje u ludzi. Chyba. To znaczy na pewno się nauczę.
-Następna!-rzekł szybko Raphael. Spojrzał na ukochaną, na której widniał uśmiech rozbawienia.
-To będzie długi dzień-rzekła.
   Faktycznie kandydatek wciąż przybywało, ale żadna nie była odpowiednia. Kiedy Isabell zadawała proste pytanie, one wymyślały jak najbardziej zmyślne odpowiedzi zamiast normalnie odpowiedzieć. Chciały po prostu stać się sławne, nie obchodziło je, że Isabell JEST W CIĄŻY. Chociaż to był ich główny cel.
  To było bardziej męczące niż wysłuchiwanie normalnych audiencji. Is kazała przynieść drugie krzesło dla Raphaela mimo iż ten zaprzeczał. Po kolejnym nieudanym przesłuchaniu stracili nadzieję.
  I właśnie wtedy przez próg przeszła ona. Była w wieku Is. Ubrana była w granatową, przyległą suknię. Cerę miała bladą a twarz okalała czarna, prześwitująca koronka. Długie włosy opadające na ramiona były koloru jasnego brązu. Miała kobiecy chód i ciepły uśmiech. Uklękła i schyliła głowę.
-Pani...-rzekła a jej głos był ciepły, ale odrobinę straszny.
-Wstań-odpowiedziała miło, na co kobieta zareagowała i usiadła na fotelu.-Jak się nazywasz?
-Bibianna, ale wszyscy mówią do mnie Bi. Pani, wiem, że jestem młoda, ale bardzo dużo wiem.
-Zaraz się o tym przekonamy. Powiedz, odbierałaś kiedyś poród?
-Tak, dwa razy. Za pierwszym miałam 16 lat i rodziła moja mama. Drugi raz odbierałam niedawno, bo kilka dni temu. Niestety nie znam tej kobiety.
-Dobrze. Wiesz chyba, że moja ciąża nie jest taka zwykła prawda?
-Tak. Pani dziecko przejmuje pani umiejętności, dlatego czasami miewa pani ataki, na które najlepiej działają najlepiej suszone owoce wiannika, a kiedy atak pozbawi przytomności najlepiej podać zimny napar z katańców oczywiście rozcieńczone w wodzie.
-Raphael-Władczyni uśmiechnęła się czule.-Przygotuj komnatę.



Iiiii...koniec. Pojawia się nowa postać, ale nie jest to żadna  z czytelniczek. Spokojnie znacie tą postać i to bardzo dobrze. Czy uda wam się ją rozszyfrować???