Nad światami zabłysły promienie słońca. Pogoda zawsze była piękna, nawet wtedy kiedy padał deszcz. Nawadniał pola i sprawiał, że rolnicy się cieszyli. Mieszkańcy byli szczęśliwi jak nigdy. Dzieci radośnie dokazywały, a ich rodzice dziękowali Bogu za swoje pociechy. Nawet służba w Arendelle nie była smutna. Praca w zamku była czymś, co zawsze dawało czystą radość i spełnienie.
W komnacie rozległo się głośne ziewnięcie. Is przetarła oczy, a kiedy odzyskała ostrość widzenia ujrzała dwoje oczu. Przepełnionych miłością i troską. Mówiących: kocham i dbam. Szczęśliwych.
-Jak się czuje moja przyszła matka?-spytał Raphael całując partnerkę w czoło.
-Jak zawsze o poranku. Strasznie głodna-odpowiedziała chichotając radośnie.
-A jak się miewa nasz mały dinozaurek?-spytał łaskocząc po brzuchu kobietę. Odkąd zaszła w ciążę minęło cztery miesiące, więc dokładnie było widać, że Władczyni nosi w sobie dziecko.
-Rośnie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak szybko. Musiałam zamówić sukienki, bo jestem już taka gruba, że nie mieszczę się w żadną z posiadanych.
-Wcale nie jesteś gruba, słońce. Jesteś szczupła. Tylko nasze dziecko jest duże i silne.
-Tak, jasne. Jak mnie zobaczysz za kilka miesięcy to zobaczysz jaka to ja jestem szczupła.
Znów zachichotała. Teraz robiła to praktycznie cały czas. Była po prostu szczęśliwa. Jak mogła nie być, skoro wszystko było takie piękne. Usiadła gwałtownie na łóżku i złapała się za brzuch.
-O nie...-rzekła robiąc się blada.
-Boże, Isabell! Co się dzieje? Atak?!-Raphael usiadł błyskawicznie przytulając ją.
-Nie, ale...dziś miałam casting na damę dworu.
Mężczyzna odskoczył od niej jak oparzony. Minę miał zdezorientowaną mówiącą: ''Serio?!"
-Że co na kogo?-odezwał się wreszcie.
-Och, nie powiedziałam ci...Przepraszam, już ci wyjaśniam. Wiem, że jesteś moim głównym strażnikiem i moim partnerem i to ty jesteś zawsze przy mnie, ale jest kilka rzeczy, które działają na twoją nie korzyść...
-Kilka rzeczy...
-...po pierwsze, nie umiesz odbierać porodu. Po drugie nie możesz być cały czas przy mnie. Wiem, że masz inne obowiązki. Nie chcę, abyś był ode mnie uzależniony. Po trzecie chcę mieć przy sobie kobietę, która będzie się mną opiekowała, będzie znała się na ciążach i będzie zdolna się ze mną zaprzyjaźnić. Dlatego zaprosiłam do zamku wszystkie kobiety, które spełniają te warunki.
-Po kolei, nie nie umiem. Jestem przy tobie nie dlatego, że to mój obowiązek, ale dlatego, że chcę być z tobą przez cały czas. Masz Astrid, Elsę i Eirę. One ci nie wystarczą. Aha. Może i nie umiem robić tego wszystkiego, ale mam całkiem dobrą pamięć.
-Zapamiętać...No dobra, ale co myślisz o tym. M...mogę?
-Pytasz mnie o zdanie?
-No...Chyba. Tak.
-W takim razie zgadzam się, ale...chcę przy tym być. Nie pozwolę by zajmowała się tobą jakaś baba, która nie będzie miała pojęcia co robi.
-Nawet nie wyobrażam sobie takiej wybierać. A teraz muszę się przeb...zaraz, czy ja czuję truskawki?!
-Może...jak zejdziesz na śniadanie to się dowiesz.
-Ale muszę pędzić na...
-Truskawkom się oprzesz?-powiedział jeszcze i wyszedł. Dobrze wiedział, że nie. Isabell zagryzła wargę by się nie roześmiać. Boże! Jej świat był taki idealny. Opadła na łóżko, by zaraz podnieść się. Podeszła do garderoby. Odkąd nosiła w sobie dziecko nie mogła czarować, ponieważ mogło to zaszkodzić im obojgu. Wolała nie ryzykować i musiała zamówić suknie na ten i kolejne miesiące. Jak na razie mogła tylko wybierać spośród dwóch długich i dwóch krótkich sukienek w kolorze tak wyblakłym, że wydawał się bez koloru. Dosłownie. Ale i tak miała duży wybór. Te były po Elsie. I tylko te pasowały. Wybrała tą, która kolorem przypominała miętowy, choć wcześniej pewnie była granatem. Ubrała się, rozczesała włosy i uczesała sobie grubego warkocza. Dokładnie takiego, jakiego jej matka robiła jej, kiedy była mała. Dawno o niej nie myślała. O mamie, która zawsze budziła ją rano do szkoły. O mamie, która pachniała migdałami. O mamie, która żyła, kochała, była. O mamie, która była teraz już w krainie wiecznej szczęśliwości.
''Będę tak dobra jak twoja babcia''-pomyślała kierując myśli do brzucha, który złapała i pogłaskała kciukiem.-''Obiecuję''
Wstała od toaletki i ruszyła wprost do jadalni, ponieważ ''mały dinozaurek'' domagał się śniadania.
Kiedy wkroczyła do pokoju cała promieniowała blaskiem. Uśmiechała się ciepło i z podniesioną głową zasiadła przy stole.
-No to co dziś jemy?-spytała jakby nigdy nic.
-Uhm...-Elsa potarła skronie jakby szukała odpowiedniego słowa.-Wiesz, że to ty wybierasz. Na co masz ochotę?
-Szczerze?-Is nachyliła się do niej, a kiedy kiwnęła głową powiedziała prostując się.- Chcę dwa naleśniki z czekoladą, do tego płatki z mlekiem, jakaś mała jajecznica z serem-czterech jaj i może...czekaj, czekaj, co ja tam chciałam zjeść...? Ach! No przecież! Truskawki. Dużo truskawek.
-Tak jest!-odpowiedziały dwie służące zapisujące na kartce każde wypowiedziane słowo przez Władczynie. Uklękły i z uśmiechem oddaliły się do kuchni. Może dla niektórych wyglądało to jak wykorzystywanie, ale nie było nic lepszego od wyzwania. Codziennie od czterech miesięcy Isabell życzyła sobie codziennie na śniadanie coś innego. Walić obiad i kolację! Śniadanie to było prawdziwe wyzwanie. Kucharze mierzyli sobie nawet czas w jakim wykonują poszczególne danie. Kochali to. Ten dreszczyk emocji, adrenalinę, odrobinę rywalizacji. Oczywiście najbardziej liczyli się z głosem Is, bo to było jej zamówienie.
-Isabell...-odezwała się Eira, by przerwać niezręczną ciszę. Wiedziała, że Władczyni może zrobić się nieznośna, kiedy będzie zbyt długo czekać. Chciała więc jak najlepiej zając jej ten czas. Na przykład rozmową.-Co to za kobiety przed zamkiem. Rano byłam w mieście...Nie chciały mnie wpuścić. Powiedziały, żebym się nie przepychała i że na mnie też przyjdzie czas. Dopiero kiedy strażnicy oznajmili, że jestem tutejszą księżniczką stwierdziły, że mogę przejść.
-Dużo ich było?-spytała Is z nie tęgą miną.
-Nie jestem dobra z rachunków, ale myślę że ponad 30 spokojnie.
-Ugh! No dobra, dobrze, że nie zleciały się z całego świata. To kobiety, które będą kandydowały na moją damę dworu. Same rozumiecie...Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi przy ciąży a potem przy dziecku.
-My ci nie wystarczamy?
-Oczywiście, że mi wystarczacie, ale potrzeba mi doświadczenia. Proszę, nie gniewajcie się...
-Nie gniewamy-odezwała się Elsa.-Robisz to co chcesz. Wcale się tobie nie dziwię. Twoje dziecko jest ważne i gdybyś nie ty to zrobiła, na pewno ja znalazłabym ci kogoś. Tylko pamiętaj, wybierz mądrze.
-Jasne!
Wbrew pozorom Is zjadła wszystko co jej przyniesiono i poprosiła o małą dokładkę naleśników. Najedzona ruszyła do sali audiencyjnej. Zasiadła na tronie, a Raphael stanął po jej prawej stronie kładąc dłoń ramieniu. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się z nutką obawy.
-Wprowadzić pierwszą kandydatkę!-powiedziała wskazując drzwi.
Do sali wkroczyła niska, gruba kobieta w wieku może 60 lat. Spod kapelusza z piórami, kwiatami i koronami wystawały siwe, kręcone włosy. Ubrana była w brązową, przesadzoną suknię, która idealnie pasowała do nakrycia głowy. Kroki miała pewne. Ukłoniła się przed tronem i usiadła na krześle przed nim.
-Witam panią serdecznie. Jak się pani nazywa.
-Benedykta, wasza królewska mość-głos miała ciężki i chrypiący.
-A więc, Benedykto, wiesz po co tu jesteś, prawda?
-Tak, wasza królewska mość. Jak wasze królewskie mości zrobiły dziecko, to ktoś się musi nim zaopiekować.
-Tak...Mniejsza z tym, masz jakieś doświadczenie w odbieraniu porodu?
-Ludzkiego? Nie, wasza królewska mość, ale kiedyś odbierałam poród krowy. A właściwie tylko patrzyłam. Ale wiem, jak to się dzieje u ludzi. Chyba. To znaczy na pewno się nauczę.
-Następna!-rzekł szybko Raphael. Spojrzał na ukochaną, na której widniał uśmiech rozbawienia.
-To będzie długi dzień-rzekła.
Faktycznie kandydatek wciąż przybywało, ale żadna nie była odpowiednia. Kiedy Isabell zadawała proste pytanie, one wymyślały jak najbardziej zmyślne odpowiedzi zamiast normalnie odpowiedzieć. Chciały po prostu stać się sławne, nie obchodziło je, że Isabell JEST W CIĄŻY. Chociaż to był ich główny cel.
To było bardziej męczące niż wysłuchiwanie normalnych audiencji. Is kazała przynieść drugie krzesło dla Raphaela mimo iż ten zaprzeczał. Po kolejnym nieudanym przesłuchaniu stracili nadzieję.
I właśnie wtedy przez próg przeszła ona. Była w wieku Is. Ubrana była w granatową, przyległą suknię. Cerę miała bladą a twarz okalała czarna, prześwitująca koronka. Długie włosy opadające na ramiona były koloru jasnego brązu. Miała kobiecy chód i ciepły uśmiech. Uklękła i schyliła głowę.
-Pani...-rzekła a jej głos był ciepły, ale odrobinę straszny.
-Wstań-odpowiedziała miło, na co kobieta zareagowała i usiadła na fotelu.-Jak się nazywasz?
-Bibianna, ale wszyscy mówią do mnie Bi. Pani, wiem, że jestem młoda, ale bardzo dużo wiem.
-Zaraz się o tym przekonamy. Powiedz, odbierałaś kiedyś poród?
-Tak, dwa razy. Za pierwszym miałam 16 lat i rodziła moja mama. Drugi raz odbierałam niedawno, bo kilka dni temu. Niestety nie znam tej kobiety.
-Dobrze. Wiesz chyba, że moja ciąża nie jest taka zwykła prawda?
-Tak. Pani dziecko przejmuje pani umiejętności, dlatego czasami miewa pani ataki, na które najlepiej działają najlepiej suszone owoce wiannika, a kiedy atak pozbawi przytomności najlepiej podać zimny napar z katańców oczywiście rozcieńczone w wodzie.
-Raphael-Władczyni uśmiechnęła się czule.-Przygotuj komnatę.
Iiiii...koniec. Pojawia się nowa postać, ale nie jest to żadna z czytelniczek. Spokojnie znacie tą postać i to bardzo dobrze. Czy uda wam się ją rozszyfrować???
Cóż mogę rzec?
OdpowiedzUsuńCudny rozdział, pełen matczynego ciepła, miłości, uhh no brak słów. Cudnie kochana cudnie!
Czyżby to była... Roszpuka ? 0.0 ;d
Tutaj link do mojego nowego/ starego bloga, mam nadzieję że zajrzysz ;* : nasze-prawdziwe-ja.blogspot.com
Pamiętaj: "We are one big Ohana" <3
C.K.
Nie... o Roszpunce powiedziałabym: "Niczym złotowłosa"
Usuń