niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 21

-Możesz mi powiedzieć co się stało?! Uraziłam cię?-krzyczała Is próbując dogonić koleżankę, ale ta przyspieszała i jeszcze bardziej płakała.- Powiesz mi o co chodzi? Ros?!
  Ta nagle stanęła, złapała Isabell za rękę i pociągnęła ją.
-Dokąd mnie prowadzisz?
-Zaraz się dowiesz.
Przeszły kilka uliczek i trafiły do opuszczonego budynku za parkiem. Tam Ros puściła rękę koleżanki i usiadła pod jedną, ze zniszczonych ścian. Is dotknęła ramienia znajomej i powoli i spokojnie powiedziała:
-A teraz spokojnie...Kim tak naprawdę jesteś? I co ja takiego powiedziałam?
-To wydarzyło się dawno temu. Naszą polanę zaatakowały dziwne istoty. Mówią, ze były ciemne i przerażające. Czegoś szukały, ale nie chodziło im coś, co jest na naszej polanie. Zniszczyły całą Polanę Narodzenia. Został tylko jeden kwiat, i tylko jedna matka mogła stworzyć istotkę podobną do siebie. Wszystkie były zgodne, że wybiorą moją matkę, była Najstarszą matką. Podobno moja matka włozyła całą swoją moc. Przez to obdarzono mnie nimi. One uzdrowiły całą polanę, ale potwory wróciły z ''polowania'' i moja matka nie mogła dokończyć stworzenia na polanie. Więc udała się tutaj. I przez to jestem taka wielka. Muszę dokończyć tu naukę, by móc powrócić do swojej ojczyzny.
-Zaraz zaraz...Kim są ONE? I co to za polana? Czym cię obdarzono? Kim jesteś Rosalindo?
-Widzisz ja nie jestem taka jak ty. To znaczy trochę jestem, ale nie do końca. Tak naprawdę jestem w połowie wróżką. Ludzie nie mogą się dowiedzieć o naszym istnieniu. Nawet nie wiesz ile razy opuszczałam przyjaciół i rodzinę zastępczą tylko po to, by chronić moją prawdziwą rodzinę. Po pierwszym odejściu zostawiłam chłopka, którego kocham do dziś i tęsknię za nim jak za nikim innym. Ale musiałam odejść. Teraz ty się dowiedziałaś i znów będę musiała odejść. Kolejny człowiek....
-Tylko że....nie wiem, czy ja się zaliczam do ludzi. To znaczy ja też urodziłam się tutaj, ale....nie wiem jak to wyjaśnić....
-Jesteś elfem? Nie zaraz przecież żaden z nich się tu nie urodził.... Zaraz jesteś na usługach zła?
-Nie....
-...więc kim?
W tym momencie Isabell wstała. Poczuła niesamowitą dumę, która wypowiedziała:
-Jestem Isabell Cornelia Anna Julia Cortez przyszła Władczyni Wszelkich Światów.
Ros była na początku trochę wstrząśnięta, nie wiedziała co zrobić, ani co powiedzieć, ale wreszcie wyszeptała:
-Udowodnij.
Ze wszystkich na świecie słowa te zadziwiły i zmartwiły ją najbardziej. Nie miała już swojej Kondyrogencji, ani znamion na ręce, ani nawet mocy. Ale miała jedną rzecz, która na pewno mogła udowodnić jej prawdomówność. Łza Pradziadów. Ściągnęła z szyi łańcuszek i usiadła na przeciwko Ros. Złapała ją za rękę i powiedziała: Jestem nią, podając wisiorek. To spojrzała na niego i od razu uklękła na jedno kolano.
-Wybacz pani, ale zło ma tu teraz wielu strażników musiałam się upewnić. Wybacz mi o najwspanialsza...
-Wstań i zamiast tego obiecaj, że stąd nie wyjedziesz...
Po czym obie się przytuliły.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział specjalny 20


Rozdział napisany specjalnie dla Marii. Miłość zwycięży.

Jack rozmyślał. Jego ukochana cierpiała. On cierpiał. Zaraz, gdy wyjawił jej miłość dostała kolejnego ataku i musiał odlecieć. Teraz już czuł tylko wiatr na swojej twarzy. Zastanawiał się. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek uda się jemu uratować Elsę. Ale nie mógł pozwolić jej umrzeć. Ale Isabell pomoże. Musi. Elsa...tylko to imię brzmiało w Jack'u jak dzwon, który zagłusza wszelkie inne dźwięki. Nie chce tego, ale uwalnia swą energię i tworzy coś...innego, coś niezwykłego innego niż wtedy, gdy uwalnia moc w złości. Mały przedmiot tętni życiem, a jednocześnie pozostaje w miejscu. Czym jest ten przedmiot? Jak on wygląda? Mała obręcz lśni w blasku księżyca. Miliony lodowych wzorów przyciągają uwagę chłopaka. Podnosi delikatnie pierścionek. Już chce z nim odlecieć, kiedy odwraca się szybko i spogląda na księżyc. Chowa pierścionek do kieszeni bluzy i mówi: ''Nie odzywałeś się, kiedy tego potrzebowałem, a teraz co jestem strażnikiem. Ale mógłbym  przetrwać twe milczenie całe swe istnienie, by tylko by uratować Elsę. Jeśli to jej pomoże, po prostu...nie właściwie nie mam ci co dać, ale wiedz że już do końca życie będę ci dłużny.''  Potem odlatuje, słyszy jak by głos Księżyca:''To twoja miłość'', jednak ignoruje go.  Leci  razu do pałacu. Zagląda przez i widzi jak służące kręcą się koło niej i coś jej poprawiają. Podlatuje do drzwi pałacu otwiera je i wchodzi do środka. Doskonale wie, gdzie jest pokój Elsy. Przypadkiem podsłuchuje jak dwie służące rozmawiają:
-Jeśli nie powie co jej jest...
-Uspokój się, przecież...
-Wiem, wiem, ale mam już tego dość. Tych jej krzyków.....Witaj Jack.
Jack odpowiedział dzień dobry, mimo, że dzień nie był dobry. Powoli podszedł do drzwi, otworzył je i wszedł. Na łóżku leżała śpiąca królowa. Wyglądała na wykończoną. Oddychała niespokojnie i ciągle przewracała się z boku na bok. Jack podszedł bliżej i złapał królową za rękę. Usiadł na skraju łóżka i delikatnie gładził rękę Elsy. Ta zaczęła oddychać coraz wolniej aż w końcu oddychała normalnie. Chłopak chciał już odejść ale ta uścisnęła rękę mocniej. jack spojrzał na królową. Miała otwarte oczy. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.
-Obiecaj, że już nigdy tu nie przyjdziesz.-mówiła ze łzami w oczach.-Obiecaj!
-Nie mogę się na to zgodzić. Kocham cię, rozumiesz kocham.
-Ja też i dlatego musisz odejść. Ja nie przeżyję, a dziecko oddam do sierocińca.
-Przeżyjesz! Mam tu coś dla ciebie....
-Nie chcę twoich prezentów. Idź już stąd!
-Nie uciekniesz przed miłością! Przed miłością Anny nie uciekłaś więc przed moją też nie. Mogę stąd iść, ale dopiero, gdy będę pewny, że będziesz żyła. Zostaniesz z naszym dzieckiem. Tutaj w królestwie. Musisz tylko znaleźć jakiegoś partnera...
-Ale ja chcę ciebie!
-Wiem, ale tylko tak będziesz bezpieczna. Pamiętaj, że zawsze będziesz moja. Zawsze. A tutaj mam na to dowód. Ten pierścionek dał mi Księżyc. Księżyc rozumiesz nawet on chce tobie pomóc.
Elsa już nie wytrzymuje. Przytula się do chłopaka. Ten ją całuje. Widać że jej tego brakowało. Chłopak delikatnie wsuwa pierścionek na palec ukochanej. Nagle ona czuje nagły przypływ energii. Czuje niesamowite mrowienie w rękach. Dotyka Poduszki, a na niej pojawiają się delikatne mroźne wzory. Jeszcze raz przytula się do Jack'a i szepcze: ''Dziękuję.''


niedziela, 9 listopada 2014

Nagroda!

Dominiko Ś., tutaj możesz odebrać swoją nagrodę, a  Maria Pobłocka chce otrzymać rozdział tak? Proszę o szybką odpowiedź!

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 19

Ros
Konkursu niestety nie wygrał nikt, ale zgłosiły się tylko dwie uczestniczki i to one mogą wybrać sobie nagrodę. Są nimi: Maria Pobłocka i Dominika Ś. Gratulacje dziewczyny!
Mój nowy blog już jest! Znajdziesz go tutaj. Zmieniłabyś coś? Pisz!



   Stała przed nią nowa dziewczyna z klasy. Przyszła jakiś tydzień temu, zachowywała się dziwnie cały czas wszystkich obserwowała. Z drugiej strony była bardzo ''nastolatką''. Ubierała się jak one, jak ona i po części można było porównać ją do Gabryieli. A jednak było w niej coś innego coś tajemniczego. Teraz usiadła przed Is i poklepała ją po ramieniu. Potem pierwszy raz od pobytu w szkole uśmiechnęła się.
-Nareszcie ktoś pokazał mu, gdzie jego miejsce.-powiedziała dziewczyna bardzo ciepłym i delikatnym głosem.
-Co?-powiedziała zdziwiona Isabell.
-Ten chłopak, któremu dałaś z liścia. Gdyby nie ty, sama bym go uderzyła.
-A co on takiego zrobił?
-Jak to co? Przystawiał się do każdej dziewczyny i mówił tekst typu: ''Hej, bolało jak spadłaś z nieba?''. Kiedy do mnie coś takiego powiedział odwróciłam się i odeszłam. Potem zobaczyłam, jak cię całuje. Kto to w ogóle jest, że całuje obcą laskę?!
-No....można powiedzieć, że to mój chłopak....
-Co?! Zadajesz się z takim palantem?
-Niedawno zachowywał się normalnie. Nie wiem, co w niego wstąpiło....
-Jestem Roselinda. Ale możesz mi mówić Ros. Acha i skoro to taki ''normalny'' chłopak, to chyba już cię nie za bardzo lubi. Jak tu wchodziłam odchodziła z Gabryielcią i mówił rzeczy typu: ''Chyba jej przejdzie, a jak nie to ile jest tu jeszcze piękności.'' To znaczy do piękności nie jestem pewna, bo końcówki nie dosłyszałam.
  Isabell wybuchła płaczem. Jak Jason mógł zmienić się tak w dwa tygodnie?! To nie jest mój ukochany!
-Słuchaj, wiem, jak teraz cierpisz uwierz. Mam pomysł, uciekniemy przez okno.
-Zaraz na wagary?!
-Nie zadzwonimy do twojej mamy i opowiemy jej wszystko. Uwierz, zrozumie. Potem pójdziemy na lody i do kina. Co ty na to?
-No dobrze, ale co z plecakami?
-Wyjdę i je zabiorę. Powiem, że jest ci coś z niego potrzebne. Ale na 100% ten palant już tu nie stoi.
-Ok, ale wracaj szybko. Nie chcę być tu sama.
  Ros wybiegła szybko z łazienki po kilku minutach wróciła zdyszana. Niosła ze sobą dwa plecaki, ale wyglądała jakby tachała dwa ciężkie worki ziemniaków.
-On...Tam...Stoi...Czeka...-mówiła zdyszana.
-Kto?
-Ja...Jason...On cię kocha....Widzę to. Widziałam jak płakał. Gdy wychodziłam.
-Muszę do niego iść.
-O nie nie moja droga. Idziemy na lody. I do kina. Chcesz żeby mu uszło na sucho, podrywanie cudzych lasek?! Nich trochę pocierpi. Jak to mówią jak kocha, to poczeka.
-No...dobrze to idziemy.
  Ros i Is spędziły wspaniały dzień. Dziewczyny bardzo szybko zapomniały o tym, co się działo kilka godzin temu. Teraz siedziały w kawiarni i zajadały się lodami ciasteczkowymi. Nagle Isabell zobaczyła, ze pod kurtką Roselindy coś się świeci. To coś było różowe i nie sposób było by tego nie zauważyć. Kiedy spytała co to, Ros zaczęła szybciej oddychać, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Złapała szybko za plecak i wybiegła z kawiarni. Isabell pobiegła z a nią.

Kim jest Ros?!