sobota, 26 września 2015

15. Cztery miesiące mijają...

    Nad światami zabłysły promienie słońca. Pogoda zawsze była piękna, nawet wtedy kiedy padał deszcz. Nawadniał pola i sprawiał, że rolnicy się cieszyli. Mieszkańcy byli szczęśliwi jak nigdy. Dzieci radośnie dokazywały, a ich rodzice dziękowali Bogu za swoje pociechy. Nawet służba w Arendelle nie była smutna. Praca w zamku była czymś, co zawsze dawało czystą radość i spełnienie.
   W komnacie rozległo się głośne ziewnięcie. Is przetarła oczy, a kiedy odzyskała ostrość widzenia ujrzała dwoje oczu. Przepełnionych miłością i troską. Mówiących: kocham i dbam. Szczęśliwych.
-Jak się czuje moja przyszła matka?-spytał Raphael całując partnerkę w czoło.
-Jak zawsze o poranku. Strasznie głodna-odpowiedziała chichotając radośnie.
-A jak się miewa nasz mały dinozaurek?-spytał łaskocząc po brzuchu kobietę. Odkąd zaszła w ciążę minęło cztery miesiące, więc dokładnie było widać, że Władczyni nosi w sobie dziecko.
-Rośnie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak szybko. Musiałam zamówić sukienki, bo jestem już taka gruba, że nie mieszczę się w żadną z posiadanych.
-Wcale nie jesteś gruba, słońce. Jesteś szczupła. Tylko nasze dziecko jest duże i silne.
-Tak, jasne. Jak mnie zobaczysz za kilka miesięcy to zobaczysz jaka to ja jestem szczupła.
Znów zachichotała. Teraz robiła to praktycznie cały czas. Była po prostu szczęśliwa. Jak mogła nie być, skoro wszystko było takie piękne. Usiadła gwałtownie na łóżku i złapała się za brzuch.
-O nie...-rzekła robiąc się blada.
-Boże, Isabell! Co się dzieje? Atak?!-Raphael usiadł błyskawicznie przytulając ją.
-Nie, ale...dziś miałam casting na damę dworu.
Mężczyzna odskoczył od niej jak oparzony. Minę miał zdezorientowaną mówiącą: ''Serio?!"
-Że co na kogo?-odezwał się wreszcie.
-Och, nie powiedziałam ci...Przepraszam, już ci wyjaśniam. Wiem, że jesteś moim głównym strażnikiem i moim partnerem i to ty jesteś zawsze przy mnie, ale jest kilka rzeczy, które działają na twoją nie korzyść...
-Kilka rzeczy...
-...po pierwsze, nie umiesz odbierać porodu. Po drugie nie możesz być cały czas przy mnie. Wiem, że masz inne obowiązki. Nie chcę, abyś był ode mnie uzależniony. Po trzecie chcę mieć przy sobie kobietę, która będzie się mną opiekowała, będzie znała się na ciążach i będzie zdolna się ze mną zaprzyjaźnić. Dlatego zaprosiłam do zamku wszystkie kobiety, które spełniają te warunki.
-Po kolei, nie nie umiem. Jestem przy tobie nie dlatego, że to mój obowiązek, ale dlatego, że chcę być z tobą przez cały czas. Masz Astrid, Elsę i Eirę. One ci nie wystarczą. Aha. Może i nie umiem robić tego wszystkiego, ale mam całkiem dobrą pamięć.
-Zapamiętać...No dobra, ale co myślisz o tym. M...mogę?
-Pytasz mnie o zdanie?
-No...Chyba. Tak.
-W takim razie zgadzam się, ale...chcę przy tym być. Nie pozwolę by zajmowała się tobą jakaś baba, która nie będzie miała pojęcia co robi.
-Nawet nie wyobrażam sobie takiej wybierać. A teraz muszę się przeb...zaraz, czy ja czuję truskawki?!
-Może...jak zejdziesz na śniadanie to się dowiesz.
-Ale muszę pędzić na...
-Truskawkom się oprzesz?-powiedział jeszcze i wyszedł. Dobrze wiedział, że nie. Isabell zagryzła wargę by się nie roześmiać. Boże! Jej świat był taki idealny. Opadła na łóżko, by zaraz podnieść się. Podeszła do garderoby. Odkąd nosiła w sobie dziecko nie mogła czarować, ponieważ mogło to zaszkodzić im obojgu. Wolała nie ryzykować i musiała zamówić suknie na ten i kolejne miesiące. Jak na razie mogła tylko wybierać spośród dwóch długich i dwóch krótkich sukienek w kolorze tak wyblakłym, że wydawał się bez koloru. Dosłownie. Ale i tak miała duży wybór. Te były po Elsie. I tylko te pasowały. Wybrała tą, która kolorem przypominała miętowy, choć wcześniej pewnie była granatem. Ubrała się, rozczesała włosy i uczesała sobie grubego warkocza. Dokładnie takiego, jakiego jej matka robiła jej, kiedy była mała. Dawno o niej nie myślała. O mamie, która zawsze budziła ją rano do szkoły. O mamie, która pachniała migdałami. O mamie, która żyła, kochała, była. O mamie,  która była teraz już w krainie wiecznej szczęśliwości.
''Będę tak dobra jak twoja babcia''-pomyślała kierując myśli do brzucha, który złapała i pogłaskała kciukiem.-''Obiecuję''
Wstała od toaletki i ruszyła wprost do jadalni, ponieważ ''mały dinozaurek'' domagał się śniadania.
Kiedy wkroczyła do pokoju cała promieniowała blaskiem. Uśmiechała się ciepło i z podniesioną głową zasiadła przy stole.
-No to co dziś jemy?-spytała jakby nigdy nic.
-Uhm...-Elsa potarła skronie jakby szukała odpowiedniego słowa.-Wiesz, że to ty wybierasz. Na co masz ochotę?
-Szczerze?-Is nachyliła się do niej, a kiedy  kiwnęła głową powiedziała prostując się.- Chcę dwa naleśniki z czekoladą, do tego płatki z mlekiem, jakaś mała jajecznica z serem-czterech jaj i może...czekaj, czekaj, co ja tam chciałam zjeść...? Ach! No przecież! Truskawki. Dużo truskawek.
-Tak jest!-odpowiedziały dwie służące zapisujące na kartce każde wypowiedziane słowo przez Władczynie. Uklękły i z uśmiechem oddaliły się do kuchni. Może dla niektórych wyglądało to jak wykorzystywanie, ale nie było nic lepszego od wyzwania. Codziennie od czterech miesięcy Isabell życzyła sobie codziennie na śniadanie coś innego. Walić obiad i kolację! Śniadanie to było prawdziwe wyzwanie. Kucharze mierzyli sobie nawet czas w jakim wykonują poszczególne danie. Kochali to. Ten dreszczyk emocji, adrenalinę, odrobinę rywalizacji. Oczywiście najbardziej liczyli się z głosem Is, bo to było jej zamówienie.
-Isabell...-odezwała się Eira, by przerwać niezręczną ciszę. Wiedziała, że Władczyni może zrobić się nieznośna, kiedy będzie zbyt długo czekać. Chciała więc jak najlepiej zając jej ten czas. Na przykład rozmową.-Co to za kobiety przed zamkiem. Rano byłam w mieście...Nie chciały mnie wpuścić. Powiedziały, żebym się nie przepychała i że na mnie też przyjdzie czas. Dopiero kiedy strażnicy oznajmili, że jestem tutejszą księżniczką stwierdziły, że mogę przejść.
-Dużo ich było?-spytała Is z nie tęgą miną.
-Nie jestem dobra z rachunków, ale myślę że ponad 30 spokojnie.
-Ugh! No dobra, dobrze, że nie zleciały się z całego świata. To kobiety, które będą kandydowały na moją damę dworu. Same rozumiecie...Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi przy ciąży a potem przy dziecku.
-My ci nie wystarczamy?
-Oczywiście, że mi wystarczacie, ale potrzeba mi doświadczenia. Proszę, nie gniewajcie się...
-Nie gniewamy-odezwała się Elsa.-Robisz to co chcesz. Wcale się tobie nie dziwię. Twoje dziecko jest ważne i gdybyś nie ty to zrobiła, na pewno ja znalazłabym ci kogoś. Tylko pamiętaj, wybierz mądrze.
-Jasne!
    Wbrew pozorom Is zjadła wszystko co jej przyniesiono i poprosiła o małą dokładkę naleśników. Najedzona ruszyła do sali audiencyjnej. Zasiadła na tronie, a Raphael stanął po jej prawej stronie kładąc dłoń  ramieniu. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się z nutką obawy.
-Wprowadzić pierwszą kandydatkę!-powiedziała wskazując drzwi.
Do sali wkroczyła niska, gruba kobieta w wieku może 60 lat. Spod kapelusza z piórami, kwiatami i koronami wystawały siwe, kręcone włosy. Ubrana była w brązową, przesadzoną suknię, która idealnie pasowała do nakrycia głowy. Kroki miała pewne. Ukłoniła się przed tronem i usiadła na krześle przed nim.
-Witam panią serdecznie. Jak się pani nazywa.
-Benedykta, wasza królewska mość-głos miała ciężki i chrypiący.
-A więc, Benedykto, wiesz po co tu jesteś, prawda?
-Tak, wasza królewska mość. Jak wasze królewskie mości zrobiły dziecko, to ktoś się musi nim zaopiekować.
-Tak...Mniejsza z tym, masz jakieś doświadczenie w odbieraniu porodu?
-Ludzkiego? Nie, wasza królewska mość, ale kiedyś odbierałam poród krowy. A właściwie tylko patrzyłam. Ale wiem, jak to się dzieje u ludzi. Chyba. To znaczy na pewno się nauczę.
-Następna!-rzekł szybko Raphael. Spojrzał na ukochaną, na której widniał uśmiech rozbawienia.
-To będzie długi dzień-rzekła.
   Faktycznie kandydatek wciąż przybywało, ale żadna nie była odpowiednia. Kiedy Isabell zadawała proste pytanie, one wymyślały jak najbardziej zmyślne odpowiedzi zamiast normalnie odpowiedzieć. Chciały po prostu stać się sławne, nie obchodziło je, że Isabell JEST W CIĄŻY. Chociaż to był ich główny cel.
  To było bardziej męczące niż wysłuchiwanie normalnych audiencji. Is kazała przynieść drugie krzesło dla Raphaela mimo iż ten zaprzeczał. Po kolejnym nieudanym przesłuchaniu stracili nadzieję.
  I właśnie wtedy przez próg przeszła ona. Była w wieku Is. Ubrana była w granatową, przyległą suknię. Cerę miała bladą a twarz okalała czarna, prześwitująca koronka. Długie włosy opadające na ramiona były koloru jasnego brązu. Miała kobiecy chód i ciepły uśmiech. Uklękła i schyliła głowę.
-Pani...-rzekła a jej głos był ciepły, ale odrobinę straszny.
-Wstań-odpowiedziała miło, na co kobieta zareagowała i usiadła na fotelu.-Jak się nazywasz?
-Bibianna, ale wszyscy mówią do mnie Bi. Pani, wiem, że jestem młoda, ale bardzo dużo wiem.
-Zaraz się o tym przekonamy. Powiedz, odbierałaś kiedyś poród?
-Tak, dwa razy. Za pierwszym miałam 16 lat i rodziła moja mama. Drugi raz odbierałam niedawno, bo kilka dni temu. Niestety nie znam tej kobiety.
-Dobrze. Wiesz chyba, że moja ciąża nie jest taka zwykła prawda?
-Tak. Pani dziecko przejmuje pani umiejętności, dlatego czasami miewa pani ataki, na które najlepiej działają najlepiej suszone owoce wiannika, a kiedy atak pozbawi przytomności najlepiej podać zimny napar z katańców oczywiście rozcieńczone w wodzie.
-Raphael-Władczyni uśmiechnęła się czule.-Przygotuj komnatę.



Iiiii...koniec. Pojawia się nowa postać, ale nie jest to żadna  z czytelniczek. Spokojnie znacie tą postać i to bardzo dobrze. Czy uda wam się ją rozszyfrować???

sobota, 19 września 2015

14. Znaleźć odpowiedź i stracić ją

  Wszyscy byli zajęci tylko jednym-szukaniem zaklęcia. Każdy, kto miał choć krztynę rozumu chciał znaleźć je pierwszy i zyskać, wprawdzie dopowiedzianą, nagrodę. Jedni mówili o górze złota, drudzy o wysokim stanowisku, a jeszcze inni o nieziemskiej mocy. Nie były to dobre intencje, a tylko pycha.
  Bóle ustały, odkąd Ros zajęła się Isabell. Ta jednak nie cieszyła się tym, ani niczym innym. Myślała tylko o tym, jak pozbyć się dziecka i to jak najszybciej. Raphael zniknął gdzieś i nie pojawiał się od dawna. Is mogła myśleć o tym tylko w jeden sposób: Przestraszył się i uciekł. Nie chciała jednak wypłakiwać oczy i zachowywać się jak porzucona nastolatka. Żal i ból pokonywała godzinnymi przesiadywaniami w bibliotece. Nic jednak nie mogła znaleźć. Czuła, że zaklęcie, którego szuka nie znajduje się w żadnej znanej jej bibliotece. Szukała w Arendelle, Berk, aż w końcu zdecydowała się na odwiedzenie jeszcze jednego miejsca.
-Ruszam do Asgardu-oświadczyła wchodząc do jadalni i wprawiając wszystkich w osłupienie.
-Nie możesz!-powiedziała Elsa z troską.
-Isabell-rzekła Eira wstając i witając się skinieniem głowy.-To nie jest zbyt niebezpieczne?
Wszyscy patrzyli na zdeterminowaną Is z troską i przerażeniem.
-Ta, jasne.-odezwała się Ros jak zwykle siedząca w najdalszej części stołu. Nie przejęła się za bardzo decyzją przyjaciółki i nadal przeżuwała kanapkę.-Już widzę jak przechodzisz przez portal.
-Co masz na myśli?-zirytowana Władczyni obeszła innych i teraz stała po drugiej stronie stołu-na przeciwko Ros.
-Mówię tylko, że nie dasz rady przejść z dzieckiem przez portal-wymieniała na palcach córka.-nie masz odpowiednich warunków, twoje ciało nie jest zdolne nic wyczarować, a nawet gdybyś jakoś znalazła sposób, aby się tam dostać już nigdy nie mogła byś czarować w co wlicza się też teleportacja i powrót do domu.
-Muszę się tam znaleźć. Jak najszybciej.
-Moim zdaniem...
-Nie obchodzi mnie ono! Chcę się tam dostać natychmiast!
-Jaka ty jesteś uparta! Chodź!-zdenerwowana teraz Ros wstała z hukiem od stołu i pociągnęła za sobą Is.
Pobiegły od razu do komnaty Władczyni, gdzie wróżka zostawiła swój płaszcz. Wyjęła z niego małą fiolkę z oleistym płynem w środku.
-Natrzyj się tym, szczególnie na brzuchu.-zaczęła tłumaczyć nadal szukając coś w kieszeniach ubrania.-Ostrzegam-będzie swędzieć, ale przeżyjesz. Tutaj-rzekła podając jej w ręce małe kulki-masz swój transport. Włóż jedną pod but i rozgnieć. Znajdziesz się tam, gdzie chcesz. Ja nie chcę na to patrzeć. Wracam do SWOJEGO domu. Zostawiam ci zioła. Wiesz jak ich używać. Żegnam.
  I wyszła. Tak po prostu zostawiła Isabell samą. Kolejna osoba, która zostawiła ją samą. Odetchnęła, ale bynajmniej nie z ulgą i zaczęła wykonywać polecenia Ros. Faktycznie-miejsca pokryte olejkiem strasznie swędziały i robiły się niepokojąco czerwone, ale była na tyle zdesperowana, że nie mogła sobie pozwolić na chwilę zwątpienia. Kiedy cała (teoretycznie) pokryta była mazią jedną z kulek włożyła do kieszonki z boku sukienki, a drugą pod pantofelek. W momencie, kiedy rozgniotła niewielki przedmiot poczuła niewielki ból i uczucie, jakby jej ciało pomniejszało się i powiększało jednocześnie. Było to bardziej niż dziwne, ale jeszcze dziwniej było znaleźć się w Asgardzie.
-Mocne...-pomyślała z rozbawieniem i zaczęła rozglądać się za miejscem, które powinno być biblioteką. Mijając Lokiego w swej ''normalnej'' postaci rzekła:
-Cześć.
-Co ty tu...robisz?-rzekł szczerze zaskoczony.
-Przechadzam się.-mówiła głosem miłym i przyjemnym.-Chę dostać się do biblioteki, muszę znaleźć pewne zaklęcie. Nie próbuj mnie denerwować, bo dla żadnego z nas nie będzie to dobre. Spróbuj mi coś zrobić, a oddam ci dziesięć razy mocniej. Tak, mam taką moc. A teraz zajmij się tym, co zawsze i zmykaj.
Odzywała się jak do dziecka, ale to, że musiała od rana się denerwować teraz zmieniło się w niesamowicie miły ton.

Kilka dni potem...

-A!-kolejna książka ''przypadkiem'' znalazła się na podłodze.-Czemu żadna z tych książek nie chce mi pomóc?!
Siedziała tu kolejny dzień i przetrząsnęła wszystko. Nigdzie nie było jakiejkolwiek pomocnej informacji.Była noc, a ponieważ czas trwał tu inaczej, a noc trwała co najmniej dwa razy dużej Is siedziała w nocy a spała w dzień. Była już zmęczona szukaniem igły w stogu siana. Czasami jednak wystarczy użyć sposobu.
Wstała, by rozprostować nogi. Wyszła przed bibliotekę i powoli przechodziła korytarzem. Asgard nie należał do tych zamków z cegły, gdzie wszystko jest zimne i surowe. Tutaj wszystko było złote, pełne przepychu i wykwintności. Przebywała tu wystarczająco długo by złoty kolor doprowadzał ją do szału. Postanowiła zamknąć oczy i zaufać losowi. Wsłuchiwała się w swój zdenerwowany oddech i dotykając ściany szła naprzód. Chwilę później usłyszała stłumione głosy. Rozpoznała bełkot i od razu zmierzała w jego stronę.  Znalazła się pod jednymi z drzwi, które znała dobrze. Prowadziły do miejsca, gdzie znajdowali się skazani czarodzieje. Nie wiedziała dlaczego, ale coś kazało jej wejść i właśnie tam poszukać odpowiedzi. Popchnęła drzwi trzęsącymi się rękami. Nie lubiła tego miejsca. Napawało ją strachem. Wewnątrz zobaczyła trzy osoby: dwóch mężczyzn i kobietę. Siedzieli na środku podłogi w kole. Wewnątrz niego leżały patyki różnej długości. Każdy z czarodziejów przekładał je w różny sposób. Na pierwszy rzut oka Is stwierdziła, że faktycznie oszaleli i niewinna zabawa patykami. Po chwili, spostrzegła jednak, że to nie zabawa, a jeden ze sposobów liczenia  w czasach, kiedy Asgard dopiero powstawał. Faktycznie nie wyglądali na obłąkanych, a na głęboko zamyślonych. Dodatkowo w pomieszczeniu panowała bezwzględna cisza i tylko raz na jakiś czas jeden z trzech osób odzywał się cicho w niezrozumiałym języku. Kiedy spostrzegli wpatrującą się w nich Is przestali i pokłonili się. Kobieta podeszła do Is i zaczęła mówić bardzo szybko, jakby brakowało jej czasu na przekazanie wszystkich informacji.
-Nic nie rozumiem-mówiła zakłopotana Władczyni. Jeden z mężczyzn w podeszłym wieku odgonił kobietę i podszedł do Is. Mówił do niej powoli i spokojnie, ale nadal w obcym języku. Widząc, że nie rozumie powtórzył: "iter in praeteritum" i pokazał drzwi biblioteki z której przyszła kobieta. Pośpieszył ją szybkim ruchem rąk i zaskoczona Isabell pobiegła do biblioteki i gorączkowo zaczęła poszukiwać informacji. Wiedziała, że nie byli szaleni, używali starożytnej metody liczenia i mówili w nieznanym jej języku. Otworzyła jedną ze starych ksiąg i szybko przekładała strony. Zatrzymała się na jednej z nich i zaczęła czytać na głos:
''Haeret Computatis-starożytna metoda liczenia pochodząca z czasów Asgardu Mniejszego. Używali jej tylko doświadczeni i bardzo wykształceni filozofowie."
''Czyli oni nie są szaleni tylko niezwykle inteligentni...-pomyślała.-Super."
-Znalazłaś coś?-powiedział Loki pojawiając się nagle w bibliotece.-Zaczyna mnie irytować twoja obecność. niszczysz mi księgozbiory.
-Asgard Mniejszy!-krzyknęła podchodząc do mężczyzny i łapiąc go za ramiona.-Iter in praeteritum. CO to znaczy?
-Podróż w przeszłość. Chociaż może wyścig w przeszłość. Wiesz jeżeli gramatycznie było by...
Nie słuchała go już a układała całą historię. Widząc to wyszedł zirytowany.
-Cofnęli się w przyszłość-mówiła na głos.-nie mają czarów, ale mają naukę. Zostali odmienieni. Muszę się cofnąć w czasie. Kiedy jeszcze nie byłam w ciąży.
Gdy tylko to powiedziała w pokoju pojawiła się czarne tornado z którego wyszła wściekła Gabriela.
-Próbuję zapewnić ci spokojną ciążę-krzyknęła.-Chcę, abyś się nim nacieszyła a ty i tak chcesz wszystko zepsuć! Nie, nie pozwolę ci zadręczać się przez tą ciążę. Dziecko musi być zdrowe, a nie takie jak ty, PORĄBANE!
-Czego ode mnie chcesz co?! Nie dostaniesz dziecka!
-Nie wkurzaj mnie!
Gab pstryknęła palcami i Is zamknęła usta a jej wzrok stał się nieobecny.
-A teraz mnie posłuchaj, Isabell. Wrócisz teraz do domu i będziesz się cieszyć ciążą. Wróci do ciebie Raphael, a wszyscy zapomną o mnie. Zapomnisz o tym, że chciałaś się pozbyć dziecka. Będziesz szczęśliwa. Będziesz trwała w tym do czasu, kiedy dziecko nie przyjdzie na świat. Wtedy czar pryśnie a ty powrócisz do swego naiwnego smutku. Kiedy tylko wrócisz zaklęcie zacznie działać. A stanie się to dokładnie-wyjęła z kieszeni Is kulkę i włożyła ją pod jej stopę.-Teraz.
I stało się.


Hej, hej, hej! Czytacie jeszcze? Mam dla was niespodziankę. Zbliżamy się do 25 000 wyświetleń! Juhu! Dlatego postanowiłam zorganizować dla was konkurs z niesamowicie ciekawą nagrodą. Ale po kolei:
Co należy zrobić, aby wygrać konkurs:
1. Zgłosić swój udział w komentarzu.
2. Napisać krótką historię ze swoimi ulubionymi postaciami z mojego bloga.
3. Wysłać ją na adres: klaudianfforever@gmail.com
 Nagroda będzie tylko jedna. Co nią jest? Jeżeli już wygracie dodam waszą postać wraz z imieniem, wyglądem charakterem do opowiadania i odegra ona ważną rolę(najprawdopodobniej). Dodatkowo osoba, która wygra będzie miała niewielki wpływ na fabułę. Czas konkursu macie do 26.09.2015
Mam nadzieję, że ktoś się zgłosi. Tym czasem piszcie co myślicie o tym rozdziale.

piątek, 11 września 2015

13. Najgorsze szczęście

  Isabell posmutniała. Jej wyraz twarzy przypominał obrzydzenie. Ros, która na początku uśmiechnęła się szczęśliwie, teraz patrzyła na przyjaciółkę z głębokim zatroskaniem. Oczy Is zeszkliły się i patrzyły nieobecnie w dal.
-Te ataki?-spytała tylko po chwili.
-Dziecko będzie twoją kopią i będzie miało takie same moce jak ty. To procedura przekazywania mocy-powiedziała beznamiętnie Ros na jednym wydechu.-Isabell jesteś w ciąży, będziesz mieć dziecko. Nie cieszysz się?
-Hym-parsknęła Władczyni.-Mam się cieszyć z czegoś, co nie będzie moje?
-Czekaj, czekaj. Nie rozumiem.
-Nie?! Gabriela hodował mnie, czekała tylko, aż zajdę w ciążę. Jak mam kochać coś, co muszę jej oddać?! Mam powiedzieć: Cieszę się, że będę nosiła w brzuchu dziecko, które będzie wysysało ze mnie ostatnie soki, potem urodzę je w bólach, a na koniec nie będę mogła się nim zajmować?! Zostałam zmanipulowana!
-Gabriela?
-Nie ważne. Najważniejsze jest to, że to dziecko musi zniknąć. 
-Co?!
-Nie chcę, by niewinne dziecko cierpiało za mnie. Będzie cierpieć ono i ja jeżeli ono we mnie zostanie!
-Chcesz je....ZABIĆ?!
-Zwariowałaś?! Jestem Władczynią. Mam ludzi chronić, a nie zabijać! Na pewno go nie zabiję, ale znajdę sposób, by zniknęło. Nie wiem, przeniosę je do innej matki, albo...
-Co ci padło na mózg?! Zawołam Raphaela, może on ci przegada...
-Nie wolno ci! Tylko nie on! Zabraniam ci!-krzyczała Is, ale przyjaciółka już była przed komnatą i popychała mężczyznę do środka. Na jego widok kobieta zamilkła, a kiedy drzwi się zamknęły znów patrzyła nieobecnym wzrokiem w dal.
-Kochanie!-Raphael podszedł do łóżka-Tak się martwiłem. Co się stało? Jesteś chora?
-Nic się nie stało-wycedziła przez zęby.-Nie twoja sprawa.
-Ej, nie możemy się kłócić. Kocham cię i chcę cię widzieć co rano, witać się i żegnać z tobą. Chcę, aby pomiędzy nami nie było już żadnych tajemnic. Powiedz. Co to było?
-Chcesz wiedzieć?-przeniosła wzrok na niego.-Dobrze. Jestem w ciąży.
Raphael spojrzał na nią zbity z tropu. Przełknął ślinę i uśmiechnął się szeroko i przytulił zrozpaczoną partnerkę.
-Będziemy mieli dziecko!-krzyknął radośnie.-Dlaczego się nie cieszysz?
-Nie, Raphael. To nie będzie NASZE dziecko. Ani moje, ani twoje.
-Zaraz, jak to?
-Normalnie! Będę je nosiła przez 9 miesięcy, a potem Gabriela mi je zabierze. Nie mogę go urodzić. Ono musi zniknąć.
-Nie pozwolę ci. 
-Nie rozumiesz...
-Nie, to ty nie rozumiesz! Choćbym miał teraz złamać przysięgę i zabić tę żmiję, zrobię to, byś była szczęśliwa! Nie pozwolę ci zabić tego dziecka! Nie pozwolę!
Mężczyzna wybiegł z komnaty zostawiając płaczącą Isabell w łóżku. Gdy powróciła Ros, zacisnęła zęby i rzekła pewnie:
-Przynieść mi wszystkie księgi o czarach jakie znajdziecie we wszystkich poznanych światach. Szukać zaklęcia o ciąży. Wykonać natychmiast!


Cześć!  Ogólnie mój internet wysiada, ja mam narysować na poniedziałek 5 obrazków i powinnam teraz siedzieć odrabiając lekcje, ale z okazji moich 15 urodzin postanowiłam napisać wam taki rozdzialik. Nie jest on jakiś super zachęcający, ale przynajmniej coś wyjaśnia.
Mam do was dzisiaj pytanie: Co myślicie o Raphaelu? Wiem, że dla niektórych on nigdy nie zastąpi Jasona, chociaż opisywałabym go z jak najlepszych stron, ale ja np. wolę go od Jasona. Jest dla mnie bardziej dorosły, prawdziwy i nie jest taką młodzieżową miłością. A co wy o nim myślicie?

niedziela, 6 września 2015

12. Pomoc

  -No dobra!-Gabriela krzyknęła sama do siebie.-Tu nas nikt nie znajdzie. Czas stworzyć swój mały kącik...
Machnęła ręką i na niebie pojawiły się czarne chmury. Potem ruszyło całe ciało. Pochłonęła się całkowicie w  mrocznym, przerażającym tańcu. Z każdym ruchem, z każdym krokiem mroczna posiadłość rosła w siłę. Z nieba zaczął padać deszcz, ale kobieta nie przestawała zatracać się w morderczym i magicznym tańcu. Dopiero kiedy uderzył pierwszy piorun mokra Gab przestała. Spojrzała na swoje dzieło-ciemne, straszne, duże. To był jej dom.
Weszła szybko do domu ignorując skrzeczące wrony już latające nad domem. Trzasnęła drzwiami. Rozejrzała się dookoła i wciągnęła zapach wnętrza.
-Jak w domu. Prawie...
Weszła schodami w dół i znalazła się w niewielkiej piwnicy. Na samym jej środku na niewielkim stoliku stała pusta fiolka. Nic nadzwyczajnego. 
Dziewczyna włożyła do jej środka przedmioty, które zdobyła-element Łzy Pradziadów, kości skrzydeł wróżki i kwiat z pierwszej księgi. Machnęła palcami z których popłynęła fioletowa magia. Oplotła fiolkę dookoła. ''Składniki'' wewnątrz dosłownie stopiły się z naczyniem i stworzyły przepiękną, ozdobną fiolkę z fiołkowym szkłem. Dookoła miała łańcuszki i wizerunek ptaka. Złapała go w dłonie i zaśmiała się przerażająco. 
-Takie piękne-rzekła obracając naczynie w palcach.-a takie zabójcze...
                        (ZDJĘCIE Z POPRZEDNIEGO POSTA)
                                 Isabell wezwała przyjaciół do sali głównej.
-Astrid!-zawołał Czkawka wchodząc do domu.-Czas iść do Isabell! Wezwała po nas strażnika.
Dziewczyna pocałowała synka w czoło i zeszła na dół. Zmierzyła mężczyznę wzrokiem i wyszła na zewnątrz. 
-Nie kłóćmy się.-powiedziała gdy podążył jej śladem.-Ja ci wybaczam. Czy ty...
-Też ci wybaczam.-powiedział przytulając żonę.
     Elsa patrzyła w lustro. Zawsze była silna, nawet wtedy, gdy nie panowała jeszcze nad mocami. A teraz? Nie była silna. Była w rozsypce. Bała się. Po latach znów się bała. Że ich straci. Oboje. Odeszła od lustra, nie mogąc patrzyć na siebie w tym stanie. Spojrzała przez okno. Arendelle. Tu był jej dom i jej rodzina. Ale ono zmienia się. Isabell je zmienia. A co jeśli jej rodzina też się zmieni? Anna już dawno temu wyjechała z Kristoffem. Zostali jej tylko oni. Poczuła dotyk na ramieniu. Wyrwała się z zamyślenia i odwróciła pełna obaw. 
-Jack!-rzekła przytulając męża.-Przepraszam. To moja wina. Nie zmieniajcie się.
-Hej!-krzyknął rozbawiony.-Nie tak mocno! 
Trwali w tym uścisku jeszcze długą chwilę. Cieszyli się swoim towarzystwem. Cała złość ulotniła się w jednej chwili.
-Zaraz-rzekła królowa odklejając się od Strażnika-po co przyszedłeś? Znów wyjeżdżasz, prawda? Wiedziałam, wiedziałam...
-Ej, nigdzie nie jadę. Przynajmniej nie bez ciebie. Idziemy do sali głównej. Razem.
-Naprawdę?
-Tak. No nie myślałaś chyba, że cię zostawię?
    Isabell znów siedziała na tronie w głębokim zamyśleniu. Myślała o Raphaelu. Nie chciała mu wybaczać. Nie teraz. Okłamywał ją przez tyle czasu. Przez lata żyła w kłamstwie. To ją przerastało. Jakby tego było mało od rana strasznie bolały ją ręce i była strasznie osłabiona. Usłyszała głosy. Poprawiła suknie i próbowała się uśmiechnąć. Do sali weszli Astrid i Czkawka oraz Jack i Elsa. Wyglądali na pogodzonych i szczęśliwych. Wstała, by ich powitać i zaczęła powoli zchodzić z podestu. 
  Wszyscy zbliżali się do sali głównej. Szeptali, lecz gdy tylko przekroczyli próg umilkli. Na tronie siedziała Is. Była blada i ledwo co się uśmiechała. Gdy tylko wstała i zaczęła do nich schodzić upadła bezwładnie na podłogę. 
   Szybko zanieśli ją do komnaty i kazali natychmiast wezwać Raphaela. Władczyni oddychała ciężko i miotała się w łóżku. Była spocona i rozpalona. Cały czas drapała ręce, co sprawiło, że były czerwone w miejscach, gdzie nie było znaków. Po kilku godzinach ocknęła się i zobaczyła na sobą zatroskaną twarz partnera. 
-Przyprowadzić...Eirę...-wyszeptała ostatkami sił i znów zapadła w sen. 
 Gdy znów się obudziła była u niej nastolatka i ze strachem wpatrywała się w twarz Isabell. Ta uśmiechnęła się słabo. Czuła się trochę lepiej. 
-Podejdź-powiedziała jak najgłośniej potrafiła.-Mam prośbę. Jedź na północ, do lasu. Znajdź Ros. Krzycz, że ja cię przysłałam.
-Ale gdzie dokładnie? Las jest ogromny...-powiedziała niepewnie dziewczyna.
-Pomoże ci...Las. Wystarczy poprosić.
   Eira nie czekała na pozwolenie. Wyleciała z komnaty jak strzała i popędziła do zagród koni. Wsiadła na jednego z nich i na oklep pojechała na północ. Im bliżej lasu była, tym robiło się zimniej. Żałowała teraz, że nie wzięła niczego cieplejszego. W końcu zrobiło się już tak zimno, że nie chciała ryzykować i iść dalej, chociaż z pewnością by wytrzymała. Zsiadła z konia i poczuła zimne ukłucie. Im niżej tym było gorzej. 
-Szukam Ros!-krzyczała, czując, że osuwa się na nogach.-Isabell! Czuje się bardzo źle! Umiera...
Ostatnie słowo praktycznie wyszeptała. Upadła na kolana i przycisnęła skostniałe ręce do piersi. Z oczu popłynęły łzy.
-Proszę...
Nagle całe zimno ulotniło się, a na jego miejsce nastąpiło przyjemne ciepło. Eira poczuła dotyk delikatnych dłoni na ramionach. Wstała niepewnie i spojrzała na postać.
  Była troskliwie uśmiechnięta, nie widziała jednak nic więcej, ponieważ całą twarz zakrywał duży kaptur od długiego pudrowo-różowego płaszcza. 
-Prowadź-odrzekła tylko postać. Wsiadły szybko na konia i popędziły jak najszybciej do zamku. 
    Na zamek przybyły szybko i od razu weszły do komnaty, gdzie przy Is czekali przyjaciele. Gdy tylko zakapturzona postać (nie Gab) podeszła do łóżka wszyscy spojrzeli na nią. Oprócz Raphaela, który cały czas głaskał po głowie partnerkę i spoglądał na nią z miłością, z którą nie patrzył na nią nawet Jason. Dopiero gdy postać dotknęła dłoni kobiety poruszył się niespokojnie.
-Niech wszyscy wyjdą.-powiedziała postać.
  Na początku Raphael nie chciał opuścić Władczyni. Potem jednak przekonany, że jest w dobrych rękach wybiegł z zamku. Postać poprosiła jeszcze o gorącą i zimną wodę, a  także kilka szmat. Kiedy wszystko przyniesiono, a drzwi zamknęły się ściągnęła wierzchnie odzienie. Płaszcz okazał się dużą ilością kieszonek, w których pochowane były przeróżne fiolki, woreczki i zioła. Ros położyła go na stole obok dwóch mis wody. Przez chwilę szukała czegoś, aż w końcu wyciągnęła jeden z woreczków i małą fiolkę. Zawartość woreczka wsypała do misy z ciepłą wodą, a eliksir do tej z zimną. Zbliżyła się do Władczyni i zamaczając dłonie w wodzie z eliksirem pocierała jej rozpaloną skórę. Po kilku minutach zaczęła już miarowo oddychać i otwierać oczy.
-Ros!-powiedziała próbując wstać.
-Cii... Odpoczywaj i wypij-odpowiedziała wróżka podając misę z ciepłą wodą. Napar był okropny, ale po nim Is od razu poczuła się lepiej. Usiadła na łóżku.
-Co mi jest?-spytała tak, jakby znała odpowiedź.
-Myślę, że wiesz, ale oczekujesz, aż ja to potwierdzę. Jesteś w ciąży, Isabell.

Najgorszy rozdział, jaki napisałam w życiu. Nieskładny, chaotyczny, bez ładu i składu. Sprawa wygląda tak, że znów nie mam internetu i nie wiem czy ten post w ogóle się opublikuje. Nie ma jednego zdjęcia, które jest w poprzednim poście i jeśli chcecie obczajcie sobie je. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale mam nadzieję, że razem z internetem, który pojawi się szybciutko.  Ściskam was ciepło!

sobota, 5 września 2015

Co się dzieję, gdy przychodzi szkoła....

       Hej! Kiedy przekroczyłam próg szkoły tylko czekałam, aby wrócić do domu, aby przyszedł weekend i abym mogła napisać kolejny rozdział. Ale sprawy pokomplikowały się już w pierwszym tygodniu.
   Jak już pewnie wiecie, jestem w 3 klasie gimnazjum i spodziewałam się trudnego roku, ale to co dzieje się teraz przekracza wszelkie pojęcie. Ale po kolei co tak właściwie się stało. Zacznijmy od spraw typowo szkolnych. Plastyka. To słowo wzbudza we mnie dreszczyk, kiedy myślę o tym jako o pasji, hobby, życiu. Ale jako przedmiot szkolny z idiotką na czele (tak, mówię tu o nauczycielce) jest istną torturą. W piątek miałam pierwsze zajęcia PLASTYCZNE. Pani powiedziała, ze będziemy SZYĆ PLECAKI. Nie plecaczki, torebki, czy miniaturki plecaków. Prawdziwe duże plecaki. Mam pytanie: Po co nam to?! No ale dobra, jak trzeba to trzeba, skoro nie na lekcji to może na kółku plastycznym? Nie, bo akurat wtedy moja grupa ma informatykę! Ugh! No i jak ja mam się rozwijać plastycznie?! Muszę za to zrobić rysunki na gazetkę i róże do przedstawienia. Jak tu się nie załamać.
 Nie, to nie koniec problemów. W środę, w wypadku samochodowym zginął tato mojej przyjaciółki. Jest naprawdę wyjątkowa i nie chciałabym, aby się zmieniała. To prawdziwa tragedia. W poniedziałek pogrzeb, a ja jako że znam wychowawczynię muszę pomóc załatwiać transport, co idzie do dupy.
 I kolejny problem. Ugryzł mnie w rękę szerszeń. Boli cholernie i nie chce przestać. Na szczęście nie jestem uczulona.
Nie wiem, jak będzie z rozdziałem, bo jestem w totalnej rozsypce, a moja wena pisarska opuściła mnie z dniem 5 września. Jeśli uda mi się coś napisać, to tylko jutro. Nie wiem jednak czy dam radę.
  Ale koniec tych złych tematów. W zamian za rozdział poprowadzimy dyskusję. Myślałam nad tematem. Długo. W końcu stwierdziłam, że pogadamy o TYCH PIĘKNYCH OCZACH ISABELL, które widzicie wchodząc na bloga. Robiłam je naprawdę szybko, nie dopracowałam szczegółów, ale jakoś są. I coś zdradzają. Co o nich myślicie? Co będzie działo się dalej? Czy Gabriela osiągnie cel? Macie jakąś teorię?
 Jeśli chcecie oczywiście zadać mi jakieś pytanie, nie krępujcie się.
   I na koniec mały spojler kolejnego rozdziału^^
 Złapała go w dłonie i zaśmiała się przerażająco. 
-Takie piękne-rzekła obracając naczynie w palcach.-a takie zabójcze...


 No tu jest dużo teorii do wymyślenia!