piątek, 30 października 2015

20.Z innej perspektywy

Czytam ostatnio dużo książek. BARDZO dużo książek. Wszystkie są z narracją pierwszoosobową, którą osobiście pokochałam. Już dawno temu postanowiłam, że wplotę tu pewien wątek, który z pewnością się wam spodoba. A przynajmniej tak mi się wydaje. I wróciła mi wena, która przyszła wraz z waszymi pięknymi komentarzami. BARDZO BARDZO BARDZO wam za to dziękuję. Piszę taką notkę na początku, bo petem pewnie zapomnę, co chciałam wam przekazać. No, nie przedłużam tylko zapraszam :*


  Wszystko działo się tak szybko. Gabriela zabrała nas tak szybko. Nawet nie zdążyła pożegnać się z mamą i tatą. Na samą myśl o nich zakuło mnie w piersi. Czy...czy była taka możliwość, że już nigdy w życiu ich nie zobaczę? 
  Stałam w ciemnym pokoju, który bardziej przypominało mi pokój tortur niż miejsce do przebywania nastolatki i dwójki dzieci. 
-Idealna trójka-powiedziała Gab przysuwając się do nas. Bałam się jej, ale wyglądała jak...''panna lekkich obyczjów''. Boże, mama mnie zabije z takie określenia.-No prawie. Ty-wskazała na mnie.-jesteś odpowiednia. Ten bachor na twoich rękach też.
Faktycznie, cały czas trzymałam malutkie dziecko Is. Nie zdołała go obronić. Ja to zrobię. 
-Ale ty...-odwróciła się do Jamesa. Był mały i nie do końca rozumiał, co się stało. Był przestraszona i cały czas trzymał mnie mocno za sukienkę-Jesteś za młody. Musisz skończyć 15 lat. Jak ona.-znów wskazała na mnie.-No dobra, będzie mnie to kosztowało troszkę wysiłku, ale poświęcę się.
Zaczęła się delikatnie świecić, a jej ręce zaczęły pokrywać się małą warstwą czegoś, co przypominało kurz. W pewnym momencie pchnęła ''tym czymś'' z całej siły w małego tak, że teraz on pokrył się tym dziwnym pyłem. Zaczął się krztusić, a ja chciałam pomóc, ale musiałam przytrzymywać płaczące dziecko Isabell. Zamknęłam oczy, z których popłynęły łzy. Zagryzłam wargę tak, że poczułam w ustach smak krwi. Gdy je otworzyłam zobaczyłam, że Jamesa nie ma już przy nas. To znaczy...chyba. Dokładnie w jego miejscu stał chłopak w moim wieku. Świat był zamazany przez łzy, ale nie możliwe, żebym się przewidziała. Czy on właśnie...
-Koniec przedstawienia!-wrzasnęła Gab i wyjęła małą, fioletową fiolkę. Kiedy ją odkręciła wydawało mi się, że słyszę krzyk. Ale tylko mi się wydawało. Prawda?
  Przechyliła nad naszymi głowami zawartość fiolki. Przez chwilę nie działo się nic. Ale tylko przez chwilę. Potem poczułam ogromny ból. Na całym ciele czułam bolesne dreszcze. Czułam, jakby mi coś zabierano. Jakby to coś w fiolce pozbawiało mnie ostatniego tchnienia. A potem czułam rozdzieranie. Każda komórka mojego ciała powoli stawała się czystym bólem. A potem zamknęłam oczy. 
   Poczułam ciepłe dłonie na policzkach. To pierwsze co czułam od bardzo dawna. Już nie pamiętałam Gab i mamy. Były odległe. Otworzyłam oczy. W pokoju w którym byłam było ciemno, ale małe okno oświetlało postać pochylającą się nade mną. Widziałam oczy. Nie miały określonego koloru. Od źrenicy rozciągał się intensywnie zielony kolor, a reszta była zupełnie pochłonięta błękitem. Nie mogłam przestać w nie patrzyć, dopóki postać nie mrugnęła. Wtedy odwróciłam wzrok. Skupiłam się na oknie na przeciw mnie. Niewielkie, wpuszczające światło do...
Jasna cholera! Przecież Gabriela....James...Zaraz...W moim pokoju był jakiś chłopak. CHŁOPAK!
Usiadłam gwałtownie na łóżku, ale od razu pożałowałam ruchu.
-Leż spokojnie...-usłyszałam męski, ciepły głos i poczułam jak ktoś delikatnie pcha mnie na łóżko. Głowa bolała niemiłosiernie, ale starałam się tego nie pokazywać.-Zaraz ją zawołam. I wszystko będzie dobrze.
W jego głosie słyszałam niemal troskę. A może po prostu mi się wydawało?
Odetchnęłam głęboko kilka razy. Okej. Spokojnie. To tylko jakiś...chłopak o boskich oczach. A ja jestem...właściwie nie wiem, gdzie jestem, ani co tu robię. Zamknęłam oczy. 
-Obudziła się?-kiedy usłyszałam ten głos coś we mnie zamarło.-To dobrze. Pomożesz mi. Idź z drugiej strony łóżka.
Poczułam piekący ból w okolicy ramion. Sapnęłam i szybko otworzyłam oczy. Ból ustał równie szybko jak nadszedł. 
-James, muszę iść nad jezioro po wodę i po kilka ziół. Proszę, zajmij się nią. Może być trochę zszokowana, więc dozuj jej informacje.
-Co tu się dzieje?!-wykrzyknęłam, ale Ros wyszła z pokoju i znów zostawiła mnie samą z Jamesem. Zaraz...JAMESEM?!
-Cii...-pogłaskał mnie po ręce. Dopiero teraz mogłam się mu przyjrzeć baczniej. Miał ciemne, brązowe włosy z jasnymi refleksami, które wyglądały jakby ktoś przejechał po nich białą farbą. Na twarzy miał kilka prawie niewidocznych piegów. Spojrzałam dalej na jego usta. Przyjemnie się na nie patrzyło. Boże, co ja takiego wyprawiam?!
-James?-zapytałam przekrzywiając głowę. Uśmiechnął się, kiedy wymówiłam najwyraźniej jego imię. Mateńko, uśmiech to on miał doskonały. 
-Tak, to ja księżniczko.-powiedział, a ja zadrżałam na to ostatnie słowo.-Tylko...trochę starszy.

Kto zgadnie, kto opowiada? 
I bardzo proszę o ocenę, co myślicie :*

sobota, 24 października 2015

19. Masz pół godziny

     Isabell leżała na zimnym kamieniu. Z jednej strony dobiegał płacz z drugiej śmiech. Czuła jak jej wszystkie komórki drżą ze strachu i zimna. Minęły może kilka dni, tygodni miesięcy. Czasami tylko zjawił się strażnik dając im jeść. Na początku starała się karmić i ich i siebie, ale potem to przestało mieć znaczenie. Oddychała spokojnie i starała się słuchać oddechu. Usłyszała szczęk krat. Pewnie znowu jedzenie. Otworzyła leniwie oczy. Tym razem do celi wszedł Raphael.
-Rusz się-powiedział spokojnie. Is podniosła się na słabych dłoniach i spojrzała na niego. Westchnęła i wstała. Zachwiała się na nogach. Nawet nie wiedziała ile czasu minęło.-Idziemy do pani Gabrieli.
Przeszedł ją dreszcz obrzydzenia na słowo ''pani''.
-Ile czasu minęło?-spytała tylko spuszczając wzrok.
-Dwa tygodnie.-powiedział niepewnie i wyprowadził ją z celi. Spojrzała jeszcze na przyjaciół. Przez dwa tygodnie nie zmieniło się nic. Czy widziała ich po raz ostatni?
  Szła tą samą drogą, którą tu przyszła. Ludzi było zdecydowanie mniej. Ale ci którzy zostali wiwatowali i cieszyli się na jej widok. Wywołała u nich niesamowite szczęście i nadzieję. Nie odzywała się tylko uśmiechała pokrzepiająco. Strażnicy nie byli w stanie uspokoić nikogo. Kiedy tylko opuściła lochy, tłum ucichł.
  Całą drogę nie odzywali się do siebie. Isabell była zbyt wykończona, a Raphael zbyt zdezorientowany. Gdy tylko weszli do środka, powitała ich uśmiechnięta Gabriela. Jego pocałunkami, a ją prychnięciem. Potem opuścił pokój a Gab usiadła wpatrując się intensywnie w wychudzone ciało Is.
-Słyszałam, że niezłe zamieszanie wywołujesz. Ci głupcy jakoś ci ufają. Nawet tobie wychudzonej.
Is chciała zapłakać, ale nie miała już łez. Zamknęła tylko oczy, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
-Powiem więcej. Raphael jest ostatnio jakoś dziwnie zamknięty. Gdy tylko mu powiedziałam, że ma po ciebie iść prawie się ucieszył.
Znowu wstrząsnął ją dreszcz, a jej kąciki ust lekko drgnęły.
-I co ja mam z tobą zrobić, hę? Zabić cię nie mogę. Jeżeli zostaniesz tam w celi oszalejesz i sama się zabijesz. Na pewno nie staniesz się moją służącą. Zaczęła byś węszyć i szukać rozwiązania, którego nie ma.
-Masz rację-to były pierwsze słowa Isabell od bardzo długiego czasu. Przełknęła ślinę i otworzyła oczy-Będę szukała, podburzała innych, znajdę sposób. Będę walczyła. Chyba, że...
-Że?!
-...Że mnie wypuścisz. Odejdę, a ty nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Nie będę szukała sposobu na pokonanie ciebie, masz tutaj wszystko, co mogłoby mi w tym pomóc. Tylko poza zamkiem będziesz bezpieczna.
Gabriela przypatrywała się kobiecie gładząc palcem usta. Odetchnęła, uniosła dumnie głowę i podeszła do niej.
-Zabiorę ze sobą przyjaciół.-dodała jeszcze i znów zamknęła oczy.
-Z pozoru uczciwy układ. Ale nie wiem, co ty będziesz tego miała...? No dobrze...Miałaś co prawda patrzeć na to, jak zajmuję twoje miejsce, ale to zbyt niebezpieczne. Masz pół godziny. Jeżeli zdołasz się wydostać wraz z nimi, puszczę cię wolno. Jeśli nie...będziemy myśleć dalej, co z tobą zrobić. Biegnij...
Isabell ruszyła jak szalona. Wybiegła z komnaty i popędziła do lochów. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa, ale to była jedyna szansa na ucieczkę. Nie słyszała już krzyków ludzi, chciała tylko znaleźć przyjaciół i uciec.
  Kraty były zamknięte. Nie miała jak dostać się do środka. Już tutaj miała zrezygnować? Oparła czoło o ścianę. Usłyszała szczęk kłódek i drzwi się otworzyły. Raphael uśmiechał się lekko. Wbiegła do środka i znów pojawiły się schody-jak miała ich stąd zabrać.
-Elsa...Astrid-rzekła ujmując je za ręce.-Musimy uciec. Teraz. Proszę...
One jednak nadal płakały i zdawały się jej nie słyszeć.
-Moje dziecko...-powiedziała Astrid. Is podniosła na nią wzrok i rzekła szybko z nagłą energią:
-Tak, dziecko! Idziemy do niego! Musimy uciec do waszych dzieci!-kłamstwo tak oczywiste, ale potrzebne. Kobiety ruszyły się natychmiast i zaczęły wychodzić. Teraz jeszcze Czkawka i Jack, którzy...leżeli bezwładnie na obu ramionach Raphaela. Pomagał jej. Ewidentnie jej pomagał.
Biegli po korytarzach, a on prowadził. Zaprowadził ją prosto do tylnego wyjścia. Puścił chłopaków, którzy już się obudzili i znów zaczynali śmiać.
-Idź do lasu. Są tam ludzie, którzy twierdzą, że Gabriela nie jest Władczynią. Myślałem, że to zwykli buntownicy...tam będziesz bezpieczna. Powiedz im, co ci zrobiła. Przyjmą cię. Uciekaj. Uciekaj.
-Raphael...Posłuchaj, nigdy nie przestawaj szukać, rozumiesz? Znajdziesz prawdę, tylko szukaj.
Pocałowała go w policzek i pobiegła w miarę możliwości do lasu.



Hej! Życie postanowiło mi dać kopa w dupę, ale postaram się nie przynudzać. Sama nie wiem, co sądzić o tym rozdziale, ale może wy coś powiedzieć?

niedziela, 18 października 2015

18. Zabrałam ci wszystko

   Wydaje nam się, że kontrolujemy swoje życie. Dni są takie same, więc co miałoby się zmieniać? Nie zauważamy momentu, w którym nasz świat się zmienia, bo staje się on normalnością. Ale z czasem widzimy, że jednak się zmieniliśmy. I nagle ta zmiana rujnuje nas z przeszłości. Psychicznie. Teoretycznie.
  Gdybyśmy jednak zastosowali to w praktyce, fizycznie, okazałoby się, że nasze życie to jedna wielka zmiana.
  Isabell usłyszała odgłosy krzątania się w kuchni. Nie chciała otwierać oczu. Bała się. Ale musiała zmierzyć się z przyszłością. Powoli podniosła powieki i kilka razy mrugnęła przyzwyczajając się do światła. Usiadła i spojrzała przed siebie. Była teraz w kuchni w Arendelle. Kucharki nie zauważyły, że wstała, dalej krzątały się po pomieszczeniu. Co tu robi? Jak się tu znalazła? Co się stało? Gdzie Gab?
-Witaj.-odezwała się nagle jedna z kucharek.-Kim jesteś? Śpisz już od kilku dni. Pani cię oczekuje.
-Kim ja...-mówiła zdezorientowana Is.-Pani...Śpię...
-Och, kochana nie jest z tobą dobrze. Nie wiem, po co masz iść do pani, ale mam nadzieję, że wyjdziesz żywa...
-Żywa?-spytała, ale nie usłyszała odpowiedzi, bo do kuchni wkroczył jeden ze strażników.
-Obudziła się?-powiedział.-Pani się niecierpliwi.
-Tak.-odpowiedziała ta sama kobieta, która rozmawiała wcześniej z Isabell.
Strażnik z groźnym wyrazem twarzy złapał Is za ramię i zaczął prowadzić przez korytarze zamku. Znała tą drogę. Ewidentnie szła do swojej komnaty. Tylko...dlaczego?
Drzwi otworzyły się i strażnik pchnął ją do środka. Następnie zamknęły się cicho. Spojrzała w stronę łóżka. Ktoś tam leżał. Raphael? Podeszła bliżej i usłyszała głos.
-Nareszcie-przepełniony był ironią.
-Gabriela? Co ty...? Co ja...? Co my tu robimy?
-My? MY?! Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Powinnaś zapytać co JA tu robię. A aktualnie sobie leżę. Wygodne masz to łóżeczko. A właściwie JA mam wygodne łóżeczko.
-Co? Nie rozumiem.
-Wiem, słonko. Zawsze byłaś nieogarnięta. Już ci wyjaśniam. Ale najpierw...-szybko wyskoczyła z łóżko. Machnęła ręką i zmieniła piżamę w strój z dnia, kiedy pierwszy raz spotkały się w Arendelle.-Tak lepiej. A teraz słuchaj, bo nie chcę tego mówić dwa razy. Będę się streszczać. Zamieniłam nas rolami. No prawie. W każdym razie ja jestem teraz Władczynią, a ty...nikim. Zabrałam ci wszystko. Tak jak ty, zabrałaś wszystko mi. Nie masz mocy. Nie masz dziecka. Nie masz przyjaciół. A twoja miłość już cię nie kocha.
-Jak śmiesz...
-Raphael!-zawołała śpiewnie Gab. Zaraz zjawił się mężczyzna z twardym wyrazem twarzy. Ukląkł przed nią. Isabell rozpromieniła się na jego widok. Zaraz jednak uśmiech zszedł z jej twarzy.
Gabriela złapała go za brodę zmuszając by na nią spojrzał i wstał. Potem wpiła się w jego usta i spoglądając diabelsko na Is, całowała go przez jakąś minutę. Nie próbował się nawet bronić. Zatracał się w tym pocałunku. Dla Isabell świat już nie miał sensu. Chyba faktycznie wszystko, co mówiła Gab było prawdą. Po jej policzkach zaczęły ściekać słone łzy.
 Kiedy ''zakochani'' odkleili się od siebie Gabriela spojrzała zwycięsko na płaczącą kobietę.
-Kotku, zabierz ją do celi. Tej mojej-powiedziała z uśmiechem.
Mężczyzna podszedł do Is i wyprowadził ją na zewnątrz. Nie opierała się i posłusznie szła za nim. Spoglądała na niego tak, jakby to było ostatnie spojrzenie. Chciała go zapamiętać. Bo chciała zapomnieć. Spostrzegł to i odwrócił się do niej.
-Czemu tak mi się przyglądasz?-powiedział, a jego kąciki ust drgnęły w lekkim uśmiechu.
-Nie pamiętasz mnie, prawda?-rzekła spuszczając głowę.
-Amnezja? Dosyć...oryginalny pomysł.
-Co?
-No nie słyszałem jeszcze, żeby któraś z moich adoratorek mówiła o amnezji. Niezłe.
-Nie kłamię.-szepnęła do siebie.
Znaleźli się w lochach. Niegdyś pustych, teraz pełnych wołających o pomoc ludzi.
-Cisza!-krzyknął Raphael prowadząc ją obok krat więziennych.  Isabell przyglądała się tym ludziom. Byli tu może kilka dni, ale wyglądali na wykończonych i głodnych. Przechodząc obok jednej z celi jakiś mężczyzna upadł. Is zerwała się do krat, ale Raphael złapał ją za ramię i pociągnął.
-Puszczaj!-krzyknęła wściekła i wyrywając się z rąk podbiegła do zemdlałego mężczyzny. Złapała go za rękę przez kraty. Dotknęła jego czoła.-Dajcie mu coś do picia! Szybko!
Raphael wpatrywał się w nią zaskoczony. Kiwnął ręką i zaraz ktoś przyniósł mały kubek z wodą w środku. Isabell przyłożyła ją do jego ust i wlała. Ocknął się niemal natychmiast.
-Dziękuję...-rzekł słabym głosem.
-Nie dziękuj. Oszczędzaj siły-rzekła uśmiechając się smutno. Wstała i wróciła na poprzednie miejsce. Raphael był zszokowany. Wpatrywał się w nią świdrującym wzrokiem.
 Kiedy szli dalej ludzie wyciągali ręce w stronę Isabell, a ona je dotykała i pocieszała ludzi będących wewnątrz. W końcu w celach nie było już ludzi, ale oni szli dalej. Teraz to on wpatrywał się w nią, która kroczyła dumnie.
-Czemu tak mi się przyglądasz?-powiedziała cytując go.
Zaśmiał się.
-Czemu mu pomogłaś?-spytał w końcu.-Nie znasz go.
-To człowiek, a nie bezpański pies. Chociaż takiemu też bym pomogła. To, co robicie tym ludziom...
-To złoczyńcy...
-To ludzie! Z resztą nieważne. Nie będę cię tłumaczyła tego. Nie wiesz jak jest naprawdę.
-A jak jest?
-Nie ona jest Władczynią. Ja nią jestem.
-Ta jasne...-znów się zaśmiał. Tym razem śmiał się ktoś jeszcze. Głos pochodził z celi. Słychać było też płacz. Raphael otworzył drzwi i prawie wepchnął Isabell do środka. Potem zamknął celę i szybko się oddalił.
Odwróciła się w stronę głosów. Po jej prawej stronie, w świetle padającym z małego okna siedzieli wychudzeniu Czkawka i Jack. Śmiali się i cały czas kiwali. Pokazywali coś w powietrzu i szeptali. Potem znów się śmiali.
-Czkawka...Jack...-próbowała się z nimi porozumieć. Nawet nie zwrócili na nią uwagi. Odwróciła głowę w drugą stronę W ciemności siedziały dwie kobiety. Także wychudzone. Wpatrywały się w pustą przestrzeń i płakały. Szeptały coś jak oszalałe i kiwały się tam i z powrotem. Is opadła na podłogę. Z jednej strony płacz. Z drugiej śmiech. Wariatkowo....


Bardzo mi przykro, że piszę tak ważny rozdział wtedy, kiedy jestem zawalona pracą. Rozdział może być niedopracowany, ale nie mam czau pisać więcej. Mam fatalną sytuację w szkole. Dużo nadrabiania. Dwa konkursy plastyczne. Ale jutro przychodzą moje ukochane książki. Tylko z tego powodu utrzymuję jeszcze humor. Będę bardzo wdzięczna, jeżeli napiszecie mi, co sądzicie o tym rozdziale. Jest...nie nie wiem jaki jest, Same mi napiszcie. Pozdrawiam was wszystkie bardzo serdecznie!

niedziela, 11 października 2015

NOWA HISTORIA!

    Moje życie jest jak kolejka górska. Cały czas coś się dzieje. Cały czas mój świat wywraca się do góry nogami. Boję się. Codziennie, każdego dnia, każdej godziny, minuty i sekundy. Nie mam przyjaciół. Jestem dziwna. Cicha. Nieśmiała. I skrywam sekret.
  Nazywam się Zaira. Nie wiem, kto wymyślił takie imię. Jedne z moich imion. Nie ważne. Jestem kimś, kogo nie da się polubić. Nie teraz. Nie kiedy stworzyłam skorupę, która nie dopuszcza do mnie ludzi.
  Jestem nastolatką. Miesiąc temu skończyłam 16 lat. Magiczny wiek, słodka szesnastka. Tak mówią. Dla mnie jest to kolejny rok ciężaru jaki dźwigam.
  Jak wyglądam? Niezbyt ciekawie. To znaczy nie wyróżniam się wielkimi oczami o niezwykłym kolorze, nie mam kręconych burzy włosów, nie jestem super wysoka. Wręcz przeciwnie, jestem niska, nawet bardzo jak na mój wiek. Moje włosy, płowe tak bym je nazwała, są w kolorze ''złotego blondu''. Mam małe szaro-niebieskie(?) oczy, przez co często nazywają mnie ''chinką''. Do tego duży nos jak u czarownicy, średnie usta. Tyle, nic niezwykłego.
  Przeprowadziłam się do kolejnego miasta. To już moja, trzecia przeprowadzka. A dla mnie ucieczka.
  Dziś szkoła. Poniedziałek. Fuj! Pobudka o 6 rano jest dla mnie ''wspaniała''. Tak, to był sarkazm. Ześlizguję się z łóżka i idę do łazienki. Myję się i maluję. Tylko rzęsy i usta. No i może brwi. Zapomniałam powiedzieć, że moja skóra jest niezwykle blada. Uprzedzając pytania, nie wychodzę na dwór nie dlatego, że jestem wampirem, tylko dlatego, że jestem leniem. Strasznym.
  Wychodzę z łazienki i zmierzam do kuchni. Czeka na mnie mama z herbatą na stole. Wypijam trochę i zmęczona wychodzę z domu. Wsiadam do auta i czekam na mamę, która ma mnie podwieźć na przystanek autobusowy. Kiedy tylko tam staję spoczywa na mnie kilka wzroków. Dwie dziewczyny przestają zawzięcie rozmawiać i spoglądają na mnie od góry do dołu. Zawsze tak jest po przeprowadzce. Przyzwyczaiłam się. W końcu wracają do swojej rozmowy. Ale czuję na sobie jeszcze jeden wzrok. Oglądam się dyskretnie i zauważam dwoje oczu wpatrujących się we mnie spod kaptura. Fajnie. Nie, to znów sarkazm. Staję z boku i czekam na autobus. Kątem oka widzę, że chłopak wstaje i podchodzi do mnie. Na szczęście podjeżdża autobus. Wchodzę do środka i siadam w miejscu, gdzie nikt mnie nie zauważy-na końcu.Wpatruję się w okno. Znów czuję, że ktoś na mnie patrzy. On. Znowu... Siada gdzieś z boku.
''Ciasteczko...chyba''-słyszę śpiewny głos w mojej głowie.
''Chyba kolejny palant''-drugi.
Uśmiecham się mimo woli.
  Podróż mija mi w miarę, chociaż ciągle czuję na sobie wzrok. Jego wzrok. Niech już się odczepi!
  Szkoła? Jak szkoła. Nudna, męcząca, trudna. Nie-fajna. Fajny jest natomiast koniec lekcji.
  Siedzę na ławce przed budynkiem i czekam na autobus. Podobno będę tak siedzieć jeszcze pół godziny. Spoko. Zamykam oczy. Dlaczego muszę tu być?! Wolę siedzieć w domu.
''Poznałabyś w końcu jakiś przyjaciół.-znów śpiewny głos w mojej głowie postanawia się odezwać-Nudzi mi się. Kiedy nadejdzie mój czas...''
Nie nadejdzie-myślę.-Spisuję się dobrze.
''Ale mogłabyś kiedyś zrobić to, co my chcemy''
Nie...-już mam zacząć wyjaśniać kiedy słyszę głęboki, męski głos.
-Pierwszy dzień i już się ciebie boją. Szacun-przed oczami mam typka, który się na mnie gapił. Cały czas ma założony kaptur, więc nie widzę, jak wygląda dokładnie.
-Kto na przykład?-odpowiadam kąśliwie.
-Kojarzysz te dwie laski z przystanku?-spytał siadając obok- Ta brunetka to Lana, a ta mulatka to Natalie. Rozpowiedziały wszystkim, że przeprowadziłaś się tu, bo kogoś zabiłaś.
''Lana de Rey i Natalie Portman''
-Naprawdę? Wow, cieszę się, że już w pierwszy dzień szkoły mówią o mnie. Stałam się...popularna?-odpowiedziałam sarkastycznie z uśmiechem. On zaśmiał się gardłowo.
-No dobra. Jak się nazywasz, hę?
"Chce wiedzieć jak się nazywasz!''-śpiewny głos.
''Wykorzystaj to''-ten drugi.
-Powiem, ale tylko, jeżeli ściągniesz kaptur.
Usłyszałam cichy pomruk, ale wykonał moje polecenie. Moim oczom ukazała się kształtna szczęka, czarne włosy, jasne oczy. W skrócie normalny, przystojny nastolatek.
-Zaira-odpowiedziałam wpatrując się w niego.
-To jest takie imię?-odparł z uśmiechem.
-Muszę cię ostrzec-jestem chyba jedyna.
Znów się zaśmiał. Tym razem ja też.
-Nie chcesz poznać mojego imienia?-spytał po chwili.
-A powinnam?
-Nie, to nie-rzekł i zaczął odchodzić.
''Goń go''-śpiewny głosie, zamknij się.
-No dobra, panie zakapturzony. Jakie jest pana imię.
Zatrzymał się, jakby tego właśnie oczekiwał. Odwrócił się po chwili i zbliżył się do mnie niebezpiecznie. Do mojej twarzy.
''Pocałuje cię!''-śpiewny głos przeginał.
Ale on tylko spojrzał mi w oczy i łapiąc za rękę rzekł prawie szeptem.
-Lambert. Ale jeżeli usłyszysz imię Adam, to jestem ja.
Potem odszedł. Coś się stało. Coś poczułam.
''Widzicie?! Adam Lambert! LAMBERT! Czy to nie dziwne?''
Olałam głosik. Stałam tak osłupiała. Osłupiała szłam do autobusu i osłupiała nim jechałam. On nie jechał. Kiedy w końcu otrzeźwiałam spojrzałam na swoją dłoń. Była zaciśnięta. Delikatnie ją otwarłam. Wewnątrz znalazłam kawałek papieru z numerem telefonu i napisem ''Zadzwoń koniecznie''.
''To się nazywa podryw''
No dobra, zamknij się, bo inaczej pożegnasz się z jakąkolwiek władzą.
''Dobra, dobra''
Do domu przyszłam na nogach i od razu weszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi. Okna były zasłonięte, więc było ciemno. Położyłam się na łóżku. No tak, muszę odrobić zadanie, zjeść obiad, spakować się, zadzwonić, umyć włosy... Nie, nie zadzwonić.
 Wstałam z łóżka i i podeszłam do biurka.
Reszta dnia była przeznaczona na lekcje. Matma, polak, gegra...Aż nadszedł wieczór. Podeszłam do okna. Nie odsłaniałam ich. Nigdy. Ale teraz? Chciałam zobaczyć księżyc. Odsłoniłam okno i co zobaczyłam? Gołą klatę Lamberta. Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Pan zakapturzony był moim sąsiadem. Opadłam na łóżko w konwulsjach śmiechu. Super. Właśnie tego potrzebowałam. Zauważył mnie i teraz spoglądał w moje okno. Wstałam z łóżka z uśmiechem. On też się uśmiechnął. Nie, nie muszę oglądać księżyca. Ten widok mi wystarczy. Zasłoniłam okno.

Hej! Ostatnio zauważyłam, ze dużo blogerek pisze takie One-shoty, czyli historie na jeden rozdział. Też napisałam coś takiego, tylko...No być może napiszę kolejne elementy historii. Jeśli będziecie chciały. Tak ogólnie to ta historia siedzi mi w głowie od kilku dni, więc czemu nie miałabym o niej nie napisać. Chciałam napisać coś od siebie, coś co opisuje mnie. I chyba się udało. No nic, piszcie, co myślicie.
Przy okazji zapraszam tu:
http://jelsajackelsablog.blogspot.com/
Dziewczyna ma super talent, super historię, ale czyta ją tylko dwie osoby. Koniecznie musicie tam zajrzeć!

piątek, 9 października 2015

17. Wody odeszły!

  Isabell była zachwycona. Bibiana znała się na ciąży i odpowiadała na każde pytanie zadane przez Władczynie. Okazała się też wspaniałą przyjaciółką. Spędzały ze sobą całe dnie. Były w tym samym wieku, więc z łatwością się dogadywały. Czas mijał. Brzuch był już bardzo widoczny, a Isabell zaczynała odczuwać skutki noszenia dziecka. Często bolały ją plecy. Przy ostatnich tygodniach nawet nie wychodziła z komnaty. Tego dnia Raphael musiał brać udział w interwencji, więc nie było go od rana. Obiecał, że postara się wrócić jak najszybciej można. Is leżała w łóżku wpatrując się w okno i głaszcząc po brzuchu. Ataki były tak częste, że nie wychodziła z pokoju. Chciałaby teraz porozmawiać z Ros. Nie widziała jej od kilku miesięcy, nie mogła też do niej jechać. Zawsze mogła porozmawiać z Bi, ale kilka miesięcy znajomości nie zastąpi lat.
  Rozległo się energiczne pukanie, które wyrwało Is z zamyślenia.
-Proszę-odparła słabym głosem. Nie wpuszczała do komnaty nikogo prócz Raphaela, ale teraz nie miała siły wstać i wyjść.
 Do pokoju wpadła Eira uśmiechnięta od ucha do ucha.
-Przyszła! Przyszła!-krzyczała.-Tak długo na nią czekałam! I przyszła! Zdążyła!
  Chodziło o sukienkę.

-Wyglądasz pięknie. Z jakiej to okazji?
-Właściwie z żadnej. To znaczy...dostałam ją na ostanie urodziny, ale wyglądałam w niej jak przerośnięta babeczka. Oddałam ją do krawca, żeby zrobił coś z nią. Narysowałam jak bym sobie ją wyobrażała, on wprowadził jakieś tam poprawki i jest! Nawet nie spodziewałam się, że będzie tak dobrze! 
-To...wspaniale...
  Is zakręciło się w głowie. To musiał być kolejny atak. 
-Isabell? Coś się stało?
-Brzuch....zawołaj...Bi... 
  Co to było? Dlaczego tak bolało? Ile czasu mija? Pytań było coraz więcej. Odpowiedzi coraz mniej. Nagle ból ustał. Nie całkowicie, ale dostatecznie, aby móc kontaktować z rzeczywistością.
-Przez pięć miesięcy-usłyszała znajomy głos Bi. Nie ciepły i miły, a beznamiętny.-kłaniałam ci się. Nazywałam swoją ''panią''. Odpowiadałam na pytania. Pięć długich, męczących miesięcy. Ale nadejdzie mój czas. I wtedy role się odwrócą.
Bibianna podeszła do łoża i przejechała ręką po jego boku.
-Nareszcie mogę tu wejść. Nareszcie mogę dotknąć twojej..sss!...rozpaczy. Zabieram to co moje- W jej palcach pojawił się pył, który wsypała do fiolki-i znikam. Ale spokojnie, dziecko się narodzi. A kiedy to się stanie, zrozumiesz wszystko. Wody odeszły!-ostatnie słowa krzyknęła.
Ból powrócił, tym razem ze zdwojoną siłą. Kim była Bi? Dlaczego tak mówiła? Kto będzie odbierał poród? Znów pytania. Znów brak odpowiedzi. Isabell nie wiedziała już, czy krzyczy, czy jest cicho. Chciała tylko, by ból ustąpił. Poczuła ciepłe, duże dłonie na twarzy. Ktoś coś do niej mówił. Ale co? Nie rozumiała słów. Słyszała tylko głos. 
Poród. Krzyki. Ból. Zmiana. Kiedy tylko dziecko wzięło pierwszy oddech, gdy zaczęło płakać, przeszłość powróciła. A wraz z nią ból. Wewnętrzny.
-Pani...-usłyszała ciepły, kobiecy głos.-Urodziłaś...
-Nie.-odrzekła szybko Isabell odwracając twarz od noworodka.-Zabrać je i nie pokazywać. JUŻ!
Bi to Gab. Gab to Bi. Wymazała pamięć. Dała sztuczną radość. Wkradła się. Suka. Tak o niej myślała Is. Obolała, zapłakana i spocona otworzyła oczy. Przez ten cały czas były zamknięte. Teraz widziała. Raphael. Był tu. Z nią. Przez 9 miesięcy. 
Usłyszała płacz. Dziecko. Coś, co w niej rosło, a co ma być zabrane. Na drugim końcu pokoju, w kołysce. 
Wstała i zapłakała z bólu. Podeszła do kołyski. Musi coś zrobić. Teraz. Spojrzała na nie. A ono spojrzało na nią. Dwukolorowe oczka spojrzały na nią. Rączki wyciągnęły się w górę. 
Znów zapłakała. Nienawidziła wcześniej go, ale ono nie było winne. Było piękne. Nie, było najpiękniejsze. Dotknęła palcami skóry i jakby zmuszona wzięła je na ręce. Złożyła pocałunek na malutkiej główce. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżczki dziecko uspokoiło się.
I znowu potok łez. 
-Nie dam cię zabrać.-wyszeptała.-Nie dam cię skrzywdzić. Nie odbierze mi cię.
Mogła używać magii. Mogła je bronić. Szybkim ruchem zmieniła ''to coś'' co miała na sobie w suknię, poprawiła włosy i makijaż, a także opatuliła dziecko dokładniej. Błyskawicznie wypadła z pokoju i napotkała zdziwiony wzrok służby, przyjaciół i Raphaela. 
-Isabell...-podszedł do niej. 
-Później. Musimy chronić dziecko. Ona po nie przyjdzie. Jestem tego pewna. 
-Isabell!-usłyszała roztargniony głos Astrid.-James...zniknął.
-Nigdzie nie ma Eiry.-wtrącił się Jack.-Nie opuściła by takiego wydarzenia.
-Gabriela chce ich wymienić za dziecko?-spytała Elsa.
-Przy...Przykro mi, ale nie oddam mojego dziecka. Dopiero co je urodziłam.
-Jasne, ale...-nie dokończył Raphael, bo w sali głównej rozległ się przerażony wrzask. Kiedy tam dotarli zobaczyli Gab stojącą dumnie na samym środku sali. Przy jej boku stał jakiś mężczyzna z kapturem zaciągniętym na twarz. Przed nią stała Eira i James zakuci w niewidzialne kajdany. 
-Nie chcę ich wymieniać...-mówiła.-...a dziecko i tak ci zabiorę. -obróciła się zwinnie i po chwili w jej rękach znalazł się niemowlak, który zaczął płakać. 
-Gab proszę...-Is podeszła do nich ze łzami w oczach.-Wszystko, tylko nie dzieci.
-Kochana i tak oddasz mi wszystko, a dzieci są potrzebne.-machnęła ręką i zniknęła w obłokach czarnego dymu, a wraz z nią dzieci. 
Isabell upadła na kolana i płakała. Raphael niepewnie podszedł do niej i złapał za ramiona.
-Chodź-powiedział prawie szeptem.-Musisz odpocząć...
-Nie!-wydała z siebie krzyk przypominający skrzek.-Dlaczego na to pozwoliłeś?! Dlaczego?! 
-Nic nie mogliśmy zrobić, wiesz o tym...
-Nie, mogliśmy. Mogłam nie zachodzić w ciążę, moglibyśmy się nie wiązać, mogliśmy się nie kochać!
-Żałujesz tego wszystkiego?
-Tak!Nie. Nie wiem! Teraz zrobiłabym wszystko, aby je odzyskać. Wszystko rozumiesz?!-wykrzyczała i uciekła do komnaty. Znów upadła na podłogę. Znów płakała. Oczy piekły ją, głowa bolała, a serce krwawiło. Po kilkunastu minutach była już mokra. Wstała z ledwością i podeszła do sali kąpielowej. Ściągnęła sukienkę i bieliznę i weszła do wody. Nie miała na nic siły. Zawołała ''myjki''. To kobiety, które właśnie w takich chwilach miały za zadanie umyć Władczynię. Trzy kobiety weszły i zaczęły myć skórę kobiety. Na początku było to przyjemne. Potem zmieniało się w nieznośne drapanie. Jakby ktoś chciał zetrzeć ją z powierzchni Ziemi. Dosłownie. Bolało. Znów. Ale nie mogła się wyrwać. Coś trzymało ją w miejscu. Coś pozwoliło odejść.


Hej. Jestem taką idiotką, że nie potrafię nic napisać przez tydzień. Piszę ''na ostatnią chwilę''. Byłam chora przez dwa tygodnie. Nie napisałam nic. Jestem dziwna. Zmęczona. Zdołowana. Ale macie rozdział. I kończy on nam pewien etap. A zaczyna następny. Wyjaśniając dziecko nie ma na razie płci. To znaczy Is nie sprawdziła. A ja nie wiem jeszcze kto będzie bardziej pasować. No nic. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta. Że ktoś napisze komentarz. Dziękuję za każdy z nich. Kocham was!
Ps. Polecam te blogi! Są nowe (dla mnie) i już wspaniałe :):
http://anielskilod.blogspot.com/ Autorki: Lexy i modern talking
http://snow-covered-dreams.blogspot.com/ Autor: Pienkan
http://worthless-empty-words.blogspot.com/ Autor: Queen Wolf
http://legends-east-coast.blogspot.com/ Autor: Queen Wolf
http://pamietnikjackafrosta.blogspot.com/ Autor: Snow Moon
Serdecznie pozdrawiam!


piątek, 2 października 2015

16. Zajmijmy się kimś innym

  Plan Gabrieli był prosty. Teoretycznie. W praktyce jednak wszystko staje się trudniejsze. To, że nikt jej teraz nie pamiętał, szło jej na rękę. Wciąż jednak miała dużo do zrobienia. Zebrała już przedmioty i zamieniła je w fiolkę, w którą oczywiście musiała coś zebrać. Emocje.
  Siedziała teraz na jednym z foteli w swoim pokoju. Obracała naczynie w rękach i intensywnie rozmyślała. Gdzieś w dali rozlegał się szorstkie krakanie wron. Zdążyła się już do tego niego przyzwyczaić.
-Czas zacząć działać!-westchnęła. Na parapecie otwartego okna usiadła jedna z wron. Wpatrywała się w kobietę, jakby czekała na jej ruch.
-Pomocnik?-spytała jakby sama siebie.-Przemiana zwierzęcia w człowieka? Niczym w Czarownicy...
Wstała i machnęła rękami z których popłynęła magia. Wrona zaczęła się zmieniać i przybierała kształty mężczyzny. Po chwili na parapecie siedział mężczyzna. Twarz okalał mu szary kaptur, spod którego widać było tylko delikatny uśmiech. Oparty był o framugę okna. Jego jedna noga była zgięta, a druga opadała jakby bezwładnie.
-Pani...-rzekł pochylając głowę delikatnie.-Zamierzasz tak siedzieć i użalać się nad sobą, czy w końcu ruszysz tyłek do działania?
-Arogancki...podoba mi się. Masz jakieś imię, czy mam cię nazywać Pan Wrona?-odparła ironicznie.
-Vincent.-odrzekł szorstko.
-Vin...Ładnie.
-Nie VIN. Vincent. Skróty tylko dla przyjaciół.
-Jasne. A więc Vincent. Wiesz co chcę zrobić? Znasz mój plan?
-Myślałem, że taki geniusz zła jak ty jest przynajmniej mądry. Złotko, kilka minut temu byłem WRONĄ. Tak, na pewno wiem o tobie wszystko.
-Nie. Przeginaj. To dobrze, że nic nie wiesz. Wykonuj moje rozkazy i o nic nie pytaj.
-Nigdy nie pytam. Stwierdzam tylko fakty.
-Dość gadania. Wiesz co to jest?-spytała pokazując fiolkę. Nie czekała na odpowiedź, a od razu odpowiedziała.-Muszę tu mieć 3 uczucia. Pierwsze mogę zdobyć od razu. Gorzej z pozostałymi dwoma. Loki mnie nie pamięta, łatwo będzie go przekonać, aby zamknął mnie w celi. Ale chodzi mi o tą konkretną. Jego starą celę. Lochy Asgardu posiadają 9 lochów plus ten jeden. W każdym z nich mieści się po 7 ludzi. Wiem z dobrych źródeł, że 4 z nich są pełne a jeden posiada 3 ludzi wewnątrz. Wystarczy, że wypełnimy każdy z lochów maksymalną liczbą osób, a wtedy będzie MUSIAŁ mnie tam wpuścić. Podsumowując potrzebujemy 39 osobników. Aroganckich i groźnych. Jak ty. Mam! Przyprowadź 39 kolegów wron. Już!
-Złotko, może i znasz się na matmie, ale faktycznie nie masz chyba mózgu. Jestem CZŁOWIEKIEM, a mam przyprowadzić ZWIERZĘTA.
-Och zamknij się!-tupnęła nogą.-Od teraz możesz zamieniać się z człowieka we wronę i na odwrót według twojego życzenia. A teraz leć już idioto!-wykrzyczała, a kiedy zniknął z jej pola widzenia dodała jeszcze-a jeżeli spróbujesz mnie zdradzić zginiesz w okropnych męczarniach.
    Sprowadzenie tylu wron okazało się trudnym zadaniem. Na początku Vincent zdołał przyprowadzić tylko 10 ''chętnych'' wron. Reszta się nie nadawała mówiąc delikatnie. Gab wysłała go w dalsze zakątki kraju. Przyprowadził 15. Brakowała 14 osobników. Zirytowana poszukiwaniami wysłała go do Nasturii. Po kilku dniach wróciła z 14 wronami. Okazało się, że tam wron jest całe mnóstwo.
-Witajcie moje kochane!-przekrzykiwała jazgot skrzeczących ptaków siedzących w klatkach.-Vincent!
Przy jej boku pojawił się mężczyzna. Jak zawsze tajemniczy. Ale nie milczący.
-Co chcesz?-powiedział nad wyraz spokojnie.-Nie radzisz sobie z ptaszkami.
-Nie...Ucisz je.
Vincent zamienił się we wronę i zaczął skakać z jednej klatki na drugą krakając przy tym głośno. Po kilku nieznacznych chwilach jazgot ucichł, a Gabriela mogła mówić.
-Wasze zadanie jest proste. Zamieniam was w ludzi. Wy za wszelką cenę dajecie się złapać. Udajecie się do lochów, gdzie czekacie aż zjawię się ja. Kiedy zdobędę to, co chcę zamienicie się z powrotem w ptaki i będziecie wolne.
Wyciągnęła dwójkę z jednej z klatek. Machnęła ręką i wrony zamieniły się w chłopaka i dziewczynę. Ubrani byli identycznie jak Vincent.
-Pani...-odrzekli kładąc ręce na piersi i pochylając się.-Czekamy na rozkazy.
-Na początek zmienimy wam trochę wygląd. Gdy tylko przejdziecie przez portal będziecie wyglądać groźniej. Tylko się nie przestraszcie. Potem trochę powalczcie i...dajcie się złapać. No już, zmykajcie.
Utworzyła portal, a para szybko się przez niego wcisnęła, a w pomieszczeniu znów nastała wrzawa.
-Vincent-powiedziała prawie bezgłośnie.-Wychodzę. Bądź dobrym zwierzątkiem i pilnuj domku.
-A ty bądź dobrym człowiekiem i nie spieprz sprawy czymkolwiek ona jest-odpowiedział z przekąsem.
   Gabriela prze teleportowała się do starego zamku Elsy, a równocześnie Jasona. Teraz jednak nie przypominał zamku. Był ruiną, gruzami i emanował przykrymi wspomnieniami. Uśmiechnęła się na myśl o tym.
  Machnęła ręką i kupa gruzu zrobiła jej drogę. Szukała czegoś. Rozglądała się szybko ze zdeterminowaniem.  Podeszła do jednego z kamieni dotknęła go, a kiedy zaświecił złotym płomieniem odeszła. Dotknęła kolejnego. Zaświecił się na czerwono. Każdy kolejny przyjmował te kolory, tylko nieznaczne robiły się fioletowe. Ale to nadal nie było to.
  Zirytowana i zmęczona dotknęła małego kamienia pod jej butem. Zaświecił ciemnym, granatowym światłem. Uśmiechnęła się zwycięsko i rzuciła go wysoko w górę. W czasie, gdy spadał wyciągnęła fiolkę i postawiła ją na otwartej dłoni. Zamknęła oczy i zaczęła błyszczeć milionami malutkich, srebrnych kryształków. Po chwili zamiast kamienia ukazał się ciemny płyn, który wpłynął wprost do naczynia.
-Strach-szepnęła.-Pierwszy składnik zemsty.
  Zapełnianie lochów Asgardu okazało się pracochłonną i żmudną pracą. Nie można było ot tak wpakować wszystkich od razu. Trzeba było wprowadzać mieszkańców w przeczucie, że szykuje się coś większego. Miesiące mijały, aż w końcu wszystkie klatki z wronami były puste. Gabriela stała wpatrując się w nie. U jej boku jakby znikąd pojawił się Vincent.
-Co dalej?-spytał.
-Czas zacząć przedstawienie.-rzekła przechodząc przez portal.
Była w Asgardzie i od razu zbliżyła się do tronu.
-Odynie!-krzyknęła z udawaną wściekłością.-Zamierzam strącić cię z tronu i sama na nim zasiąść.
-Straż!-zawołał mężczyzna i już za chwilę Gabriela udawała, że walczy zawzięcie z mężczyznami, a tak naprawdę dała się zakuć w kajdany.
-Wypuść mnie! Wypuść i walcz tchórzu!-krzyczała.
-Zabrać ją do lochów.
-Ale panie! Wszystkie są zajęte. Pozostał tylko wolny ten, który powinien być pusty.
-Widzisz?! Nie masz miejsca! Walcz i zabij mnie wielki ODYNIE!
Przez chwilę ''Odyn'' trwał w myśleniu. Minę miał nie tęgą.
-Zaprowadzić ją tam-odrzekł w końcu bez emocji.
Już śmiała się wewnątrz. Kiedy tylko znalazła się w lochu dotknęła ściany. Wzdrygnęła się, ale zaraz w jej dłoni pojawił się lekki i praktycznie niewidoczny zielony proszek. Wsypała go do fiolki i zniknęła w portalu.
Znów była w swoim pokoju. Na parapecie siedział Vincent wyraźnie zaskoczony jej obecnością.
-Nie było cie...-rzekł wstając.
-Tak, kilka minut.-przerwała mu.
-Zaraz, kazałaś mi przez kilka MIESIĘCY pracować, dla kilku minut?!
-Tak. Co w tym dziwnego?
-Oszalałaś?! Mogłaś już dwa razy zapanować nad światem przez ten czas. To było idiotyczne!
-Kochaneńki-zbliżyła się do niego i złapała go za kołnierz i rzekła-nie podważaj moich decyzji. Do szczęścia brakuje mi tylko jednej emocji i kilku osób. Chcesz mi teraz powiedzieć, że żałujesz tego, że zmieniłam cię w człowieka.
-Nigdy-rzekł i spojrzał na jej usta. Przywarł do nich. Całował ją mocno, ale bez przekonania.
-A teraz.-powiedziała, kiedy się od niej odkleił.-Muszę dostać się do Isabell.

Hej! Rozdział długi, myślę, że satysfakcjonujący. Ostatnio coś mało was komentuje. Mam nadzieję, że się to trochę poprawi...To i tak cud, że cokolwiek napisałam. Jestem chora już tydzień, ale dopiero od dwóch dni przyjmuję leki, które pomagają mi z jednej strony, a z drugiej pogarszają. Jeśli zostanę jeszcze tydzień w domu może coś dla was napiszę wcześniej, ale nic nie obiecuję. Tymczasem piszcie co myślicie o tym rozdziale...