sobota, 23 stycznia 2016

OFICJALNE ZAKOŃCZENIE BLOGA

     Hej! Po raz ostatni. Chcę napisać to na początku. Chcę mieć to z głowy. Napisanie tego bloga było próbą. Która przebiegła pomyślnie. Przez ten czas wiele się nauczyłam, poznałam wiele wspaniałych ludzi-was i zaczęłam czytać mnóstwo wspaniałych blogów. Czasami pisałam rozdziały ostatkami sił, czasami siedziałam nad nimi kilka dni. Robiłam to dla was, bo wy byłyście moją inspiracją. Wasze komentarze i to jak wyrażałyście swoją opinie napawało mnie wewnętrznym szczęściem. Chciałam wam za to podziękować i pogratulować tym, którzy zostali do końca. Nadal nie mogę uwierzyć, że to koniec. Na początku nawet tego nie planowałam. Ale udało się. I dziś się żegnamy. Kiedyś wam coś obiecałam. Czas dotrzymać obietnicy.

   Kiedy się obudziła bolała ją głowa. Sen, który spowił ją był dziwny i inny. A przynajmniej tak jej się wydawało. Co noc spotykała się we śnie z Gabrielą. Tej nocy nie pamiętała spotkania. I do tego czuła się inaczej. Była odrętwiała. gdzieś w oddali rozlegało się równomierne pikanie. Słyszała też równomierny oddech. Zacisnęła rękę i poczuła dziwny opór. Potem usłyszała głos.
-O mój Boże!-krzyknął męski głos.-Ros!
Potem ten ktoś wybiegł z pokoju. To był Raphael. Isabell otworzyła powoli oczy. Zapiekły i musiała je zmrużyć. I wtedy to zobaczyła. Nie była w swojej komnacie. Zamiast zielonego koloru ścian ujrzała wszechobecną biel. Popatrzyła w prawo, a potem w lewo. Wokół niej znajdowała się aparatura, identyczna jak w szpitalu. Zaraz...ona była w szpitalu!
Odetchnęła panicznie. Jak się tu znalazła? Leżała w swojej komnacie. Umierała. Czy to by znaczyło, że...
Do pokoju weszła Ros. Ubrana była w biały fartuch a na jej ustach rozciągał się szeroki uśmiech. Usiadła obok łóżka Is i złapała ją za rękę.
-Ros? Gdzie...gdzie ja jestem? Przecież...
-Ciii.-uciszyła ją.-Mogę ci to wyjaśnić, ale to wymaga czasu.
Isabell skinęła głową i zaczęła słuchać, bo chciała się jak najszybciej dowiedzieć, co się dzieje.
-Umarłaś.-powiedziała smutno,  a potem znów się uśmiechnęła szeroko.-A potem wybrałaś następce.
-Wiesz kto to?
-Nie. Nikt tego nie wie, ale nie przejmuj się. Byłaś jedyną Władczynią z tak potężną mocą. Mogłaś...mogłaś zrobić wszytko. Twoje serce wskazało, co miałyśmy zrobić. I chociaż trwało to mnóstwo czasu, udało nam się.
-My? Co WY zrobiłyście?
-Ja i poprzedni Władcy, którzy zdecydowali się zostać. Stworzyłyśmy nowy, zupełnie inny świat. Ale to nie wszystko. Ale po kolei. Zacznijmy od początku. Tylko ty pamiętasz dawne życie. Nikt nie pamięta, że byłaś Panią Wszystkich Światów. Twoja świadomość też zacznie znikać niedługo. Musisz to zapisywać, jeżeli nie chcesz zapomnieć. Ty i Raphael jesteście już małżeństwem. W tym świecie zapadłaś w śpiączkę po porodzie Destiny. Jest jeszcze niemowlakiem. Eira i James są jeszcze dziećmi. I jak na razie nie są za bardzo sobą zainteresowani. Pozostaje jeszcze kwestia Gabrieli i Jasona.
-Jasona?-zdziwiła się, a powietrze uszło jej z płuc.
-Chciałaś go kochać. Tak samo jak Raphaela. Kochałaś ich oboje. Raphael jest twoim mężem, a Jason...bratem.
-Bratem...-wyszeptała Is. Wskrzesiła zmarłego.
-Mhm...Musiał wyjechać. Ale to nie koniec niespodzianek. Gabriela jest twoją siostrą. I siostrą Jasona. W końcu ma rodzinę. Twoja matka żyje i czuje się świetnie. Siedzi na korytarzu z innymi.
W tym momencie nie wytrzymała. Nie widziała mamy od tak dawna. Łzy popłynęły jej po twarzy. Jej mama żyła. Jason żył. Wszystko to było wspaniałe. Po takim czasie nareszcie było wspaniale. Pozostała ostatnia kwestia.
-A ty Ros?-spytała i otarła szybko zapłakaną twarz.
-Nie jestem już twoją opiekunką. Powinnam zniknąć z twojego życia. Z życia Władczyni. Ale nikt nie może zabrać mi twojej przyjaźni,  rozumiesz? Nie jestem już na twoich rozkazach, ale zostanę z tobą. Chcę zostać.
Przytuliły się, ale Ros szybko wstała.,
-Muszę już iść. Raphael dostaje tam kręćka. Cały czas spał przy twoim łóżku. Nie zostawiał cię na krok. Ale spokojnie, nie zostawiam cię na zawsze.
Nagle przypomniała sobie coś.
-Czekaj! W dniu piątych urodzin Destiny złamała rękę. Czy...czy to wszystko się powtórzy?
-Nie. Tu możesz pisać własny scenariusz
Po tych słowach wyszła, a w sali pojawili się wszyscy. Astrid i Czkawka z Jamesem, który podskakiwał niespokojnie na ramionach taty. Elsa i Jack z Eirą, która trzymała ich za rękę i spoglądała to ze złością na Jamesa, to z ciekawością na Is. Mama z Destiny na rękach i Raphael, wpatrujący się w nią sowimi pięknymi, młodymi oczami.
-Wróciłaś-powiedział i podszedł do niej.-Tęskniłem.

Popłakałam się pisząc to. Żegnam was na tym blogu, ale nie na zawsze. Piszę już kolejnego bloga. A to wszytko dzięki wam. Dlatego nie mówię: ŻEGNAM. Mówię: DO ZOBACZENIA.





















Zamknęłam laptop. Nie mam zielonego pojęcia, czy to się działo naprawdę, czy to tylko moje sny. Spisałam to, bo Ros mnie prosiła. Ale...nie byłam pewna niczego.
-Mamo! Mamo!-do sypialni wbiegła roześmiana Destiny.-Idziemy na lody!
-Na lody?
Do pokoju wszedł mój mąż. Pochylił się i pocałował mnie w czubek głowy.
-Na lody. Ostatnio jęczałaś o lodach, więc postanowiłam zabrać moją wspaniałą córeczkę i cudowną żonę na lody.
Uśmiechnęłam się szeroko. Ostatnio cały czas mnie rozpieszczał. Ale zaczynałam robić się głodna. Nie mogłam więc odmówić.
-No dobrze. Idźcie się ubrać, zaraz do was dołączę.
Położyłam rękę na swoim zaokrąglonym brzuchu. Zatoczyłam niewielkie kręgi i uśmiechnęłam się. Otworzyłam  laptopa i jeszcze raz spojrzałam na to, co napisałam. Parsknęłam, a w mojej głowie pojawiło się pytanie: "Co przeżyła Isabell?"

niedziela, 17 stycznia 2016

32. Koniec, ale nie oficjalny

      Jaki jest początek końca? Co można napisać, skoro to i tak koniec? Pozostaje tyle pytań. Zajmijmy się jednym z nich. Co z Jamesem?
     Isabell z dania na dzień czuła się coraz lepiej, ale i tak nie pozwolono jej wstawać. Denerwowało ją to szczególnie, że musiała zacząć działać. Musiała koniecznie coś wymyślić. Pewnego dnia kazała zawołać do siebie Jamesa i Eirę.
-Isabell!-dziewczyna podbiegła i przytuliła Władczynię.
-Eira, Eira!-zaśmiała się Is.-Udusisz mnie.
-Przepraszam...
-Nic się ie stało. Wiecie...po co was tu przysłałam prawda?
Spojrzeli na siebie. Eira podeszła do chłopaka i złapała go za rękę.
-Eira-powiedziała Isabell i uśmiechnęła się.-Zostaw nas samych. Ale nie odchodź za daleko.
Dziewczyna pokłoniła się i wyszła.
-Siadaj James. Jak ci się życie w nowym...wieku?
-Dziwnie-odpowiedział.-To znaczy dobrze. Ale...moi rodzice nie są zachwyceni.
-Tak, słyszałam o tym. Chcą, bym cofnęła cię w czasie.
-Dlatego kazałaś jej wyjść, prawda? Chcesz to zrobić teraz?
-Nie!-zaśmiała się.-Jestem całą sobą za tym, żebyś został w tej postaci.
-Co? Przecież....
-Posłuchaj, mogę wymienić ci co najmniej pięć powodów, dla których nie powinnam tego robić. Po pierwsze widzę jak patrzysz na Eirę. Nie miałabym serca cię przemieniać. Po drugie słyszałam, że pomogłeś Meridzie. Jesteś inteligentny i mógłbyś pomóc Berk. Po trzecie nie wiem, czy cofnięcie cię w czasie nie zmieni twojej osobowości, a także czy nie cofnie cię całkowicie w rozwoju. Po czwarte skoro rodzice cię kochają nie będą ryzykować. Po piąte...już się przyzwyczaiłeś do tego wieku. Do tego życia.
-Co...co mogę zrobić?
-Na razie nic. Zawołaj Eirę. I nie oddalaj się.
Kiedy zrobił to, o co go poprosiła do komnaty wpadła Eira.
-Nie oddam go.-powiedziała pewnie i usiadła tam, gdzie wcześniej James.
-Dlaczego?
-Bo...no dobra. Nie spodziewałam się tego pytania. To znaczy...Och...on wiele dla mnie znaczy. Jest pierwszym, do którego naprawdę coś poczułam. Mama mówi, że to tylko zwykłe młodzieńcze zauroczenie i że mi przejdzie jak spotkam jakiegoś przystojnego księcia. Ale ja nie chcę księcia. Chcę Jamesa.
Co Isabell mogła zrobić? Cornelia powiedziała:" Jedno nie będzie mogło żyć bez drugiego". Po co ratowały ich życie? Żeby teraz nie byli razem? 
Namawianie rodziców trochę trwało, ale w końcu się udało. Mogli być razem do końca. I byli.
    Isabell odzyskiwała siły. Jej głównym celem było przywrócenie wiary ludziom. Trwało to 285 lat. W tym czasie wybudowała zamek, patrzyła na ślub Jamesa i Eiry, zniosła zasadę "Władczyni nie może mieć męża", patrzyła jak jej córka dorasta. Rana zadana przez Gab sprawiła, ze nie mogła mieć więcej dzieci. Dlatego Destiny była jej oczkiem w głowie. Cóż można jeszcze napisać? Isabell była wspaniałą Władczynią. Ale i na nią przyszedł czas.
  Leżała na morzu śmierci w otoczeniu przyjaciół i rodziny. Poczuła się senna. Zamknęła oczy.


Przepraszam, że taki krótki. Ale to nieoficjalne zakończenie, więc nie chciałam się rozpisywać. 


niedziela, 10 stycznia 2016

31. Powracając

  Cornelia odeszła w dziwny i niewyjaśniony sposób. Po prostu zaczęła zanikać, a Isabell odzyskiwać odzyskiwała świadomość. Wydawało jej się, ze słyszy głosy, śmiechy i płacz. A może to nie były tylko zwykłe wyobrażenia.
Poczuła coś. Kłujący ból brzucha. Chciała się ruszyć, ale nie potrafiła. jedyne co mogła zrobić, to leżeć. Nie wiedziała ile to odrętwienie trwało, bo zasnęła. W końcu postanowiła spróbować otworzyć oczy. I chociaż bała się, co tam ją spotka musiała stawić temu czoło. Spodziewała się ujrzeć posadzkę lub sufit w sali audiencyjnej, ale zobaczyła oczy. To znaczy dopiero potem jak wzrok przestał być rozmazany.
-Hej.-szepnął Raphael, głosem cichym i zachrypniętym.
-Hej...-odpowiedziała Is. Gardło miała suche i zdarte przez co wydanie nawet zwykłego powitania okazało się trudne i bolesne.-Co...
-Ci...-uciszył ją i podał jej wodę do picia. Zimny napój rozlał się po przełyku i spowodował uśmierzenie bólu.-Powoli. Najważniejsze, że żyjesz i że jesteś bezpieczna.
W innych okolicznościach posłuchała by go, ale teraz...Nie, dobra, nie posłuchała by go. Gwałtownie podniosła się i od razu pożałowała tak szybkiego ruchu.
Krzyknęła z bólu. Przypomniała sobie, że Gab również ją zraniła. Dotkliwie. W jej głowie pojawiło się więcej pytań niż  kiedykolwiek. Zawsze miała mnóstwo pytań, ale teraz jej głowa myślała tylko i wyłącznie o nich. Ból nie pozwalał jej trzeźwo myśleć.
-Co...się...stało...?-wystękała, kiedy mężczyzna znów kładł ją na łóżku. Odkrył jej brzuch i przez chwilę coś z nim robił.
-Spokojnie.-powiedział stojąc w "nogach" łóżka.-Wiem, masz dużo pytań, ale nie mogę ci teraz na nie odpowiedzieć. Musisz odpocząć.
Is poczuła złość.
-Jeżeli zaraz nie powiesz mi, co się stało, wstanę i wyjdę na korytarz, a potem poproszę pierwszą lepszą służącą, żeby poinformowała mnie co się do cholery stało?!
Raphael wyglądał na przerażonego. Podszedł do niej szybko i złapał ją za rękę.
-No dobra.-powiedział zataczając na wierzchu dłonie powolne kółka. Potem odetchnął i spuścił głowę, jakby wahał się nad tym, co miał powiedzieć.-Kiedy opie padłyście na posadzkę coś się stało. Nie mogę tego określić. To było...jak uderzenie wspomnień.-Podniósł głowę i spojrzał prosto w jej oczy.-Kręciło mi się w głowie i miałem ochotę paść na ziemię, ale cię pamiętałem. A właściwie przypomniałem. Podbiegłem do twojego ciała i zobaczyłem krew. Wiedziałam, ze nie jest dobrze. Obok ciebie leżała Gabriela. Wiedziałem, że nie żyła. Zabrałem cię do TWOJEJ komnaty. Ludzie byli równie skołowani jak ja i nie mogłem znaleźć żadnego lekarza. Opatrzyłem ranę najlepiej jak umiałem. Żyłaś, ale nie wiem ile to mogło potrwać. Kilka godzin potem służące zebrały się wokół ciebie i wygoniły mnie z pokoju. Nie wiem, co działo się potem. Wchodzili i wychodzili od ciebie jacyś ludzie. Przez tydzień nie miałem do ciebie wstępu. W tym czasie działo się mnóstwo niesamowitych rzeczy. Astrid i Elsa wróciły do zamku, gdzie przez kilka dni odpoczywały. Do nich też nie miałem wstępu. Wiem tylko, że na początku w ogóle nie mogły jeść i zwracały wszytko, co im się podało. A Czkawka i Jack do teraz chodzą z niewielkim skurczem. Wyglądali jakby cały czas się uśmiechali,ale bardzo ich to bolało. Od niedawna wszyscy wrócili do swoich codziennych obowiązków. Aha....I jest jeszcze Eira i James.
-Co z nimi nie tak?
-Wszyscy mówili, ze zaraz po twoim powrocie do zdrowia cofniesz Jamesa do poprzedniego wieku. On...nie poznaje rodziców i więcej czasu spędza tu, niż na Berk. Spotyka się z Eirą, która oznajmiła, ze Jamesa nie da się przemienić. Ale to nie wszystko. Na Berk przypłynęła Merida.  Przypłynęła tam z zamiarem zabrania kilku jeźdźców i ich smoków. Na szczęście spotkała Jamesa. Zaczął z nią po prostu rozmawiać i wypłynęła z Berk z własnym smokiem.
Isabell zdała sobie sprawę, że skoro tyle się wydarzyło musiała tu leżeć już bardzo długo.
-Ile dni już tu leżę?-spytała zakładając, że są to góra dwa tygodnie.
-Miesiąc. Prawie.-odpowiedział.
Prawie miesiąc. Popatrzyła przed siebie i się nie odzywała. Musiała to przemyśleć. Szkody jakie wyrządziła Gab musiały być duże i chciała je naprawić. Zamierzała też wprowadzić kilka zmian. A właściwie sporo zmian. Nawet nie zauważyła, kiedy Raphael odszedł od łóżka i wyciągnął z kołyski Destiny. Posadził ja przy Is.
-Kochanie...-rozpłakała się matka. Przytuliła córeczkę jak najmocniej mogła.
-Czekaliśmy na ciebie.-powiedział Raphael do Władczyni.-Kiedy leżałaś nieprzytomna przyprowadzałem tu Destiny. Łapała cię za rękę i przesuwała po niej palcami. Głaskała cię po twarzy i spoglądała na ciebie. Jest taka mądra.
Dziewczynka złapała za palca mamy i potrząsnęła nim.
-Raphael...-zaczęła Is wpatrując się w córkę jak w obrazek.-Chcę wszystko zmienić. Naprawić.
-Co dokładnie?
-Kiedy stąd uciekałam zdałam sobie sprawę, że to nie jest mój zamek. Naraziłam przyjaciół, bo to nie jest mój dom. Chcę wybudować zamek. Swój własny, gdzie Destiny będzie mogła dorastać. Ale to nie wszystko. Chcę znieść tą głupią zasadę mówiącą, że Władczyni nie może mieć męża. Raphael, ja nie chcę tak żyć. Chcę, by Destiny traktowała cię jak ojca, a nie...opiekuna.
Mężczyzna podszedł do okna. Przez chwilę wpatrywał się w dal, a jego twarz przybrała zamyślony wyraz.
-Nie.-odpowiedział szybko.
-Co?
-Nie. Nie zgadzam się. Ta zasada trwała od wieków. Nie zmienisz jej. Nie teraz.
-Tu nie chodzi o zasadę, prawda? Coś się stało, kiedy Gab się ze mną zamieniła. Przestałeś mnie kochać?
-Nie. NIE! Tylko...Isabell jesteś jedyną osobą, dzięki której moje życie ma sens. Kiedy zobaczyłem cię tam, umierającą...Nie mógłbym żyć bez ciebie. Powinienem ci to mówić każdego dnia, o każdej godzinie, w każdą minutę. Ale cię nie pamiętałem. Uważałem Gab za moją ukochaną. CAŁOWAŁEM się z nią, Is...
Widziała, że to trudny temat. Miała do wyboru albo się z tym zgodzić, albo walczyć.
-Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o tej dziewczynie, w której zakochałeś się w poprzednim życiu? Tej córce Władczyni? Twojej pierwszej miłości?
-Isabell....
-Nie! Posłuchaj...To...ja byłam tą dziewczyną. Kochałeś mnie od początku. To...skomplikowane i nie mogę wszystkiego ci powiedzieć, ale musisz mi uwierzyć. Od początku byliśmy dla siebie stworzeni.
-To...niemożliwe. Ona...miała siostrę. Nie mogłaś być...
-Tak, miałam siostrę. Gabriel nią była. Ale nic więcej nie mogę ci powiedzieć. I tak już wiele ryzykuję. Chcę, by Gab była pochowana tak jak należy. Ale w miejscu, którego nikt nie będzie znał. Nawet ja. I od tej chwili nigdy więcej o niej nie wspominajmy. NIGDY.

sobota, 2 stycznia 2016

30.Koniec cz.2

                       Coś się wyjaśniło. Coś rozwiązało. Coś skończyło i coś zaczęło. 
Isabell i Gabriela stały w miejscu pełnego bieli i czystości. Ubrane były w dokładnie takie same suknie. Na szyjach miały naszyjniki z pereł. Rozupszczone włosy powiewały.
-A więc umarłyśmy?-powiedziała Isabell, a jej głos rozniósł się niczym echo.
-Ale jesteś spostrzegawcza!-zakpiła Gabriel.
-Gdybyś nie zamieniła nas miejscami nie doszło by do tego...
-A gdybyś ty nie zniszczyła mi rodziny...
W tym momencie rozległ się śmiech. Można było go porównać do dźwięku delikatnych dzwoneczków uderzanych w idealnym rytmie. Obie kobiety odwróciły się w tym samym momencie. Kilka metrów przed nimi stała przepiękna kobieta, trochę starsza od nich. Ubrana była przepiękną błękitną suknię do której wszyte były perły. Jej włosy też powiewały. Uśmiechała się do nich i sprawiała wrażenie idealnej.
Is i Gab spojrzały na siebie. Żadna nie wiedziała kto to, ale zdawało się, że ona znała je. 
Jej suknia zaszeleściła, gdy podeszła da nich. Podniosła ręce i ułożyła je na policzkach kobiet.
-Te same rysy twarzy-szepnęła.-Te same oczy. Ta sama krew...
-My się znamy?-spytała skołowana Gab.
-Oczywiście, że tak. Ale nie w tym życiu.
-Co to znaczy?-zapytała tak samo skołowana Is.
-Kochanie, zanim zostałaś Władczynią ktoś musiał cię wybrać. Poprzednia Władczyni. Ja. Cornelia Anna Julia Carol Verna. Wasza historia zaczyna się w czasie, kiedy ja rządziłam. Każdy miał tam wtedy swoje wcielenie. Wy także. Zostałam Władczynią w wieku 18 lat. Niestety już w tym wieku byłam ciężko chora. Ale starałam się o tym zapominać. Poznałam swojego męża i urodziły mi się dwie, prześliczne bliźniaczki. Lydia i Gina. Gina była troskliwa, skromna i cicha. Lydia wykorzystywała nieśmiałość Giny i wykorzystywała ją na każdym kroku. Była za to niezwykle mądra i szybko się uczyła. 
-Czy to my nimi byłyśmy?-rzekła Isabell.
-Nie dane mi było się nimi długo cieszyć.-kontynuowała poprzednia Władczyni jakby nie zauważywszy pytania kobiety.-Choroba dała o sobie znać, kiedy miałam 45 lat. Byłam zbyt młoda na śmierć. Powinnam dożyć co najmniej 200 lat. Jako Władczyni oczywiście. Ale nie mogłam nic na to poradzić. W dniu mojej śmierci leżałam w łóżku. Siedział przy mnie mój mąż i Lydia. Giny nie było, a jej siostra powiedziała, że woli zbierać kwiatki niż pożegnać matkę. Niestety potrafiłam rozpoznać kłamstwo i to ewidentnie nim było. Gina poszła pozbierać kwiaty dla mnie. Lydia jej kazała. Niestety nie zdążyła się ze mną pożegnać. Kiedy już mój duch opuścił moje ciało musiałam wybrać następce. Spojrzałam na moje córki. W sercu Giny mieściło się wyłącznie czyste dobro. Serce Lydii zanieczyszczone było złem. Gdybym was teraz zapytała, kogo byście wybrały, z pewnością odpowiedziałybyście mi, że Ginę. Też chciałam, by to ona nią została. Ale...w ostatniej chwili zobaczyłam mężczyznę. Mimo iż był stary, jego serce wypełniała miłość do Lydii. I wtedy zrozumiałam, ze jedyną słuszną decyzją będzie zrównanie dobra ze złem. Zamieniłam moje córki duszami i podarowałam Lydii drugą szansę. Teraz...teraz jesteście już kobietami i macie własne dzieci. A przynajmniej ty Lydio...
-Jestem Lydią? A ten mężczyzna...To Raphael? Od początku mnie kochał?
-Ona została Władczynią, bo to ja miałam nią zostać, ale musiała istnieć jakaś głupia równowaga?!
Nastała cisza. Cornelia wpatrywała się gdzieś w dal, jakby na kogoś czekała. Nagle zaświeciło światło czystsze od bieli. Spływało z góry powoli i leniwie, a jednocześnie zachwycało swymi płynnymi ruchami. Cornelia wyprostowała się wpatrując w to światło. Kiedy już znalazło się u jej stóp uformowało się ciało kobiety. Uklękła i złożyła pokłon u stóp kobiety. Ta położyła jej dłoń na głowie i kazała wstać. Następnie obie się przytuliły.
-Tak dawno cię nie widziałam!-szepnęła Cornelia.-Po tylu latach...
-Ale jestem. Ale moja misja jeszcze się nie skończyła.
Po tych słowach obróciła się. 
-Ros?!-krzyknęła Isabell. Jaką rolę odgrywała w tm wszystkim Ros?! Dlaczego tu była? Czemu znała jej matkę? A raczej matkę z poprzedniego życia. Chciała poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Teraz. Przyjaciółka uśmiechnęła się tylko.
-Chodź Gino-powiedziała Cornelia tylko i kobieta podążyła za nią. 
Ros i Is zostały same.
-Możesz mi wyjaśnić, co tu robisz?
-Isabell, wszystko ci wyjaśnię, tylko...tylko najpierw musisz poznać historię od samego początku. Od dnia, w którym się poznałyśmy. -Ros zaczęła iść, a Is podążyła za nią.-Tak naprawdę jestem Tytanidą.
-Tyta...czym?
-Tytanidą. W mitologii greckiej Tytanidy pochodzą od olbrzymów i są opiekunkami poszczególnych kategorii. Temida na przykład jest uosobieniem sprawiedliwości, prawa i wiecznego porządku. Tak naprawdę nazwa Tytanidy nie określa wielkiego wzrostu, a wielkiej mocy. Jestem drugą najpotężniejszą osobą zaraz po tobie, Władczyni. Nie rodzimy się często, ale możemy się odradzać. Aktualnie żyję ja i moja siostra. Ale w końcu nasze życie staje u kresu i wtedy dołączamy do gwiazd. Tytanida musi być spłodzona przez nimfę i gwiazdę, a te spadają bardzo rzadko. Zostałyśmy mianowane Opiekunkami Władczyń. Nasza moc daje nam wzgląd na przyszłość, przez co dokładnie wiemy co się wydarzy, ale nie możemy nic zrobić, by to zmienić.
-Zaraz. Czy to znaczy, że ty....
-Tak. Wiedziałam, że za wszystkim stoi Gabriela, że Jason zginie, że porodzisz córkę, której dasz na imię Destiny. Ujrzałam to, kiedy powiedziałaś mi, że jesteś Władczynią. Wtedy nie wiedziałam jeszcze co to znaczy, ale im bardziej dorastałam zaczęłam rozumieć.
-Mogłaś...mogłaś temu wszystkiemu zapobiec?! Mogłaś pomóc...
-Nie mogłam Isabell! Nie mogłam...na tym polega mój problem. Posłuchaj, poprzednia opiekunka odeszła przy poprzedniej Władczyni. Opiekowałam się Cornelią, ale nie czułam się...odpowiednio. Zostałam wróżką. Pierwszy raz miałam do czynienia z czymś takim. Ale czułam, że to jest to, do czego jestem stworzona. Do bycia wróżką i twoją przyjaciółką. Bycie Opiekunką zeszło na drugi plan. Wiesz dlaczego straciłam skrzydła? Bo się zakochałam. To była kara. Tytanidy nie mogą kochać. Nie mogą mieć dzieci. Nie mogą mieć rodziny. A ja...ja chciałam i straciłam skrzydła. Wtedy do mnie dotarło, że przede wszystkim twoją Opiekunką. Chciałam cię chronić. Odeszłam. Musiałam, inaczej mogłabym powiedzieć zbyt dużo. W dzień, kiedy Gabriela zamieniła was miejscami na mnie, jako Tytanidę takie słabe zaklęcie nie podziałało. Na ciebie też nie powinno, ale była skierowane wprost na ciebie i poparte większą mocą od twojej. 
-Naprawdę nic nie mogłaś zrobić?-spytała po wszystkim Isabell.
-Nic.
-Wiesz...wiesz co się teraz stanie?
-Wiem.-Ros przytuliła przyjaciółkę.-Ale gdybyś umarła, nie mogłabym tego wiedzieć.-szepnęła.
Is odsunęła się od przyjaciółki. Spojrzała na nią pytająco, ale ta tylko pokrzepiająco się uśmiechnęła.
-Widzę, że już wszystko sobie wyjaśniłyście.-powiedziała Cornelia, która nagle się pojawiła u boku z Gab.-Chodźcie, mam dla was jeszcze jeden sprawdzian.
Podniosła ręce do góry. Jej suknia znów zaszeleściła, a długie rękawy opadły do łokci. Białe ''tło'' czymkolwiek było zaczęło opadać i odsłaniać smutną prawdę.
Niebo, które ujawniła było ciemne, pozbawione jakichkolwiek chmur. Bez jakiegokolwiek życia. Ale to, co było niżej całkowicie zaskoczyło Is. Bardziej niż to, że Gab była jej siostrą. Bardziej niż to, że Ros znała prawdę od początku. Bardziej niż cokolwiek innego, co wydarzyło się dziś.
Ujrzała umierających ludzi, którzy zatrzymani byli w jednej pozie. Widziała wojnę. Prawdziwą wojnę. Brała udział w wojnach, ale nigdy wewnątrz. A tu było strasznie.
-Nie mam już zbyt dużo mocy-powiedziała po chwili Cornelia.-Ale to ważne. Waszą prawą ręką możecie uratować komuś życie. Lewą-odebrać je. Możecie też nie zrobić nic. Wystarczy, że złączycie ręce.
Potem odsunęła się wraz z Ros, odsłaniając dwie postacie. Na ziemi leżała Eira z nienaturalnie bladą twarzą. Z jej ust kapała krew. Nad nią pochylał się James z otwartymi ustami jakby coś do niej krzyczał. W jego stronę leciała strzała.
 Isabell do oczy napłynęły łzy. Mogła uratować tylko jednego. Uklękła przy nich. Spojrzała na Eirę, a potem na Jamesa. Zamknęła oczy. Musiała podjąć decyzję. Wyciągnęła prawą rękę. Otworzyła oczy i jeszcze raz spojrzała na nich. Dotknęła Eiry. Nienaturalnie blada twarz ustąpiła, a krew spłynęła. Żyła. Wstała i podeszła do strzały. Nie mogła jej już zatrzymać. Ale Gab mogła.
-Zatrzymaj tą strzałę.-powiedziała.-Proszę.
Gab wpatrywała się w swoje dłonie. Jedna jaśniała, druga była ciemna. Mogła go uratować. Ale wtedy Isabell byłaby szczęśliwa. Może przynajmniej, kiedy straci jego, będzie cierpieć. Złączyła dłonie, a wtedy znów pojawiła się Cornelia i Ros.  Spojrzała na Gabrielę.
-Myślałam, że coś zrozumiałaś.-powiedziała spokojnie.-Musisz się jednak wiele nauczyć.-Podeszła do Eiry i Jamesa.-Jedno nie będzie mogło żyć bez drugiego-powiedziała jakby do siebie. Potem podeszła do strzały. Z każdym ruchem jej suknia szeleściła jeszcze bardziej. Odetchnęła głęboko. Dotknęła strzały tak, że zmieniła kierunek. Potem spojrzała na swoje córki, podniosła ręce i białe ''tło'' powróciło.-To miejsce, to przejście do świata umarłych, lub tak zwanego raju. Niestety żadna z was by się tam nie dostała. Ty Isabell wybrałabyś, co chcesz robić, a ty Gabriel zostałabyś zesłana do piekła.-pierwszy raz użyła ich imion z tego wcielenia.-Chcę jednak, zrobić coś, co jest słuszne i potrzebne. Ty Isabell musisz zostać na Ziemi, w Arendelle, by przywrócić ludziom wiarę we Władców. Teraz ich umysły się otworzyły. Musisz po prostu zapewnić ich o swojej Władzy. Kiedy już to zrobisz cofniesz się do tego momentu i wybierzesz. Natomiast ty Gabriel, zostaniesz tu, dopóki nie nauczysz się jak opanować zło czyhające w twoim sercu. Będziecie widywać się co noc, będziecie pozbawione mocy, a jedyną siłą będzie wasza wyobraźnia.
-Co noc?!-krzyknęła Gab nieco za głośno.
-Nie będzie ci się nudzić-zapewniła matka.-I jeszcze jedno. Twoi przyjaciele powrócili do dawnej formy, a Raphael przypomniał sobie o tobie. Czas tam leci dalej. Bardzo o ciebie walczy. Czuję to i ty pewnie też. Nie zobaczymy się już Gabrielo. A z tobą Isabell zobaczę się jeszcze podczas dnia wyboru. Żegnajcie.
Potem nastąpiła ciemność.


Hej! Wiecie co? Wyczekiwałam tego rozdziału od bardzo dawna. A napisanie go okazało się niewyobrażalną udręką! Trzy dni go pisałam. Ale jestem dumna. Czekają nas jeszcze dwa rozdziały. Tak, dwa. I koniec. Powoli się do tego przygotowuję. Bardzo prosiłabym was o ocenę tego rozdziału. Z góry bardzo, bardzo dziękuję :*