środa, 30 grudnia 2015

29. Koniec cz.1

Nocą wszyscy mieli się wyspać, ale nie spał nikt prócz maleńkiej Destiny leżącej na rękach Isabell.
-Jest za mała. O wiele za mała-szeptała jej  matka do Raphaela.-Jeśli...jeśli coś mi się stanie, nie będzie pamiętać. Obiecaj mi, że się nią zaopiekujesz. Że powiesz jej...
-Sama jej to powiesz-odszepnął.-Masz zabić Gabrielę. Zamierzasz umrzeć?
Roześmiała się na te słowa.
-Nie da się tego przewidzieć, Raphael. Ale nie wiem co tam mnie czeka i muszę się spodziewać wszystkiego.
-Tęsknisz za dawnym życiem?
Zachichotała smutno, a jej oczy zeszkliły się.
-Czy tęsknie za życiem, w którym mnie pamiętasz, mieszkam w zamku a moi przyjaciele są normalni? Każdego dnia odkąd to się stało. Nie wiem, co się teraz dzieje w innych światach. Czy zmieniły się tak jak ten? Ta płacząca kobieta, blondynka z grzywką, pochodzi z jednego z nich. Ze świata pozbawionego magii, ale pełnego smoków. Jest tam jeden, który należy do mnie...
-Berk...
-Pamiętasz?-poderwała głowę i spojrzała na mężczyznę zapłakaną twarzą.
-Byłem tam...Z Gab...
- Cokolwiek by się nie działo będę walczyła, by tam wrócić.

Słońce leniwie zaczęło unosić się nad Arendelle. Nikt nie spodziewał się tego, co miało się dziś stać. Piekarze otwierali swoje piekarnie, gospodynie wychodziły z domów na zakupy, dzieci dokazywały radośnie. Dzień jak co dzień.
W lesie tymczasem wiedzieli, co ma się wydarzyć. Wiedzieli i szykowali się do ataku. Wszytko działo się według planu. James i Eira wybiegli z lasu i pobiegli w stronę najbliższego gospodarstwa. Nie było czasu myśleć, nie było czasu mówić. Liczył się tylko cel. Uspokoili oddechy i zapukali do drzwi domu. Wyłoniła się z nich kobieta ''przy kości'' z czarnymi włosami związanymi w koka. Na jej twarzy widać było zmarszczki, ale była ona pozbawiona uśmiechu.
-Witam panią-powiedziała Eira ciepło, ale stanowczo.-Potrzebujemy koni. Władczyni...-ugryzła się w język, by nie powiedzieć zbyt dużo. Ku ich zdumieniu na to słowo twarz kobiety jeszcze bardziej spochmurniała.
-Przepraszam-powiedziała szybko i ukłoniła się im.-Przepraszam. Bierzcie konie. Przepraszam.
Oboje podnieśli przerażoną kobietę.
-Niech pani za nic nie przeprasza.-powiedziała Eira spokojnie.-Obiecuję, że to się zmieni. Obiecuję.
Po tych słowach szybko wyszli z domu, zabrali pięć koni i ruszyli z powrotem.
-Poradziłabym sobie sama.-powiedziała Eira do Jamesa mimo iż cieszyła się jego obecnością. On natomiast chciał ją pilnować, by nic jej się nie stało. Parsknął tylko i popędzili galopem.
Do domu Ros dotarli stosunkowo szybko. Powitała ich zniecierpliwiona Isabell. Uśmiechnęła się i wsiadła na konia. W ślad za nią poszedł Raphael.
-Nie mogę iść z wami.-powiedziała w końcu Ros z twarzą tak smutną, że prawie płaczącą.-Zostanę z Destiny. Zastąpię Eirę.
Niespodziewanie na twarzy młodej księżniczki pojawił się uśmiech, który znikł szybko. Isabell przytaknęła nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki.
-Isabell?-powiedziała Eira.-Ta kobieta, od której wzięliśmy konie...Była przerażona. Nie po to jest Władczyni. Proszę, zmień to.
Is przytaknęła i ruszyła do zamku w Arendelle wraz z Raphelem.
Objechali zamek dookoła i stanęli przed tylnym wyjściem. Zeskoczyli z koni i przywiązali je do drzewa. Spojrzeli na siebie. Znali plan, a jednak nadal byli niepewni. Żadne z nich nie odważyło się odezwać. W końcu mężczyzna ruszył się, nie chcąc tracąc czasu. Wszedł do środka tunelu, a Isabell szybko podążyła w jego ślady. Po kilku minutach znaleźli się w lochach. Raphael pobiegł "szukać kluczy", co w rzeczywistości oznaczało "stłuc strażników i zabrać im je". Tymczasem Is miała zająć się poinformowaniem ludzi, co się dzieje. Na jej widok wszyscy się ożywili. Ci, którzy ją poznali cieszyli się na jej widok, a nowi szybko do nich dołączyli.
-Nie bójcie się!-powiedziała podchodząc do każdej kolejnej celi.-Przyszliśmy tutaj, by was uwolnić. Pokażemy wam drogę ucieczki, powiemy co macie robić, ale musicie obiecać, że nie będziecie zadawać pytań i bezwzględnie nam ufać.
W tej chwili u jej boku pojawił się mężczyzna. W lewej ręce trzymał klucze, a prawą nerwowo zaciskał. Ludzie momentalnie ucichli na jego widok. Na początku kobieta nie wiedziała o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowała się, że to przecież on ich tu umieścił.
-On jest ze mną.-zaczęła wyjaśniać.-Zamieniłam jego umysł w lepką papkę. Jeżeli zechce skrzywdzić któregokolwiek z was obiecuję go poćwiartować.
Chciała wybuchnąć śmiechem na widok miny Raphaela. Uśmiechnęła się jednak gdy zobaczyła, że ludzie oddychają z ulgą. Szybko zaczęli ich uwalniać i instruować gdzie mają się udać. Okazało się, że ludzi jest o wiele więcej niż przypuszczali. Isabell miała nadzieję, że Ros ich wszystkich pomieści.
Kiedy zostali sami przytuliła mężczyznę. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Mogli zostać w tej pozycji na wieki. Mieli jednak zadanie do wykonania. jak przewidywał plan ruszyli w stronę komnaty Władczyni i sali tronowej. Na ich drodze stanął jednak ktoś, kto już dawno temu miał nie żyć. Ktoś, kto wywoływał strach. Ktoś, kto nie powinien nigdy powstać. Ktoś, kogo nie powinno tu teraz być.
Mrok.
-Co? Nie spodziewałaś się mnie tu?-powiedział swoim mrocznym, ciężkim głosem.-A jednak jestem. Myślałaś, że mnie pokonasz? Mała, głupiutka Is.
-Co ty tu robisz?-powiedziała zaciskając zęby.-Jak się znalazłeś w Arendelle, sukinsynu?!
-Po co takie ostre słowa...-cmoknął.-Jestem tu, bo moja córka mnie potrzebowała. Ty nie wiesz jak to mieć ojca, ale ona doskonale zna to uczucie. I zna też uczucie straty. Tak jak znasz je ty. Nawiasem mówiąc, dzięki niej i jej niewyobrażalnej wyobraźni spotykamy się tutaj i mimo, że istnieję tylko dzięki niej, potrafię pokonać cię jeszcze raz. A teraz zmykaj z tymi wieśniakami i zmień swój plan, dziecko. My też musimy się przygotować.
Po tych słowach zniknął. Is zakręciło się w głowie i ruszyła w stronę tunelu. Kipiała ze wściekłości. Przyzwała swojego ojca?! Czy ona nie rozumiała, że to tyran nieszczący ludzkość?! Oszalała...
Wybiegła z tunelu wsiadła na konia i wyprzedzając uciekinierów ruszyła z powrotem do lasu. W ślad za nią ruszył Raphael, ale zignorowała go zupełnie. Cały czas myślała o słowach potwora i o planie, który musiała wymyślić. Mrok był potężny, ale musiała go pokonać.
Kiedy dotarła do domu Ros zeskoczyła z konia i wpadła do środka.
-Zabierz dziecko.-powiedziała spokojnie i udała się do pokoju w którym siedzieli Jack i Czkawka. Podeszła do Strażnika i złapała jego głowę.
-Jack!-krzyknęła, na co chłopak odpowiedział śmiechem.-Jack! Jeżeli tam jesteś...Mrok wrócił. Jest tu...Ja...nie wiem jak go pokonać...Jack!
Do niego jednak to nie docierało. Cały czas śmiał się i kręcił oczami. Naprawdę wyglądał jak naćpany. Is nie wytrzymała. Odchyliła rękę i uderzyła go w twarz. Potem zaczęła płakać, bo nawet to nie pomogło.
-Jack...-załkała.-Obiecuję, że go pokonam. Dla ciebie, Elsy, Destiny...A potem strącę Gabriel z tronu i wyciągnę z niej, jak wszystko naprawić.
-Isabell...-w tym momencie w pokoju pojawiła się Ros. Przytuliła Is i wyprowadziła ją z pokoju. Zamknęła drzwi i posadziła płaczącą kobietę na kanapie.
-Nie mam siły znów z nim walczyć...-szeptała.-Nie chcę z nim walczyć. On miał nie istnieć...
-Posłuchaj mnie...Musisz walczyć. Masz dla kogo. Przestań płakać i zacznij planować. Potrafisz to zrobić. Potrafisz....
-Skąd to wiesz?
-Po prostu wiem. A teraz otrzyj łzy i zrób coś.
Is wstała z kanapy i podeszła do stołu. Przetarła oczy i zaczęła mówić.
-Trzeba się koniecznie dowiedzieć, jak Mrok się tu dostał. To będzie nasz priorytet. Potem dowiemy się jak go pokonać.
-Co powiedział, gdy go spotkaliście?-spytała Ros siadając przy stole, przy którym usiadł również Raphael.
-Ubliżył mi. A potem...powiedział coś, że istnieje dzięki Gab...
-Dzięki jej niewyobrażalnej wyobraźni.-dodał mężczyzna.
-Zaraz...Ona go sobie...wymyśliła?!-Is wstała i podeszła do okna.-Jeżeli tak i Mrok faktycznie jest tylko wytworem jej wyobraźni jest tylko jeden sposób na pokonanie go. Trzeba unicestwić jego źródło-Gab.
Potem nastało milczenie. Isabell ustalała w głowie plan. Musiała się go pozbyć. Był zbyt dużym zagrożeniem. Wcześniej wierzyła, że uda się jej załatwić sprawę bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Teraz wiedziała, że jest on nieunikniony. Wiedziała też, że Gab na nią czeka.
Wyszła z domu i wsiadła na konia. Wybiegł za nią Raphael.
-Zostań z Eirą i Jamesem.-powiedziała.-Nie może się im nic stać. I pamiętajcie, nie zabijajcie niewinnych.
Po tych słowach ściągnęła wodze konia i popędziła z powrotem do zamku. Przebiła się przez armię koszmarów. Widziała, jak Eira i James ruszają do ataku. Było ich niewiele. Ale byli zdeterminowani.
Zeskoczyła z konia i weszła do zamku. Szła korytarzem, który kiedyś uznawała za swój. Ale nigdy nie należał do niej. To zamek Elsy. I musiała go odzyskać. Skręciła w prawo i weszła do sali tronowej. Na tronie dosłownie leżała Gab. Była wychudzona, blada skóra wisiała na niej, a Mrok stał przy niej i szeptał jej coś do ucha. Wyglądała przerażająco.
-Gabriel...-krzyknęła cały czas idąc naprzód. Ta ruszyła się tylko leniwie i zamrugała kilka razy.
-O...jesteś...-powiedziała słabym głosem.
-Co...co się z tobą stało?
-Nic się z nią nie stało.-odpowiedział Mrok zasłaniając Is widok.-Po prostu kocha swojego ojca...Ale to zaraz...Najpierw rozprawię się z tobą!
-Isabell?-odezwał się głos Raphaela. Przyjechał za nią.
-Mówiłam ci, że masz zostać!-krzyknęła.
-Chłopaczek...-syknął Mrok.-Zajmę się tobą raz dwa!-Zniknął i pojawił się przy Raphaelu.-Walcz rycerzyku!
Is nie miała czasu ratować ukochanego. Musiała zakończyć tą zabawę. Podeszła do Gab, która zdążyła już stanąć na nogi.
-Nie powstrzymasz mnie!-krzyczała.-Moja armia już idzie zmiażdżyć twoich przyjaciół. Dałam im szansę do życia, ale skoro chcesz ich poświęcić, proszę bardzo!
-Zamknij się! Ca ci zrobił Mrok?! Nie widzisz, ze on cię krzywdzi?!
-On mnie kocha!-odwróciła się tyłem i spojrzała przez okno.-Zobacz! Twoja wojna się już rozpoczęła!
Faktycznie za oknem ścierali się właśnie jej przyjaciele z armią ludzi i koszmarów. Chciała im pomóc. I właśnie to zrobiła. Wyciągnęła niewielki sztylet. Kiedy Gab się odwróciła wbiła jej go prosto w klatkę piersiową
-Nie trzeba było go przywoływać.-wyszeptała Isabell.-Mogłyśmy się dogadać.
Gabriel zaczęła się krztusić i oddychać spazmatycznie. Z rany ciekła krew, a jej słabe nogi odmówiły posłuszeństwa.
-Isabell...-powiedziała z bólem. Is chciała jej pomóc. Chciała cofnąć czas. Ale to była jedyna możliwość. Gab musiała zginąć.-...umrzesz razem ze mną!
Po tych słowach wbiła sztylet, który trzymała w ręce w podbrzusze Isabell. Upadła na kolana, a Gab przyciskała sztylet jeszcze mocniej. Potem obie w tym samym czasie upadły na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!:*