piątek, 26 czerwca 2015
ROZDZIAŁ 30 ZAKOŃCZENIE CZĘŚCI DRUGIEJ
''Ostatnie starcie"
Stała tam i wpatrywała się w dal. Po jej prawej stronie stała Ros. Dowodziła Armią Wróżek. Na razie wyglądają jak zwykli ludzie, ale wiedziała, że kiedy zacznie się wojna odsłonią swe skrzydła i swe prawdziwe oblicza.
Po lewej stały elfy pod wodzą jednego z nich, wysokiego, bladego mężczyzny z włosami splecionymi w warkocz.
Za nią zaś stali armia z Arendelle, sąsiednich królestw i zaprzyjaźnionych hrabstw. Byli tam również jej przyjaciele. Widać było na ich twarzach zdenerwowanie. Cały czas to rozglądali się, to uśmiechali cierpko nawzajem.
Kilka godzin wcześniej, jeszcze w nocy, kobiety, dzieci, chorzy i starsi ludzie zostali wysłani do podziemi, gdzie Isabell wraz z Władczyniami, Elsą i Jack'iem stworzyli niezniszczalną, lodowo-magiczną barierę. Nikt nie będzie mógł jej zdjąć, prócz tych, którzy ją stworzyli. Czyli jedynym warunkiem było to, że wszyscy musieli przeżyć.
Do Is podbiegł niewysoki chłopak z rozczochraną czupryną.
-Idą!-krzyknął z daleka.-Nadchodzą z północy.
Jeden z wróżów przyprowadził jej konia. Potem podszedł do Ros i przytulił ją. Nie lubiła walczyć z tego zwierzęcia, ale po pierwsze tego wymagała tradycja, a po drugie stali na wzgórzu i zejście kosztowało by ją dużo sił i mogła by się poranić.
Kiedy usiadła na konia odwróciła się w stronę armii. Chciała coś powiedzieć, wesprzeć, wspomóc, ale głos całkowicie ugrzązł jej w gardle i nie była w stanie nic wydusić. Zaraz podbiegły do niej Nieznane i krzyknęły tak, że ich głos niósł się do ostatniego rzędu ludzi:
-Macie bronić Władczynię! Za wszelką cenę! Za Władczynie!
-Za Władczynię!-opowiedzieli wszyscy.
Potem dowódcy elfów i wróżek powtórzyli słowa w swoim własnym, ojczystym i odmiennym języku.
Kiedy Is to usłyszała zrobiło jej się ciepło w sercu.
-Prowadź do...-przerwała Is, bo chłopak, który wcześniej powiedział skąd nadchodzi armia Jasona, zniknął. To kolejna jego sztuczka. Tylko...Co on kombinuje?
-Jakie rozkazy?- przerwał jej myślenie Raphael, który również był na koniu jako jej główny dowódca.
-Przepraszam, zamyśliłam się. Na razie macie zostać. Kiedy Jason pojawi się na horyzoncie...
-Isabell!!!-krzyknął nagle Jason z oddali. Ledwo było go widać spoza horyzontu, ale głos wydawał się być tuż obok nich.-Ty nędzna żmijo! Chciałaś wojny?! To ją masz! I wiesz co? Skoro moi kruczy przyjaciele zostali przez ciebie zamordowani, będziesz walczyła z samą sobą!
Oszalał?! Jak ma walczyć z samą sobą?
-Ustawić się pod wzgórzem!-rozkazała szybko.-Wróżki patrolują z lotu! Elfy walczą! Tak samo jak ludzie! Wykonać!
Oczywiście wszyscy się posłuchali niezależnie od rasy. Kiedy dotarli już na dół Isabell zrozumiała. Przed nimi stała armia identyczna jak jej. Każdy człowiek, elf i wróżka była idealnie odwzorowana. Nawet ona sama stała po drugiej stronie.
Stworzył kopie...Kopie wszystkich....Jak miała pokonać siebie?
Walczyła. Siekała mieczem i starała się za wszelką cenę pokonać...siebie. Jednak ta druga walczyła identycznie jak ona. Musiała....musiała znaleźć rozwiązanie. Musiała pomóc innym. Tylko ona mogła ich uratować.
Wzleciała w górę z wiatrem. Ta druga oczywiście powtórzyła ruch. Spojrzała ''na samą sibie''. Jeszcze kilka lat temu była normalna. Młoda, niska...z włosami po same kolana. Teraz była taka...dorosła... ale nadal pozostał jej nos. Nigdy go nie lubiła. Był czymś, co zawsze jej przeszkadzało mimo, iż nigdy się do tego nie przyznawała. Nos...Nie doskonałość...No tak! Aby ją pokonać trzeba było użyć własnych słabości! Isabell dokładnie wiedziała co nimi jest. Plecy! Nigdy nie potrafiła obronić ich i zawsze na ćwiczeniach została ''zabita'' właśnie w plecy.
Wzleciała wyżej, nad ''siebie'' a potem odwróciła się plecami. Szybkim ruchem obróciła miecz i wbiła go prosto w plecy. Postać rozpłynęła się w powietrzu. Pokonała ją. Pokonała własną siebie....
-Użyjcie swych słabości!-krzyknęła w dół. Była pewna, że usłyszał ją każdy, bo postacie zaraz zaczęły znikać.
Osunęła się w dół. Dopiero teraz ujrzała skutki bitwy Mnóstwo ludzi leżało teraz martwych. Brutalnie zamordowanych przez siebie samych. Dodatkowo, żeby było ciekawiej, Jason co chwila tworzył coraz to kolejne przepaście, w które wpadali niektórzy ludzie. Sobowtóry zmarłych atakowały każdego człowieka, którego napotkały.
Czas nagle się zatrzymał, a właściwie zwolnił dla Isabell. Widziała jak Raphael próbuje uporać się z samym sobą i trzema innymi ludźmi. Jak Jack pomaga Elsie z samym sobą. Jak Astrid i Czkawka wraz ze smokami atakują się bez skutku. Widziała rany Nieznanych. Widziała krew. Widziała śmierć. Coś kazało jej spojrzeć do tyłu. Obejrzała się przez ramię. Piękna Ros walczyła z lotu. Radziła sobie doskonałe. Ktoś podszedł do niej z tyłu z mieczem. Is myślała, że chce ją zabić, ale dopiero potem spostrzegła, że mężczyzna celuje w jej skrzydła. Jeden szybki ruch i Wróżka została pozbawiona skrzydeł. Opadła bezwładnie, ale w ostatniej chwili złapał ją wróż, który wcześniej ją przytulał. To musiał być jej narzeczony.
Czas znów przyśpieszył. Isabell zdecydowanie chciała podejść do Ros i jej pomóc. Jednak wściekłość wzięła nad nią górę. Szła do Jasona. Nie chciała go zabić chciała zapytać: Dlaczego?
Popatrzyła mu prosto w oczy. Widziała w nich...coś. Jakieś zło, którego nie miał wcześniej. Gdy ona podchodziła, on się oddalał. Prawie wpadł w swą przepaść, ale Is stanęła w odpowiednim momencie. Już otwierała usta, kiedy narzeczony Ros wybiegł przed nią z mieczem:
-Zabiłeś mi narzeczoną!-krzyknął. Nie trafił go , bo Jason zrobił unik. Jednak poślizgnął się i wpadł w przepaść.
-Zabierzcie go!-krzyknęła Is wskazując na wróża. Krzyczał coś jeszcze, ale nie słuchała, tylko od razu podbiegła do Jasona.
-Isabell...-mówił. Teraz był jakiś...inny...-Żyjesz...To dobrze...
-Jason...?-powiedziała tylko zaskoczona dziewczyna.
-Cii...Narobiłem poważnych szkód? Przepraszam nie byłem sobą....Uważaj. Proszę cię uważaj. Niech Raphael cię pilnuje. Wiem, że będzie o ciebie dbał. Isabell....Jesteś taka piękna...Isabell...Masz takie śliczne imię...Uważaj. Nie byłem tu bossem w tej grze. Poznasz wroga. Ale proszę uważaj...
-Nie puszczę cię, rozumiesz? Nie dam ci odejść...
-Musisz... Isabell najważniejsze, żebyś ty żyła. Żegnaj, Isabell o miłości mojego życia.
Puścił się ręki Is i wpadł w przepaść. Zginął. Nie chciała tego. Płakała, ale podbiegła zaraz do Ros. Leżała nieprzytomna. Z pleców ściekała jasna krew. Jej narzeczony płakał i trzymał ją za rękę, cały czas powtarzając: Ros! Ros!
Isabell zbadała jej puls.
-Będzie żyła. Bez skrzydeł, ale będzie żyła.-powiedziała. Wróż zaczął płakać jeszcze rzewniej.-czemu płaczesz? Powinieneś się cieszyć.
-Ona nie ma skrzydeł. Nie jest wróżką-mówił.- Nie mogę się z nią ożenić. Prawo zabrania. Straciłem moją ukochaną na zawsze.
Isabell podniosła się z ziemi. Dopiero teraz, kiedy jej najlepsza przyjaciółka została pozbawiona swojego dotychczasowego życia zrozumiała. Zabijała jak bezwzględny morderca. Była okrutna. Ktoś obok niej rzekł: Koniec wojny. Ona się nie cieszyła. Ona była smutna. Płakała. Teraz chciała już tylko płakać. Opadła na ziemię i zanurzyła się w swej depresji.
I koniec naszej 18-sto letniej Isabell. Za tydzień lub wcześniej pojawi się część trzecia, ostatnia. Zmiany na blogu nastąpią jak zawsze. Warto wchodzić codziennie na bloga, bo będę codziennie dodawała jakieś wskazówki (zagadki), które uzupełnią wyrwę pomiędzy drugą a trzecią częścią.
Teraz proszę was o jedno. O to, żeby każdy z was dokładnie skomentował część drugą i ten rozdział. Na koniec chcę usłyszeć od was coś miłego(liczę na długie komentarze) :)
Ale to nie koniec niespodzianek. Jak już mówiłam założyłam bloga o JELSIE!!! Na razie strona jest bardzo nie dopracowana, a sam prolog wyjaśnia tylko przeszłość....Z dalszymi rozdziałami przekonacie się, że jednak będzie ciekawiej. Możecie spotkać go na: http://wakacyjnyblogjelsy.blogspot.com/
ŻYCZĘ MIŁYCH WAKACJI!!!!!
Stała tam i wpatrywała się w dal. Po jej prawej stronie stała Ros. Dowodziła Armią Wróżek. Na razie wyglądają jak zwykli ludzie, ale wiedziała, że kiedy zacznie się wojna odsłonią swe skrzydła i swe prawdziwe oblicza.
Po lewej stały elfy pod wodzą jednego z nich, wysokiego, bladego mężczyzny z włosami splecionymi w warkocz.
Za nią zaś stali armia z Arendelle, sąsiednich królestw i zaprzyjaźnionych hrabstw. Byli tam również jej przyjaciele. Widać było na ich twarzach zdenerwowanie. Cały czas to rozglądali się, to uśmiechali cierpko nawzajem.
Kilka godzin wcześniej, jeszcze w nocy, kobiety, dzieci, chorzy i starsi ludzie zostali wysłani do podziemi, gdzie Isabell wraz z Władczyniami, Elsą i Jack'iem stworzyli niezniszczalną, lodowo-magiczną barierę. Nikt nie będzie mógł jej zdjąć, prócz tych, którzy ją stworzyli. Czyli jedynym warunkiem było to, że wszyscy musieli przeżyć.
Do Is podbiegł niewysoki chłopak z rozczochraną czupryną.
-Idą!-krzyknął z daleka.-Nadchodzą z północy.
Jeden z wróżów przyprowadził jej konia. Potem podszedł do Ros i przytulił ją. Nie lubiła walczyć z tego zwierzęcia, ale po pierwsze tego wymagała tradycja, a po drugie stali na wzgórzu i zejście kosztowało by ją dużo sił i mogła by się poranić.
Kiedy usiadła na konia odwróciła się w stronę armii. Chciała coś powiedzieć, wesprzeć, wspomóc, ale głos całkowicie ugrzązł jej w gardle i nie była w stanie nic wydusić. Zaraz podbiegły do niej Nieznane i krzyknęły tak, że ich głos niósł się do ostatniego rzędu ludzi:
-Macie bronić Władczynię! Za wszelką cenę! Za Władczynie!
-Za Władczynię!-opowiedzieli wszyscy.
Potem dowódcy elfów i wróżek powtórzyli słowa w swoim własnym, ojczystym i odmiennym języku.
Kiedy Is to usłyszała zrobiło jej się ciepło w sercu.
-Prowadź do...-przerwała Is, bo chłopak, który wcześniej powiedział skąd nadchodzi armia Jasona, zniknął. To kolejna jego sztuczka. Tylko...Co on kombinuje?
-Jakie rozkazy?- przerwał jej myślenie Raphael, który również był na koniu jako jej główny dowódca.
-Przepraszam, zamyśliłam się. Na razie macie zostać. Kiedy Jason pojawi się na horyzoncie...
-Isabell!!!-krzyknął nagle Jason z oddali. Ledwo było go widać spoza horyzontu, ale głos wydawał się być tuż obok nich.-Ty nędzna żmijo! Chciałaś wojny?! To ją masz! I wiesz co? Skoro moi kruczy przyjaciele zostali przez ciebie zamordowani, będziesz walczyła z samą sobą!
Oszalał?! Jak ma walczyć z samą sobą?
-Ustawić się pod wzgórzem!-rozkazała szybko.-Wróżki patrolują z lotu! Elfy walczą! Tak samo jak ludzie! Wykonać!
Oczywiście wszyscy się posłuchali niezależnie od rasy. Kiedy dotarli już na dół Isabell zrozumiała. Przed nimi stała armia identyczna jak jej. Każdy człowiek, elf i wróżka była idealnie odwzorowana. Nawet ona sama stała po drugiej stronie.
Stworzył kopie...Kopie wszystkich....Jak miała pokonać siebie?
Walczyła. Siekała mieczem i starała się za wszelką cenę pokonać...siebie. Jednak ta druga walczyła identycznie jak ona. Musiała....musiała znaleźć rozwiązanie. Musiała pomóc innym. Tylko ona mogła ich uratować.
Wzleciała w górę z wiatrem. Ta druga oczywiście powtórzyła ruch. Spojrzała ''na samą sibie''. Jeszcze kilka lat temu była normalna. Młoda, niska...z włosami po same kolana. Teraz była taka...dorosła... ale nadal pozostał jej nos. Nigdy go nie lubiła. Był czymś, co zawsze jej przeszkadzało mimo, iż nigdy się do tego nie przyznawała. Nos...Nie doskonałość...No tak! Aby ją pokonać trzeba było użyć własnych słabości! Isabell dokładnie wiedziała co nimi jest. Plecy! Nigdy nie potrafiła obronić ich i zawsze na ćwiczeniach została ''zabita'' właśnie w plecy.
Wzleciała wyżej, nad ''siebie'' a potem odwróciła się plecami. Szybkim ruchem obróciła miecz i wbiła go prosto w plecy. Postać rozpłynęła się w powietrzu. Pokonała ją. Pokonała własną siebie....
-Użyjcie swych słabości!-krzyknęła w dół. Była pewna, że usłyszał ją każdy, bo postacie zaraz zaczęły znikać.
Osunęła się w dół. Dopiero teraz ujrzała skutki bitwy Mnóstwo ludzi leżało teraz martwych. Brutalnie zamordowanych przez siebie samych. Dodatkowo, żeby było ciekawiej, Jason co chwila tworzył coraz to kolejne przepaście, w które wpadali niektórzy ludzie. Sobowtóry zmarłych atakowały każdego człowieka, którego napotkały.
Czas nagle się zatrzymał, a właściwie zwolnił dla Isabell. Widziała jak Raphael próbuje uporać się z samym sobą i trzema innymi ludźmi. Jak Jack pomaga Elsie z samym sobą. Jak Astrid i Czkawka wraz ze smokami atakują się bez skutku. Widziała rany Nieznanych. Widziała krew. Widziała śmierć. Coś kazało jej spojrzeć do tyłu. Obejrzała się przez ramię. Piękna Ros walczyła z lotu. Radziła sobie doskonałe. Ktoś podszedł do niej z tyłu z mieczem. Is myślała, że chce ją zabić, ale dopiero potem spostrzegła, że mężczyzna celuje w jej skrzydła. Jeden szybki ruch i Wróżka została pozbawiona skrzydeł. Opadła bezwładnie, ale w ostatniej chwili złapał ją wróż, który wcześniej ją przytulał. To musiał być jej narzeczony.
Czas znów przyśpieszył. Isabell zdecydowanie chciała podejść do Ros i jej pomóc. Jednak wściekłość wzięła nad nią górę. Szła do Jasona. Nie chciała go zabić chciała zapytać: Dlaczego?
Popatrzyła mu prosto w oczy. Widziała w nich...coś. Jakieś zło, którego nie miał wcześniej. Gdy ona podchodziła, on się oddalał. Prawie wpadł w swą przepaść, ale Is stanęła w odpowiednim momencie. Już otwierała usta, kiedy narzeczony Ros wybiegł przed nią z mieczem:
-Zabiłeś mi narzeczoną!-krzyknął. Nie trafił go , bo Jason zrobił unik. Jednak poślizgnął się i wpadł w przepaść.
-Zabierzcie go!-krzyknęła Is wskazując na wróża. Krzyczał coś jeszcze, ale nie słuchała, tylko od razu podbiegła do Jasona.
-Isabell...-mówił. Teraz był jakiś...inny...-Żyjesz...To dobrze...
-Jason...?-powiedziała tylko zaskoczona dziewczyna.
-Cii...Narobiłem poważnych szkód? Przepraszam nie byłem sobą....Uważaj. Proszę cię uważaj. Niech Raphael cię pilnuje. Wiem, że będzie o ciebie dbał. Isabell....Jesteś taka piękna...Isabell...Masz takie śliczne imię...Uważaj. Nie byłem tu bossem w tej grze. Poznasz wroga. Ale proszę uważaj...
-Nie puszczę cię, rozumiesz? Nie dam ci odejść...
-Musisz... Isabell najważniejsze, żebyś ty żyła. Żegnaj, Isabell o miłości mojego życia.
Puścił się ręki Is i wpadł w przepaść. Zginął. Nie chciała tego. Płakała, ale podbiegła zaraz do Ros. Leżała nieprzytomna. Z pleców ściekała jasna krew. Jej narzeczony płakał i trzymał ją za rękę, cały czas powtarzając: Ros! Ros!
Isabell zbadała jej puls.
-Będzie żyła. Bez skrzydeł, ale będzie żyła.-powiedziała. Wróż zaczął płakać jeszcze rzewniej.-czemu płaczesz? Powinieneś się cieszyć.
-Ona nie ma skrzydeł. Nie jest wróżką-mówił.- Nie mogę się z nią ożenić. Prawo zabrania. Straciłem moją ukochaną na zawsze.
Isabell podniosła się z ziemi. Dopiero teraz, kiedy jej najlepsza przyjaciółka została pozbawiona swojego dotychczasowego życia zrozumiała. Zabijała jak bezwzględny morderca. Była okrutna. Ktoś obok niej rzekł: Koniec wojny. Ona się nie cieszyła. Ona była smutna. Płakała. Teraz chciała już tylko płakać. Opadła na ziemię i zanurzyła się w swej depresji.
I koniec naszej 18-sto letniej Isabell. Za tydzień lub wcześniej pojawi się część trzecia, ostatnia. Zmiany na blogu nastąpią jak zawsze. Warto wchodzić codziennie na bloga, bo będę codziennie dodawała jakieś wskazówki (zagadki), które uzupełnią wyrwę pomiędzy drugą a trzecią częścią.
Teraz proszę was o jedno. O to, żeby każdy z was dokładnie skomentował część drugą i ten rozdział. Na koniec chcę usłyszeć od was coś miłego
Ale to nie koniec niespodzianek. Jak już mówiłam założyłam bloga o JELSIE!!! Na razie strona jest bardzo nie dopracowana, a sam prolog wyjaśnia tylko przeszłość....Z dalszymi rozdziałami przekonacie się, że jednak będzie ciekawiej. Możecie spotkać go na: http://wakacyjnyblogjelsy.blogspot.com/
ŻYCZĘ MIŁYCH WAKACJI!!!!!
środa, 24 czerwca 2015
Rozdział 29
''Przed burzą''
Był zimny wieczór. Wszystko było już gotowe. Broń, ludzie, zwierzęta... Już jutro miała wydarzyć się bardzo ważna wojna, a może najważniejsza... Ponury nastrój udzielał się wszystkim.
Astrid stała przy oknie dotykając brzucha. Było ciemno, a jasne światło Księżyca padało na nią i oświetlało jej twarz. Uśmiechnęła się, gdy poczuła ciepły dotyk dłoni na ramionach.
-Jak się czujesz?-odezwał się ciepły męski głos.
-Jutro ma odegrać się bitwa z jakimiś ciemnymi, strasznymi potworami. Boję się, ale jest dobrze.
-Nie dam cię skrzywdzić. Ani ciebie, ani naszego dziecka. Dlatego...nie polecisz.
-Co?
-To zbyt niebezpieczne, jeżeli jakiś stwór zrobi to ponownie, możesz nie przeżyć. Martwię się o ciebie. Zostaniesz tu, choćbyś nie chciała.
-Czkawka...
-Nie chce słyszeć żadnych próśb. Zostajesz i koniec.
-Kiedy się urodziłam, zamiast grzechotki dostałam mały sztylet. Wychowywałam się wśród chłopaków, aż w końcu stałam się lepsza od nich. Nikt nie był w stanie mnie pokonać. Aż trafiłam na szkolenie i wiesz co? Gdyby nie ty, nie powiedziałabym teraz tego. Chce iść, za względu na ciebie. Kocham cię i nie chcę, żeby coś ci się stało. Poza tym już dawno nie byłam na porządnej bitwie.
-Astrid...
-Pozwól mi, proszę.
Czkawka zniżyła się do brzucha dziewczyny. Delikatnie go dotknął.
-Jesteś jeszcze taki malutki, albo malutka.-rzekł.-Ale wiesz co, na pewno będziesz jak mama.
Pocałował brzuch i podniósł się.
-Jesteś uparta. No dobrze, ale masz trzymać się blisko mnie, jasne? A teraz mnie pocałuj.
Elsa wyszła na tyły zamku. Zawsze to robiła, kiedy czuła silne emocje i musiała się wyżyć. Swoją mocą stworzyła śnieżną kanapę, a także pokrywę z miękkiego puchu. Położyła się i dała się ponieść emocjom. Zamknęła oczy i oddychała miarowo. Wdech, wydech, wdech, wydech...
-Co jest piękna?-zaczepił nagle chłopak siedzący na gałęzi najbliższego drzewa.
-Jack-usiadła od razu Elsa.-Co tu robisz?
-Nie mogę patrzeć jak moja ukochana się martwi...
-Wcale się nie martwię...
-Hm...Przychodzisz tu zawsze wtedy, kiedy się denerwujesz. A poza tym ten śnieg...Wygląda trochę nerwowo. Tak, na pewno się nie martwisz.
-Och, wiesz o co mi chodzi.
-Właśnie nie wiem-zeskoczył z drzewa i podszedł do Elsy. Kucnął i złapał ją za dłonie.-Powiedz, co cię gryzie.
-Isabell jest mądrą i dzielną Władczynią, ale nic nie wie o życiu. Nie ma dziecka, jej matka prawie umarła, a ona sama ma tylko Raphaela, który potrafi o siebie zadbać. Wywołując taką wojnę naraża życie tysiąca ludzi, w tym nas. W tym nasze dziecko.
-Wiesz, że prędzej czy później i tak by nastąpiła. Nie miała wyboru. A poza tym Eira pójdzie z ludźmi i mateczką do podziemi. My wygramy wojnę i wszystko będzie dobrze.
-Ale...
-Żadnych ale! Proszę przestań się przejmować, dobrze. Proszę.
Isabell była przerażona wizją bitwy. Ile ludzi miało zginąć? Ile musiała oglądać śmierci? Jak Jason mógł się tak zmienić?
Z oczu poleciały jej łzy. Bała się i nie miała nikogo, kto mógł by ją teraz pocieszyć. Otarła łzy dłonią. Położyła się na łóżku i zamknęła oczy. Nie mogła jednak spać. Wstała i podeszła do okna. Odsłoniła je i popatrzyła na Księżyc. Uśmiechnęła się cierpko. Nie chciał rozmawiać. Zasłoniła okno. W tym właśnie czasie drzwi jej komnaty otwarły się. Wszedł przez nie Raphael.
-Nie przeszkadzam?-rzekł.
-Nigdy nie przeszkadzasz.-odrzekła Isabell z uśmiechem.
-Jak się czujesz?
-Nie pytaj. Nie powinnam uciekać. Nie byłoby tego problemu.
-Daj spokój. Nie miałaś wyboru, a nawet jeśli byś tam została przyszedł bym po ciebie, wiesz to.
-Boję się.
-Posłuchaj. Po pierwsze, jestem twoim głównym strażnikiem. Po drugie kocham cię. Z obu tych powodów nie dam cię skrzywdzić. Jeżeli tylko ktoś choćby to ciebie się zbliży, zabiję go. Po za tym dobrze cię wyszkoliłem. Uczeń przerósł mistrza.
Isabell zaczęła płakać. Tym razem ze szczęścia. Przytuliła się do niego.
-Hej, nie płacz.
Ich usta zbliżyły się. Aż w końcu utonęli w miłosnym pocałunku. Is nie chciała tego przerywać, ale wiedziała, że ma jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
Poszła do komnaty, gdzie ''spała'' matka. Podeszła do jej łóżka. Kobieta wyglądała na martwą. Jej klatka piersiowa ledwo co się ruszała. Cała była zimna, Elsa zamroziła ją, by przeżyła.
-Cześć mamo. Tyle się stało, odkąd ostatnio rozmawiałyśmy. Mam...chłopaka, ale nie Jasona. Elsa ma córeczkę, Astrid jest w ciąży. Ale ty nawet nie wiesz, że zostałam Władczynią. Brakuje mi ciebie mamo. Ale wiem, że nie wrócisz. Pogodziłam się z tym. Kiedyś powiedziałaś, że jeśli kogoś kochasz, musisz dać mu odejść. Kocham cię, a kiedy odejdziesz, nie zostanie mi już nikt. Ale nie chcę, abyś się tu męczyła.
Odsłoniła okno.
-Księżycu! Pomóż mi!
Przenieśli się na wysoką górę, z której było widać wszystko-zamek, miasto, lasy i pola.
-Tu będziesz wszystko widzieć. Będziesz widzieć mnie.
Usunęła lód. Umarło od razu. Szybko odeszła. Isabell wraz z księżycem zamknęli jej ciało w magicznej trumnie, przez którą było ją widać. Była wtedy nie zniszczalna.
Jeszcze długo płakała. Ale musiała się pozbierać, bo miała nastąpić bitwa.
Jaki długi!!! Mam nadzieję, że nie zanudzi i nie zdołuje was za bardzo. Już w piątek nastąpi oficjalne otwarcie bloga o Jelsie. Chętnych serdecznie zapraszam!!! Jeżeli pojawią się jakieś błędy, aloe wróciłam zmęczona z wycieczki i po kilku godzinach snu, nie jestem zdolna do sprawdzenia wszystkiego.
Był zimny wieczór. Wszystko było już gotowe. Broń, ludzie, zwierzęta... Już jutro miała wydarzyć się bardzo ważna wojna, a może najważniejsza... Ponury nastrój udzielał się wszystkim.
Astrid stała przy oknie dotykając brzucha. Było ciemno, a jasne światło Księżyca padało na nią i oświetlało jej twarz. Uśmiechnęła się, gdy poczuła ciepły dotyk dłoni na ramionach.
-Jak się czujesz?-odezwał się ciepły męski głos.
-Jutro ma odegrać się bitwa z jakimiś ciemnymi, strasznymi potworami. Boję się, ale jest dobrze.
-Nie dam cię skrzywdzić. Ani ciebie, ani naszego dziecka. Dlatego...nie polecisz.
-Co?
-To zbyt niebezpieczne, jeżeli jakiś stwór zrobi to ponownie, możesz nie przeżyć. Martwię się o ciebie. Zostaniesz tu, choćbyś nie chciała.
-Czkawka...
-Nie chce słyszeć żadnych próśb. Zostajesz i koniec.
-Kiedy się urodziłam, zamiast grzechotki dostałam mały sztylet. Wychowywałam się wśród chłopaków, aż w końcu stałam się lepsza od nich. Nikt nie był w stanie mnie pokonać. Aż trafiłam na szkolenie i wiesz co? Gdyby nie ty, nie powiedziałabym teraz tego. Chce iść, za względu na ciebie. Kocham cię i nie chcę, żeby coś ci się stało. Poza tym już dawno nie byłam na porządnej bitwie.
-Astrid...
-Pozwól mi, proszę.
Czkawka zniżyła się do brzucha dziewczyny. Delikatnie go dotknął.
-Jesteś jeszcze taki malutki, albo malutka.-rzekł.-Ale wiesz co, na pewno będziesz jak mama.
Pocałował brzuch i podniósł się.
-Jesteś uparta. No dobrze, ale masz trzymać się blisko mnie, jasne? A teraz mnie pocałuj.
Elsa wyszła na tyły zamku. Zawsze to robiła, kiedy czuła silne emocje i musiała się wyżyć. Swoją mocą stworzyła śnieżną kanapę, a także pokrywę z miękkiego puchu. Położyła się i dała się ponieść emocjom. Zamknęła oczy i oddychała miarowo. Wdech, wydech, wdech, wydech...
-Co jest piękna?-zaczepił nagle chłopak siedzący na gałęzi najbliższego drzewa.
-Jack-usiadła od razu Elsa.-Co tu robisz?
-Nie mogę patrzeć jak moja ukochana się martwi...
-Wcale się nie martwię...
-Hm...Przychodzisz tu zawsze wtedy, kiedy się denerwujesz. A poza tym ten śnieg...Wygląda trochę nerwowo. Tak, na pewno się nie martwisz.
-Och, wiesz o co mi chodzi.
-Właśnie nie wiem-zeskoczył z drzewa i podszedł do Elsy. Kucnął i złapał ją za dłonie.-Powiedz, co cię gryzie.
-Isabell jest mądrą i dzielną Władczynią, ale nic nie wie o życiu. Nie ma dziecka, jej matka prawie umarła, a ona sama ma tylko Raphaela, który potrafi o siebie zadbać. Wywołując taką wojnę naraża życie tysiąca ludzi, w tym nas. W tym nasze dziecko.
-Wiesz, że prędzej czy później i tak by nastąpiła. Nie miała wyboru. A poza tym Eira pójdzie z ludźmi i mateczką do podziemi. My wygramy wojnę i wszystko będzie dobrze.
-Ale...
-Żadnych ale! Proszę przestań się przejmować, dobrze. Proszę.
Isabell była przerażona wizją bitwy. Ile ludzi miało zginąć? Ile musiała oglądać śmierci? Jak Jason mógł się tak zmienić?
Z oczu poleciały jej łzy. Bała się i nie miała nikogo, kto mógł by ją teraz pocieszyć. Otarła łzy dłonią. Położyła się na łóżku i zamknęła oczy. Nie mogła jednak spać. Wstała i podeszła do okna. Odsłoniła je i popatrzyła na Księżyc. Uśmiechnęła się cierpko. Nie chciał rozmawiać. Zasłoniła okno. W tym właśnie czasie drzwi jej komnaty otwarły się. Wszedł przez nie Raphael.
-Nie przeszkadzam?-rzekł.
-Nigdy nie przeszkadzasz.-odrzekła Isabell z uśmiechem.
-Jak się czujesz?
-Nie pytaj. Nie powinnam uciekać. Nie byłoby tego problemu.
-Daj spokój. Nie miałaś wyboru, a nawet jeśli byś tam została przyszedł bym po ciebie, wiesz to.
-Boję się.
-Posłuchaj. Po pierwsze, jestem twoim głównym strażnikiem. Po drugie kocham cię. Z obu tych powodów nie dam cię skrzywdzić. Jeżeli tylko ktoś choćby to ciebie się zbliży, zabiję go. Po za tym dobrze cię wyszkoliłem. Uczeń przerósł mistrza.
Isabell zaczęła płakać. Tym razem ze szczęścia. Przytuliła się do niego.
-Hej, nie płacz.
Ich usta zbliżyły się. Aż w końcu utonęli w miłosnym pocałunku. Is nie chciała tego przerywać, ale wiedziała, że ma jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
Poszła do komnaty, gdzie ''spała'' matka. Podeszła do jej łóżka. Kobieta wyglądała na martwą. Jej klatka piersiowa ledwo co się ruszała. Cała była zimna, Elsa zamroziła ją, by przeżyła.
-Cześć mamo. Tyle się stało, odkąd ostatnio rozmawiałyśmy. Mam...chłopaka, ale nie Jasona. Elsa ma córeczkę, Astrid jest w ciąży. Ale ty nawet nie wiesz, że zostałam Władczynią. Brakuje mi ciebie mamo. Ale wiem, że nie wrócisz. Pogodziłam się z tym. Kiedyś powiedziałaś, że jeśli kogoś kochasz, musisz dać mu odejść. Kocham cię, a kiedy odejdziesz, nie zostanie mi już nikt. Ale nie chcę, abyś się tu męczyła.
Odsłoniła okno.
-Księżycu! Pomóż mi!
Przenieśli się na wysoką górę, z której było widać wszystko-zamek, miasto, lasy i pola.
-Tu będziesz wszystko widzieć. Będziesz widzieć mnie.
Usunęła lód. Umarło od razu. Szybko odeszła. Isabell wraz z księżycem zamknęli jej ciało w magicznej trumnie, przez którą było ją widać. Była wtedy nie zniszczalna.
Jeszcze długo płakała. Ale musiała się pozbierać, bo miała nastąpić bitwa.
Jaki długi!!! Mam nadzieję, że nie zanudzi i nie zdołuje was za bardzo. Już w piątek nastąpi oficjalne otwarcie bloga o Jelsie. Chętnych serdecznie zapraszam!!! Jeżeli pojawią się jakieś błędy, aloe wróciłam zmęczona z wycieczki i po kilku godzinach snu, nie jestem zdolna do sprawdzenia wszystkiego.
piątek, 19 czerwca 2015
Rozdział 28
"Ucieczka''
Jestem głupia!!!-krzyczała na siebie w myślach Isabell.-Jak mogłam jej przerwać. Teraz nic już nie wiem. Ale...
Czułą się inaczej. Tysiące, a nawet miliony dusz... Wiatr we włosach... Nadchodzącą moc...To właśnie czuła. Wszyscy dotychczasowi Władcy i Władczynie byli teraz jednością.
Isabell wstała, a wraz z nią odłamki Łzy. Stały się teraz większe i błyszczały. Wirowały wokół niej. Isabell zamknęła oczy i dała się ponieść magii. Wyciągnęła rękę, a na nią spadł jeden z odłamków. Zaświecił jasnym światłem. Był miękki w dotyku. Trochę, jakby dotykała wody. Podniosła rękę i dołączył do reszty.
-Wydostańmy się stąd-powiedziała Is.
Szła przez korytarze. Nikt nie stał jej na drodze. W końcu jednak stanął przed nią Jason ze swymi potwornymi stróżami.
-Dokąd się wybierasz kochanieńka?-powiedział ze złośliwym uśmiechem.- Nie zostajesz z nami?
-Nie mam zamiaru. Odejdź, albo cię zabiję.
-Ha ha ha! Ty?! Mnie?! Jeszcze kilka dni temu skamlałaś pod moimi stopami jak pies. A teraz? Chcesz minie zabić? Chłopaki-bierzcie tą wariatkę.
Stwory z uśmiechem, jeżeli można to tak nazwać, podeszły do niej. Nawet nie musiała nic robić. Niektóre odłamki poleciały prosto na nich. Niczym ostry sztylet wbiły się w ich serca. Stwory zaczęły wydawać przerażające dźwięki, piszczały a z ich ciał wydobywał się czarny dym. W końcu padły na ziemię i zamieniły się w...kruki.
Isabell trąciła czubkiem buta truchło zwierząt. Uśmiechnęła się zwycięsko do oszołomionego chłopaka i poszła. Nie zatrzymywał ją, ale kiedy wychodziła krzyknął:
-Tym działaniem rozpoczęłaś wojnę! Pożałujesz tego!
Wojnę? Chciał walczyć z nią i tysiącem innych Władców? Oszalał? Teraz była silniejsza od każdego stworzenia,a on chciał z nią walczyć?
Zrozumiała. Teraz byłą sama. Nie czuła już mocy, nie czuła dusz, ani wiatru. Była sama. Nie miała nawet na szyi Łzy Pradziadów. Pomogły...-pomyślała.
Szybkim tempem udała się na zamek. Przywitał ją Raphael, a także przyjaciele, których tak bardzo jej brakowało. Spojrzała na swoje ciało. Żadnych ran, zadrapań...Wszystko zniknęło. To dobrze. Przy najmniej Raphael nie będzie wariował mówiąc, że zabije Jasona.
Po kilku godzinach doszła już do siebie. Kazała zwołać wszystkie zaprzyjaźnione wojska i ludzi, a także wróżki i elfy. Ciężko było przekonać ludzi do współpracy z magią, ale w końcu Isabell jakoś dała radę. Rzuciła na wszystkich czar mający obronić ich przed śmiercią. Wiedziała jednak, że nie potrwa on długo i prędzej czy później będzie musiała pogodzić się ze śmiercią...
Zostały tylko 2 rozdziały?! Jak ten czas leci! Dziękuję bardzo za komentarze, za to że jesteście tak pięknie aktywni. Bardzo za to dziękuję. A teraz pytanie dotyczące blogu o Jelsie: Wolicie historie Jack'a i Elsy w teraźniejszości, czy przeszłości? Jak zwykle osoby chętne piszą odpowiedź wcześniej dając [J]. A przy okazji zapraszam do mojego sklepu, gdzie pojawił się już nowy asortyment :)
Jestem głupia!!!-krzyczała na siebie w myślach Isabell.-Jak mogłam jej przerwać. Teraz nic już nie wiem. Ale...
Czułą się inaczej. Tysiące, a nawet miliony dusz... Wiatr we włosach... Nadchodzącą moc...To właśnie czuła. Wszyscy dotychczasowi Władcy i Władczynie byli teraz jednością.
Isabell wstała, a wraz z nią odłamki Łzy. Stały się teraz większe i błyszczały. Wirowały wokół niej. Isabell zamknęła oczy i dała się ponieść magii. Wyciągnęła rękę, a na nią spadł jeden z odłamków. Zaświecił jasnym światłem. Był miękki w dotyku. Trochę, jakby dotykała wody. Podniosła rękę i dołączył do reszty.
-Wydostańmy się stąd-powiedziała Is.
Szła przez korytarze. Nikt nie stał jej na drodze. W końcu jednak stanął przed nią Jason ze swymi potwornymi stróżami.
-Dokąd się wybierasz kochanieńka?-powiedział ze złośliwym uśmiechem.- Nie zostajesz z nami?
-Nie mam zamiaru. Odejdź, albo cię zabiję.
-Ha ha ha! Ty?! Mnie?! Jeszcze kilka dni temu skamlałaś pod moimi stopami jak pies. A teraz? Chcesz minie zabić? Chłopaki-bierzcie tą wariatkę.
Stwory z uśmiechem, jeżeli można to tak nazwać, podeszły do niej. Nawet nie musiała nic robić. Niektóre odłamki poleciały prosto na nich. Niczym ostry sztylet wbiły się w ich serca. Stwory zaczęły wydawać przerażające dźwięki, piszczały a z ich ciał wydobywał się czarny dym. W końcu padły na ziemię i zamieniły się w...kruki.
Isabell trąciła czubkiem buta truchło zwierząt. Uśmiechnęła się zwycięsko do oszołomionego chłopaka i poszła. Nie zatrzymywał ją, ale kiedy wychodziła krzyknął:
-Tym działaniem rozpoczęłaś wojnę! Pożałujesz tego!
Wojnę? Chciał walczyć z nią i tysiącem innych Władców? Oszalał? Teraz była silniejsza od każdego stworzenia,a on chciał z nią walczyć?
Zrozumiała. Teraz byłą sama. Nie czuła już mocy, nie czuła dusz, ani wiatru. Była sama. Nie miała nawet na szyi Łzy Pradziadów. Pomogły...-pomyślała.
Szybkim tempem udała się na zamek. Przywitał ją Raphael, a także przyjaciele, których tak bardzo jej brakowało. Spojrzała na swoje ciało. Żadnych ran, zadrapań...Wszystko zniknęło. To dobrze. Przy najmniej Raphael nie będzie wariował mówiąc, że zabije Jasona.
Po kilku godzinach doszła już do siebie. Kazała zwołać wszystkie zaprzyjaźnione wojska i ludzi, a także wróżki i elfy. Ciężko było przekonać ludzi do współpracy z magią, ale w końcu Isabell jakoś dała radę. Rzuciła na wszystkich czar mający obronić ich przed śmiercią. Wiedziała jednak, że nie potrwa on długo i prędzej czy później będzie musiała pogodzić się ze śmiercią...
Zostały tylko 2 rozdziały?! Jak ten czas leci! Dziękuję bardzo za komentarze, za to że jesteście tak pięknie aktywni. Bardzo za to dziękuję. A teraz pytanie dotyczące blogu o Jelsie: Wolicie historie Jack'a i Elsy w teraźniejszości, czy przeszłości? Jak zwykle osoby chętne piszą odpowiedź wcześniej dając [J]. A przy okazji zapraszam do mojego sklepu, gdzie pojawił się już nowy asortyment :)
środa, 17 czerwca 2015
Rozdział 27
"Wielka tajemnica''
Czuła się lepiej. Po omdleniu Jason kazał swym potwornym sługom zanieść ją do komnaty. Dostała mniej łańcuchów, bez kolców. Teraz leżała na podłodze. Co chwile otwierała i zamykała oczy. Była bardzo zmęczona ale bała się zasnąć. Mógł znów zesłać na nią jakiś koszmar. Dlatego odpoczywała przez sekundę zamykając oczy. Chciała...Musiała się wydostać. Jak? Sama? Bez wsparcia, magii, broni....Z potwornymi ranami na ciele... Ale jakoś musiała się wydostać i zaprzestać działania Jasona raz na zawsze. Tylko...jak?
Przekręciła się na lewą stronę. Każdy ruch był dla niej wysiłkiem, ale nie mogła cały czas leżeć w jednym miejscu. Z szyi zsunęła się jej Łza Pradziadów. Patrzyła na nią zamglonymi oczami. Dopiero po chwili zorientowała się, że wisiorek błyszczy. Nie, on świecił. Czystym błękitnym blaskiem. Wstała ożywiona. Coś było nie tak. Czy to znowu Jason i jego sztuczki?
Wpatrywała się w niego jakąś dobrą godzinę. Sama nie wiedziała dlaczego to robi, ale nie mogła oderwać od niego wzroku. Nagle, coś jakby kazało jej unieść wysoko dłoń i szybkim ruchem puścić naszyjnik. Łza roztrzaskała się na miliony kawałeczków, a ze środka uwolniły się małe, świecące obłoczki.
Nie wiedziała gdzie była. Nie była pewna co widziała. Wszystko wokół wirowało, tak jakby ona była w centrum. Zbliżył się do niej jeden z obłoczków. Po chwili, z wielką szybkością wleciał prosto w nią.
Widziała piękne fioletowe pola a na nich pół przeźroczystą, kobiecą postać. Patrzyła na nią i uśmiechała się.
-Jak ty wyrosłaś!-powiedziała postać. Miała spokojny, choć trochę piskliwy głos, odbijający się echem.-Jesteś taka piękna! Jak się teraz nazywasz?
-Znamy się? Kim jesteś? Co tu robimy? Co się stało?
-Wybacz, zapomniałam, że nie pamiętasz. I wybacz, że cię przestraszyłam. Jestem Cornelia Anna Julia Severyna Aldon. Byłam poprzednią Władczynią, to ja wybrałam ciebie odmieniając ciebie, twoje imię, życie, świat...Przedtem miałaś na imię Laura. Jak zwiesz się teraz?
-Ja...Isabell...
-Pięknie! Niestety nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Prócz tego, co mam ci rzec. Posłuchaj mnie uważnie. Rozbijając Łzę Pradzidów uwolniłaś dusze wszystkich Władców i Władczyń. Ale o tym opowie ci ktoś inny. A właśnie odwiedzą cię dwie dusze...Jedna opowie ci o przeszłości, a druga o przyszłości. Rada dla ciebie, słuchaj uważnie, nie przerywaj i nie zadawaj pytań, chyba, że poproszą. A teraz muszę już iść. Tak mało czasu...Miło było cię poznać, Isabell! Aha i pamiętaj, przedstaw się pełnym imieniem!
Znów wróciła do wirujących, tym razem już wiedziała, dusz. Czekała, aż powtórzy się sytuacja i oddawała się szumowi...
Była na łące. Tym razem o jej stopy delikatnie uderzały ździebła trawy poruszane pod wpływem wiatru. Znów ujrzała postać. Była prawie identyczna jak poprzednia. Ta jednak była bardziej poważna i nie mówiła pierwsza czekała, aż Is się przedstawi.
-Jestem Isabell Cornelia Anna Julia Cortez-Władczyni Wszelkich Światów.
-Witam, jestem Ifigenia-pierwsza Władczyni Wszelkich Światów. Miło mi cię poznać. Mam ci opowiedzieć o przeszłości. Przejdźmy się zatem. W czasach, kiedy żyłam, wszystkie światy były jednym, wspólnym. Działo się tak dlatego, że nie było wyobraźni. Nikt nie miał marzeń, tajemnic...Wszystkie stworzenia magiczne i nie żyły w jednym miejscu, w pokoju. Ale pewnego dnia, człowiek zaczął marzyć. A marzenia stały się prawdą i rozpoczęła się era wyobraźni. Mnogość wojen i podziałów przeważała nasze siły. Ktoś musiał zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się wizji. Powołali mnie na tą, która miała bronić, walczyć, pomagać... I tak się stało. Mimo iż było coraz więcej pracy, potrafiliśmy wszystko okiełznać. Człowiek jednak chciał więcej. Chciał pozbawić marzeń tych, którzy mu to zabrali. Poszedł nad wyspę nimf, następnie zabił jedną z nich, a dokładnie małe, niewinne nimfie dziecko, a z łez jej matki utworzył wisior, który dziś stłukłaś. W ten sposób zamknął mnie i moich pomocników, przyjaciół, rodzinę....Ludzie stwierdzili, że kobieta nie może rządzić i przez jakiś czas tylko mężczyźni mogli zostać Władcami. Człowiek, który miał wisior zorientował się, że tylko magia Władców i Władczyń nadaje moc Łzie, dlatego wypuścił wszystkich pomocników i rodziny... Potem człowiek umarł, a Łzę pilnowali Władcy. Dlatego tak się nazywa- Łza po małej nimfie i Pradziadów po Władcach, którzy go nosili. A teraz muszę już iść. Dziękuję, że nas uwolniłaś! Żegnaj!
Znów była pośród wirujących dusz...
Las. Las okrywy mgłą. Taki piękny. I postać z zamkniętymi oczami...
-Jestem Isabell Cornelia Anna Julia Cortez-Władczyni Wszelkich Światów.
-Witaj. Jestem Hiacynta Amon Jazon Nicefor. Pewnie zastanawiasz się, skąd męskie imiona? To ja obaliłam władzę mężczyzn i zostałam drugą Władczynią po 10 Władcach. Jedyny dar, który chciałam uzyskać, przez ponad 1000 lat mojego panowania, to Dar Wyroczni. Potrafię odgadywać przyszłość, w tej postaci jednak jestem ograniczona i mogę odgadnąć tylko to co się wydarzy niedługo. Tak mi ciebie szkoda. Dokładnie widzieliśmy, co robił ci Jason. Mężczyźni są podli. Nie wolno im ufać. Pomożemy ci się wydostać. Cała i zdrowa wrócisz do domu. A potem...rozegra się wielka bitwa...
Postać wydała z siebie piszczący dźwięk, dopiero po chwili Is zrozumiała, że płacze.
-Co się stało? Co takiego się wydarzy?-spytała Isabell.
-Dziecko, czy nikt nie nauczył cię, że nie możesz mi przerywać? Złamałaś prawo, nie mogę ci pomóc. Żegnaj!
Uff! Ciężki rozdział! Mam nadzieję, że się podobał....Dzięki wielkie, za komentarze pod poprzednim postem, zaskoczyłyście mnie mile! Mam dobrą wiadomość! Prace nad wakacyjnym blogiem Jelsy idą pełną parą i tu pojawia się pytanie: Jak często chciałybyście, aby pojawiały się posty??? Możecie napisać liczbę dni w tygodniu lub konkretne dni....Osoby zainteresowane (komentują ten rozdział oczywiście :D) i stawiając przed [J] piszą odpowiedź. Kocham was ! :*
Czuła się lepiej. Po omdleniu Jason kazał swym potwornym sługom zanieść ją do komnaty. Dostała mniej łańcuchów, bez kolców. Teraz leżała na podłodze. Co chwile otwierała i zamykała oczy. Była bardzo zmęczona ale bała się zasnąć. Mógł znów zesłać na nią jakiś koszmar. Dlatego odpoczywała przez sekundę zamykając oczy. Chciała...Musiała się wydostać. Jak? Sama? Bez wsparcia, magii, broni....Z potwornymi ranami na ciele... Ale jakoś musiała się wydostać i zaprzestać działania Jasona raz na zawsze. Tylko...jak?
Przekręciła się na lewą stronę. Każdy ruch był dla niej wysiłkiem, ale nie mogła cały czas leżeć w jednym miejscu. Z szyi zsunęła się jej Łza Pradziadów. Patrzyła na nią zamglonymi oczami. Dopiero po chwili zorientowała się, że wisiorek błyszczy. Nie, on świecił. Czystym błękitnym blaskiem. Wstała ożywiona. Coś było nie tak. Czy to znowu Jason i jego sztuczki?
Wpatrywała się w niego jakąś dobrą godzinę. Sama nie wiedziała dlaczego to robi, ale nie mogła oderwać od niego wzroku. Nagle, coś jakby kazało jej unieść wysoko dłoń i szybkim ruchem puścić naszyjnik. Łza roztrzaskała się na miliony kawałeczków, a ze środka uwolniły się małe, świecące obłoczki.
Nie wiedziała gdzie była. Nie była pewna co widziała. Wszystko wokół wirowało, tak jakby ona była w centrum. Zbliżył się do niej jeden z obłoczków. Po chwili, z wielką szybkością wleciał prosto w nią.
Widziała piękne fioletowe pola a na nich pół przeźroczystą, kobiecą postać. Patrzyła na nią i uśmiechała się.
-Jak ty wyrosłaś!-powiedziała postać. Miała spokojny, choć trochę piskliwy głos, odbijający się echem.-Jesteś taka piękna! Jak się teraz nazywasz?
-Znamy się? Kim jesteś? Co tu robimy? Co się stało?
-Wybacz, zapomniałam, że nie pamiętasz. I wybacz, że cię przestraszyłam. Jestem Cornelia Anna Julia Severyna Aldon. Byłam poprzednią Władczynią, to ja wybrałam ciebie odmieniając ciebie, twoje imię, życie, świat...Przedtem miałaś na imię Laura. Jak zwiesz się teraz?
-Ja...Isabell...
-Pięknie! Niestety nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Prócz tego, co mam ci rzec. Posłuchaj mnie uważnie. Rozbijając Łzę Pradzidów uwolniłaś dusze wszystkich Władców i Władczyń. Ale o tym opowie ci ktoś inny. A właśnie odwiedzą cię dwie dusze...Jedna opowie ci o przeszłości, a druga o przyszłości. Rada dla ciebie, słuchaj uważnie, nie przerywaj i nie zadawaj pytań, chyba, że poproszą. A teraz muszę już iść. Tak mało czasu...Miło było cię poznać, Isabell! Aha i pamiętaj, przedstaw się pełnym imieniem!
Znów wróciła do wirujących, tym razem już wiedziała, dusz. Czekała, aż powtórzy się sytuacja i oddawała się szumowi...
Była na łące. Tym razem o jej stopy delikatnie uderzały ździebła trawy poruszane pod wpływem wiatru. Znów ujrzała postać. Była prawie identyczna jak poprzednia. Ta jednak była bardziej poważna i nie mówiła pierwsza czekała, aż Is się przedstawi.
-Jestem Isabell Cornelia Anna Julia Cortez-Władczyni Wszelkich Światów.
-Witam, jestem Ifigenia-pierwsza Władczyni Wszelkich Światów. Miło mi cię poznać. Mam ci opowiedzieć o przeszłości. Przejdźmy się zatem. W czasach, kiedy żyłam, wszystkie światy były jednym, wspólnym. Działo się tak dlatego, że nie było wyobraźni. Nikt nie miał marzeń, tajemnic...Wszystkie stworzenia magiczne i nie żyły w jednym miejscu, w pokoju. Ale pewnego dnia, człowiek zaczął marzyć. A marzenia stały się prawdą i rozpoczęła się era wyobraźni. Mnogość wojen i podziałów przeważała nasze siły. Ktoś musiał zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się wizji. Powołali mnie na tą, która miała bronić, walczyć, pomagać... I tak się stało. Mimo iż było coraz więcej pracy, potrafiliśmy wszystko okiełznać. Człowiek jednak chciał więcej. Chciał pozbawić marzeń tych, którzy mu to zabrali. Poszedł nad wyspę nimf, następnie zabił jedną z nich, a dokładnie małe, niewinne nimfie dziecko, a z łez jej matki utworzył wisior, który dziś stłukłaś. W ten sposób zamknął mnie i moich pomocników, przyjaciół, rodzinę....Ludzie stwierdzili, że kobieta nie może rządzić i przez jakiś czas tylko mężczyźni mogli zostać Władcami. Człowiek, który miał wisior zorientował się, że tylko magia Władców i Władczyń nadaje moc Łzie, dlatego wypuścił wszystkich pomocników i rodziny... Potem człowiek umarł, a Łzę pilnowali Władcy. Dlatego tak się nazywa- Łza po małej nimfie i Pradziadów po Władcach, którzy go nosili. A teraz muszę już iść. Dziękuję, że nas uwolniłaś! Żegnaj!
Znów była pośród wirujących dusz...
Las. Las okrywy mgłą. Taki piękny. I postać z zamkniętymi oczami...
-Jestem Isabell Cornelia Anna Julia Cortez-Władczyni Wszelkich Światów.
-Witaj. Jestem Hiacynta Amon Jazon Nicefor. Pewnie zastanawiasz się, skąd męskie imiona? To ja obaliłam władzę mężczyzn i zostałam drugą Władczynią po 10 Władcach. Jedyny dar, który chciałam uzyskać, przez ponad 1000 lat mojego panowania, to Dar Wyroczni. Potrafię odgadywać przyszłość, w tej postaci jednak jestem ograniczona i mogę odgadnąć tylko to co się wydarzy niedługo. Tak mi ciebie szkoda. Dokładnie widzieliśmy, co robił ci Jason. Mężczyźni są podli. Nie wolno im ufać. Pomożemy ci się wydostać. Cała i zdrowa wrócisz do domu. A potem...rozegra się wielka bitwa...
Postać wydała z siebie piszczący dźwięk, dopiero po chwili Is zrozumiała, że płacze.
-Co się stało? Co takiego się wydarzy?-spytała Isabell.
-Dziecko, czy nikt nie nauczył cię, że nie możesz mi przerywać? Złamałaś prawo, nie mogę ci pomóc. Żegnaj!
Uff! Ciężki rozdział! Mam nadzieję, że się podobał....Dzięki wielkie, za komentarze pod poprzednim postem, zaskoczyłyście mnie mile! Mam dobrą wiadomość! Prace nad wakacyjnym blogiem Jelsy idą pełną parą i tu pojawia się pytanie: Jak często chciałybyście, aby pojawiały się posty??? Możecie napisać liczbę dni w tygodniu lub konkretne dni....Osoby zainteresowane (komentują ten rozdział oczywiście :D) i stawiając przed [J] piszą odpowiedź. Kocham was ! :*
piątek, 12 czerwca 2015
Rozdział 26
"Pierwszy dzień niewoli"
Zaraz po przybyciu na stary zamek Elsy Isabell została zakuta w grube łańcuchy z kolcami. Bezduszny Jason Wpatrywał się w nią, kiedy się szarpała próbując uciec.
-To i tak nie pomoże.-mówił-Nie szarp się bo będzie bolało. Z resztą i tak będzie.Ale nie teraz.
-Po co to robisz?-powiedziała zrezygnowana Isabell.
-Dla zabawy, zemsty...nie wiem.
-Skoro nie wiesz, to mnie wypóść i daj mi wolność.
-Nie. Jesteś teraz moją niewolnicą.I tak masz u mnie dobrze . A wiesz dlaczego? Bo powiem ci co zamierzam z tobą zrobić. Otóż najpierw pomęczę cię trochę, a pomogą mi w tym moi nowi przyjaciele. Poznaj ich.
Do komnaty weszły dwa wysokie stwory, zakryte płaszczem, przysłaniającym twarz. Wystające dzioby były długie jak u bociana, a przy końcu delikatnie skrzywionego. Były chude, a ich kościste, szponiaste palce wystawały poza rękawy szaty.
Isabell przeszedł dreszcz. Co mogły jej uczynić te straszne istoty, kiedy już na nie patrząc czuła przerażenie?
-Wyglądają strasznie nie? To pomyśl, co mogą zrobić? Przejdźmy zatem dalej. Potem będziesz mi służyć. Dopóki nie będę zadowolony. A potem? Potem pobawię się twoją miłością. A potem może przyjaciółmi? Jeszcze nie wiem. A to dopiero pierwszy dzień niewoli.
Ból. Znów go czuła. Wbijali jej gorący pręt w skórę. Piekło, jak nic nigdy dotąd. Nie mogła płakać ani wrzeszczeć choć miała na to ogromną ochotę.
Skończyli. Teraz leżała okalana w łańcuchy nie mogąca się ruszać.
Ile czasu mineło? Czy to jeszcze dzień? Czy może noc?
Wzywają ją. Pełna łez idzie swą drogą śmierci.
Jason. Każe się kłaniać. Jak to możliwe, że jest zdolny do czegoś takiego.
Czuje teraz upokożenie. Zmęczona pada na posadzkę.
Dzięki za komentarze! Naprawdę podnosicie mnie na duchu! A teraz skomentujcie, a ja idę spać...a może nie.... Aha i sorry, że taki krótki :b
Zaraz po przybyciu na stary zamek Elsy Isabell została zakuta w grube łańcuchy z kolcami. Bezduszny Jason Wpatrywał się w nią, kiedy się szarpała próbując uciec.
-To i tak nie pomoże.-mówił-Nie szarp się bo będzie bolało. Z resztą i tak będzie.Ale nie teraz.
-Po co to robisz?-powiedziała zrezygnowana Isabell.
-Dla zabawy, zemsty...nie wiem.
-Skoro nie wiesz, to mnie wypóść i daj mi wolność.
-Nie. Jesteś teraz moją niewolnicą.I tak masz u mnie dobrze . A wiesz dlaczego? Bo powiem ci co zamierzam z tobą zrobić. Otóż najpierw pomęczę cię trochę, a pomogą mi w tym moi nowi przyjaciele. Poznaj ich.
Do komnaty weszły dwa wysokie stwory, zakryte płaszczem, przysłaniającym twarz. Wystające dzioby były długie jak u bociana, a przy końcu delikatnie skrzywionego. Były chude, a ich kościste, szponiaste palce wystawały poza rękawy szaty.
Isabell przeszedł dreszcz. Co mogły jej uczynić te straszne istoty, kiedy już na nie patrząc czuła przerażenie?
-Wyglądają strasznie nie? To pomyśl, co mogą zrobić? Przejdźmy zatem dalej. Potem będziesz mi służyć. Dopóki nie będę zadowolony. A potem? Potem pobawię się twoją miłością. A potem może przyjaciółmi? Jeszcze nie wiem. A to dopiero pierwszy dzień niewoli.
Ból. Znów go czuła. Wbijali jej gorący pręt w skórę. Piekło, jak nic nigdy dotąd. Nie mogła płakać ani wrzeszczeć choć miała na to ogromną ochotę.
Skończyli. Teraz leżała okalana w łańcuchy nie mogąca się ruszać.
Ile czasu mineło? Czy to jeszcze dzień? Czy może noc?
Wzywają ją. Pełna łez idzie swą drogą śmierci.
Jason. Każe się kłaniać. Jak to możliwe, że jest zdolny do czegoś takiego.
Czuje teraz upokożenie. Zmęczona pada na posadzkę.
Dzięki za komentarze! Naprawdę podnosicie mnie na duchu! A teraz skomentujcie, a ja idę spać...a może nie.... Aha i sorry, że taki krótki :b
środa, 10 czerwca 2015
Rozdział 25
"Porwanie"
Isabell nie zamierzała długo czekać. Zaraz po przybyciu do Arendelle wraz z wiatrem poleciała w górę tak, by miała na oku każdy zakątek królestwa.
-Jason tchórzu!-krzyczała z góry.-Pokaż się nędzny Synu Mroka!
Ten jednak nie pokazywał się i nie odzywał. Znaczyło to, że albo ją ignorował, abo zniknął. Szczerze wolała drugą opcję. Zleciała w dół i dopiero teraz zauważyła wszech obecną pustkę i ciszę. Wbiegła jak najszybciej do zamku. Tam też panowała bezwzględna cisza. Już chciała krzyknąć, kiedy ktoś złapał ją za usta mówiąc: cii! Zdenerwowana Isabell uwięziła się z rąk i obróciła się. Ujrzała tam Raphaela. Stał tam uśmiechnięty.
-Witaj Is...-powiedział łagodnie, a następnie ją pocałował. Stali tak zetknięci czołami w miłosnym uścisku.
-Tęskniłam...-szeptała Is.
-Dlaczego tak długo cię nie było?
-Miałam pewne...problemy. Ale to nie ważne. Teraz jest już ok. Gdzie Jason? Co się działo gdy mnie nie było?
- Mocno poturbowaliśmy tego gagatka. Ale i on dość mocno zranił nas. Wszyscy teraz leżą w oddzielnych komnatach, dość mocno poobijani.
-A ty? Czemu tu jesteś?
-Nie jestem jeszcze w tak ciężkim stanie, musiałem się zobaczyć z tobą.
Znów ją pocałował. Isabell brakowało tego. Teraz się od tego uzależniała. Od niego, od Arendelle. Jeżeli Jason chce zniszczyć jej świat, nie może na to pozwolić. Musi walczyć. Odeszła kawałek od niego i odwróciła się plecami.
-Co jest?-powiedział zaniepokojony chłopak.
-Nic. Po prostu...Musimy go pokonać. Ja muszę go pokonać.
Zawróciło jej się w głowie. Już miała upaść na podłogę, gdy w ostatniej chwili złapał ją Raphael.
-Hej? Co jest? Chodź, wyjdziemy na świeże powietrze. Poczujesz się lepiej.
Rzeczywiście chłodne powietrze dobrze jej zrobiło. Puściła rękę chłopaka i pobiegła naprzód rozglądając się za roślinami, które tak bardzo lubiła-liliami. Kiedy je znalazła urwała jedną, wplotła we włosy i odwróciła się do niego. Już miała podejść, gdy poczuła szpony zaciskające się na jej ramionach.
-Pójść!-krzyczała.
Nie mogła dostrzec, kto był jej porywaczem. Zaraz jednak usłyszała głos Jasona:
-Nie próbujcie jej ratować, bo rozwalę to królestwo wraz z mieszkańcami w drobny mak. Jest teraz moja i nikt, powtarzam nikt nie ma prawa jej odebrać. Nie trzeba było mnie atakować. Popełniliście duży błąd!
Wielkimi krokami zbliżamy się do końca. Mam do was pytanie: Czy chcielibyście, abym założyła wakacyjny blog o Jelsie? Mam już pomysł, koncepcje...Brakuje tylko czytelników. Byłybyście zaineresowane?
Isabell nie zamierzała długo czekać. Zaraz po przybyciu do Arendelle wraz z wiatrem poleciała w górę tak, by miała na oku każdy zakątek królestwa.
-Jason tchórzu!-krzyczała z góry.-Pokaż się nędzny Synu Mroka!
Ten jednak nie pokazywał się i nie odzywał. Znaczyło to, że albo ją ignorował, abo zniknął. Szczerze wolała drugą opcję. Zleciała w dół i dopiero teraz zauważyła wszech obecną pustkę i ciszę. Wbiegła jak najszybciej do zamku. Tam też panowała bezwzględna cisza. Już chciała krzyknąć, kiedy ktoś złapał ją za usta mówiąc: cii! Zdenerwowana Isabell uwięziła się z rąk i obróciła się. Ujrzała tam Raphaela. Stał tam uśmiechnięty.
-Witaj Is...-powiedział łagodnie, a następnie ją pocałował. Stali tak zetknięci czołami w miłosnym uścisku.
-Tęskniłam...-szeptała Is.
-Dlaczego tak długo cię nie było?
-Miałam pewne...problemy. Ale to nie ważne. Teraz jest już ok. Gdzie Jason? Co się działo gdy mnie nie było?
- Mocno poturbowaliśmy tego gagatka. Ale i on dość mocno zranił nas. Wszyscy teraz leżą w oddzielnych komnatach, dość mocno poobijani.
-A ty? Czemu tu jesteś?
-Nie jestem jeszcze w tak ciężkim stanie, musiałem się zobaczyć z tobą.
Znów ją pocałował. Isabell brakowało tego. Teraz się od tego uzależniała. Od niego, od Arendelle. Jeżeli Jason chce zniszczyć jej świat, nie może na to pozwolić. Musi walczyć. Odeszła kawałek od niego i odwróciła się plecami.
-Co jest?-powiedział zaniepokojony chłopak.
-Nic. Po prostu...Musimy go pokonać. Ja muszę go pokonać.
Zawróciło jej się w głowie. Już miała upaść na podłogę, gdy w ostatniej chwili złapał ją Raphael.
-Hej? Co jest? Chodź, wyjdziemy na świeże powietrze. Poczujesz się lepiej.
Rzeczywiście chłodne powietrze dobrze jej zrobiło. Puściła rękę chłopaka i pobiegła naprzód rozglądając się za roślinami, które tak bardzo lubiła-liliami. Kiedy je znalazła urwała jedną, wplotła we włosy i odwróciła się do niego. Już miała podejść, gdy poczuła szpony zaciskające się na jej ramionach.
-Pójść!-krzyczała.
Nie mogła dostrzec, kto był jej porywaczem. Zaraz jednak usłyszała głos Jasona:
-Nie próbujcie jej ratować, bo rozwalę to królestwo wraz z mieszkańcami w drobny mak. Jest teraz moja i nikt, powtarzam nikt nie ma prawa jej odebrać. Nie trzeba było mnie atakować. Popełniliście duży błąd!
Wielkimi krokami zbliżamy się do końca. Mam do was pytanie: Czy chcielibyście, abym założyła wakacyjny blog o Jelsie? Mam już pomysł, koncepcje...Brakuje tylko czytelników. Byłybyście zaineresowane?
niedziela, 7 czerwca 2015
Rozdział 24
"Wody!"
Isabell objęła poranną wartę przy Astrid. Ta jednak nie poruszyła się ani razu. Widziała coraz większy żal w oczach Czkawki. Również smoczyca Wichura była niespokojna i coraz bardziej agresywna. Nie pomagał nawet Szczerbatek czuwający przed chatą.
Wyglądało na to, że się nie obudzi i że umarła. Prawie nie oddychała. Aż nagle wstała. Jakby nigdy nic otworzyła oczy i bez żadnych widocznych oznak zaczęła przyglądać się Isabell.
-Kiedy tak wyrosłaś?-spytała łagodnie po chwili.
-Astrid! Ty żyjesz! Jak się czujesz?-powiedziała radośnie Is.
-Dobrze, dlaczego miałbym czuć się źle.
-No wiesz, ciemne istoty....Nic nie pamiętasz?
-Oczywiście, że pamiętam głuptasie. Ale one nie są w stanie mnie zagrozić mnie ani...memu dziecku.
-Ach tak! Na pewno chcesz porozmawiać z Czkawką. Już wie. Zaraz go zawołam...
-Czekaj...Najpierw chciałabym się czegoś napić.
-O nie, wszystko tylko nie to. Nie możesz teraz się napić niczego.
-Ale...jestem bardzo spragniona!
-Wiem, ale Czkawka bardzo chce cię zobaczyć.
-No dobra.
Kiedy wyszły z domu przywitało je poranne słońce. Isabell była zachwycona pięknie zapowiadającym się dniem, przy najmniej z naturalnej strony. Jednak Astrid nie podobało się to. Chowała się, unikała promieni. Widząc to Is zdecydowała się od razu wyruszyć do domu wodza. Żadna z nich nie odważyła się odezwać. Kiedy weszły do środka Czkawka podbiegł do dziewczyny, zaczął ją przytulać i całować.
-To ja może sprawdzę co u Ros...-powiedziała Is dyskretnie zostawiając parze chwilę prywatności.
-Myślałem, że umarłaś. Że do mnie nie wrócisz.-mówił chłopak, stykający się głową z dziewczyną.
-Zawsze do ciebie wracam.
-Wiem. Teraz musisz o siebie dbać. O siebie i nasze dziecko.
-Tak. Usiądźmy, jestem zmęczona.
Pomagając usiądź Astrid, Czkawka usiadł na przeciwko niej. Wpatrywał się w nią i trzymał cały czas za rękę. Ta jednak rozglądała się, jakby czegoś szukała.
-Nie rozumiem-powiedziała w końcu.-Dlaczego Isabell nie chce mi dać się napić?
-Wiesz...Kiedy tak leżałaś odwiedził nas pewien mag. Przybył za namową Isabell. Powiedział, że siedzi w tobie ciemna istota i składa się ona z wody, dlatego żebyś przeżyła, należy ją ''wysuszyć''. Dlatego przez trzy dni nie możesz wypić nawet odrobiny wody.
-Co? I zaufaliście jakiemuś bodajże czarodziejowi?
-Isabell nie mogła sprawdzić, co ci jest.
-Posłuchaj mnie teraz. Może Isabell jest Władczynią, ale nie jest wszech potężna. Myślisz dlaczego wybrała nas jako opiekunów? Ta istota tylko przeze mnie przeniknęła, nie pozostała we mnie. A teraz jestem po prostu spragniona. Nie narażaj mnie ani dziecka. Proszę daj mi wody.
Kiedy chłopak sięgał po dzban z wodą Astrid uśmiechnęła się do niego. Już przykładała kubek do ust, kiedy Is wytrąciła jej go z rąk.
-Czkawka!-krzyknęła rozzłoszczona Władczyni-Czyś ty zwariował?! To mogło ją zabić!
-Ale powiedziała...-próbował się bronić wódz.
-Nie ważne co mówiła. Nie może pić. Nie popełnij tego błędu. W przeciwnym razie stracisz ją.
Dnia drugiego Astrid zaczęła robić się niecierpliwa. Drapała się po rękach, wywracała oczami, szybciej oddychała. Każdego prosiła o wodę, różnymi sposobami. Is broniła jej, nie dawała jej dojść do wody. W końcu zaczęła trzymać ją za rękę, by nie mogła dostać wody. Jednak, dało się to przetrwać. W końcu Astrid zasnęła i wszyscy mogli odpocząć.
Dzień trzeci był dniem próby ostatecznej. Astrid krzyczała, uderzała pięściami, co rusz to zmieniała się w czarną postać bez oczu...Żadna bariera nie była w stanie jej zatrzymać. Nie męczyła się i mogła rozbijać pięściami każdą lodową zaporę stworzoną przez Is. Jej skóra zrobiła się czarna, a wtedy upadła. Leżała w śmiertelnych drgawkach. Czarna skóra schodziła z niej niczym u węża. Ludzie odwracali wzrok nie chcąc patrzeć na ból dziewczyny. Wody!-krzyczała. W oczach Czkawki widziała łzy bólu, tak jakby to on tam leżał.Wytrzymaj ukochana-mówił. W końcu skóra całkowicie odpadła i dziewczyna leżała tam, ledwo oddychając. Wódz od razu do niej podbiegł tak samo jak Isabell.
-Kochanie-mówił-Astrid. Obudź się. Jak się czujesz?
-Wygrałam. Poszła sobie.-mówiła ledwo dysząc.-Chciała mnie zniewolić. Mówiła, że zabierze mi dziecko. Bolało, ale wygrałam.
-Wolałbym być tam za ciebie.
-Wiem, ale wtedy ja nie wytrzymałabym patrząc na ciebie. Ty wytrzymałeś.
-Kocham cię.
-A ja ciebie.
Wiem, niedziela nie piątek. Ale byłam bardzo zajęta, w międzyczasie byłam w Enerylandii.....Myślę, że mi to wybaczycie. Komentujemy, komentujemy!!! (Tylko Layla czyta???)
Isabell objęła poranną wartę przy Astrid. Ta jednak nie poruszyła się ani razu. Widziała coraz większy żal w oczach Czkawki. Również smoczyca Wichura była niespokojna i coraz bardziej agresywna. Nie pomagał nawet Szczerbatek czuwający przed chatą.
Wyglądało na to, że się nie obudzi i że umarła. Prawie nie oddychała. Aż nagle wstała. Jakby nigdy nic otworzyła oczy i bez żadnych widocznych oznak zaczęła przyglądać się Isabell.
-Kiedy tak wyrosłaś?-spytała łagodnie po chwili.
-Astrid! Ty żyjesz! Jak się czujesz?-powiedziała radośnie Is.
-Dobrze, dlaczego miałbym czuć się źle.
-No wiesz, ciemne istoty....Nic nie pamiętasz?
-Oczywiście, że pamiętam głuptasie. Ale one nie są w stanie mnie zagrozić mnie ani...memu dziecku.
-Ach tak! Na pewno chcesz porozmawiać z Czkawką. Już wie. Zaraz go zawołam...
-Czekaj...Najpierw chciałabym się czegoś napić.
-O nie, wszystko tylko nie to. Nie możesz teraz się napić niczego.
-Ale...jestem bardzo spragniona!
-Wiem, ale Czkawka bardzo chce cię zobaczyć.
-No dobra.
Kiedy wyszły z domu przywitało je poranne słońce. Isabell była zachwycona pięknie zapowiadającym się dniem, przy najmniej z naturalnej strony. Jednak Astrid nie podobało się to. Chowała się, unikała promieni. Widząc to Is zdecydowała się od razu wyruszyć do domu wodza. Żadna z nich nie odważyła się odezwać. Kiedy weszły do środka Czkawka podbiegł do dziewczyny, zaczął ją przytulać i całować.
-To ja może sprawdzę co u Ros...-powiedziała Is dyskretnie zostawiając parze chwilę prywatności.
-Myślałem, że umarłaś. Że do mnie nie wrócisz.-mówił chłopak, stykający się głową z dziewczyną.
-Zawsze do ciebie wracam.
-Wiem. Teraz musisz o siebie dbać. O siebie i nasze dziecko.
-Tak. Usiądźmy, jestem zmęczona.
Pomagając usiądź Astrid, Czkawka usiadł na przeciwko niej. Wpatrywał się w nią i trzymał cały czas za rękę. Ta jednak rozglądała się, jakby czegoś szukała.
-Nie rozumiem-powiedziała w końcu.-Dlaczego Isabell nie chce mi dać się napić?
-Wiesz...Kiedy tak leżałaś odwiedził nas pewien mag. Przybył za namową Isabell. Powiedział, że siedzi w tobie ciemna istota i składa się ona z wody, dlatego żebyś przeżyła, należy ją ''wysuszyć''. Dlatego przez trzy dni nie możesz wypić nawet odrobiny wody.
-Co? I zaufaliście jakiemuś bodajże czarodziejowi?
-Isabell nie mogła sprawdzić, co ci jest.
-Posłuchaj mnie teraz. Może Isabell jest Władczynią, ale nie jest wszech potężna. Myślisz dlaczego wybrała nas jako opiekunów? Ta istota tylko przeze mnie przeniknęła, nie pozostała we mnie. A teraz jestem po prostu spragniona. Nie narażaj mnie ani dziecka. Proszę daj mi wody.
Kiedy chłopak sięgał po dzban z wodą Astrid uśmiechnęła się do niego. Już przykładała kubek do ust, kiedy Is wytrąciła jej go z rąk.
-Czkawka!-krzyknęła rozzłoszczona Władczyni-Czyś ty zwariował?! To mogło ją zabić!
-Ale powiedziała...-próbował się bronić wódz.
-Nie ważne co mówiła. Nie może pić. Nie popełnij tego błędu. W przeciwnym razie stracisz ją.
Dnia drugiego Astrid zaczęła robić się niecierpliwa. Drapała się po rękach, wywracała oczami, szybciej oddychała. Każdego prosiła o wodę, różnymi sposobami. Is broniła jej, nie dawała jej dojść do wody. W końcu zaczęła trzymać ją za rękę, by nie mogła dostać wody. Jednak, dało się to przetrwać. W końcu Astrid zasnęła i wszyscy mogli odpocząć.
Dzień trzeci był dniem próby ostatecznej. Astrid krzyczała, uderzała pięściami, co rusz to zmieniała się w czarną postać bez oczu...Żadna bariera nie była w stanie jej zatrzymać. Nie męczyła się i mogła rozbijać pięściami każdą lodową zaporę stworzoną przez Is. Jej skóra zrobiła się czarna, a wtedy upadła. Leżała w śmiertelnych drgawkach. Czarna skóra schodziła z niej niczym u węża. Ludzie odwracali wzrok nie chcąc patrzeć na ból dziewczyny. Wody!-krzyczała. W oczach Czkawki widziała łzy bólu, tak jakby to on tam leżał.Wytrzymaj ukochana-mówił. W końcu skóra całkowicie odpadła i dziewczyna leżała tam, ledwo oddychając. Wódz od razu do niej podbiegł tak samo jak Isabell.
-Kochanie-mówił-Astrid. Obudź się. Jak się czujesz?
-Wygrałam. Poszła sobie.-mówiła ledwo dysząc.-Chciała mnie zniewolić. Mówiła, że zabierze mi dziecko. Bolało, ale wygrałam.
-Wolałbym być tam za ciebie.
-Wiem, ale wtedy ja nie wytrzymałabym patrząc na ciebie. Ty wytrzymałeś.
-Kocham cię.
-A ja ciebie.
Wiem, niedziela nie piątek. Ale byłam bardzo zajęta, w międzyczasie byłam w Enerylandii.....Myślę, że mi to wybaczycie. Komentujemy, komentujemy!!! (Tylko Layla czyta???)
środa, 3 czerwca 2015
Rozdział 23
"Ratunek''
Rozdział dedykuję mojej ukochanej kuzynce, z którą mam spotkać się w wakacje. Napisany specjalnie dla niej :*
Pierwsze co ujrzała, to zielone, piękne pola. Była przy wyjściu z lasu, tam, gdzie zaczynała się opowieść. Wstała i otrząsnęła się. Kondyrogencja znów zadziałała i przemieniła jej strój, w długą, zdobioną sukienkę, taką, jak nosiły damy za dawnych czasów. Szła lasem, polami, drogami, aż w końcu ujrzała bramę do pięknego królestwa Pantalonii. Już od niej słyszała krzyki kupców, muzykę przydrożnych grajków i radosne śmiechy dzieci. Is również uśmiechnęła się na myśl o nich. Sama nie wiedziała dlaczego, ale spodobał jej się ten świat. Jakoś jej o czymś przypominał. Nie miała pojęcia o czym, ale to ''coś'' głęboko w niej tkwiło.
Odepchnęła te uczucia i skupiła się na celu. Nie wiedziała ile miała czasu, ale na pewno nie było go wiele. Zamknęła oczy i przeniosła się myślami do miejsca, do którego chciała się dostać. W mgnieniu oka je ujrzała i zaraz udała się tam.
-Gospoda ''Orła cień''-mruknęła Is do siebie.-To chyba tutaj...
W środku tak, jak oczekiwała wewnątrz mnóstwo ludzi, zabawa śmiechy.... Ale nie tego szukała. Nie przeniosła się tu po to, by się bawić.
-Szukam Natalii!-krzyknęła, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. No...prawie nikt.
-Witaj istoto, której nigdy wcześniej nie widziałem.-powiedział mężczyzna podchodząc i oglądając Isabell. Wyglądał bardzo dziwnie nawet, jak na ten świat. Przypominał maga, ale na pewno nim nie był. Raczej przypominał klauna.-Kim jesteś...? Albo nie mów! Sam zgadnę! Jesteś...Gertruda!!! I szukasz Natalii!!!
-Nie nie jestem Gertruda....
-I widzisz nie pomogłeś tej niewieście-mężczyzna zmienił nagle ton, a także postawę.
-...Ale w istocie szukam Natalii....
-Nie odzywaj się! Widzisz pomogłem jej!-mężczyzna znów przyjął poprzednią postawę.
Potem chyba...kłócił się sam ze sobą, albo z tym drugim sobą. Isabell w końcu nie wytrzymała i krzyknęła:
-Gdzie znajdę Natalię?!
-No polanie obok rzeki. A teraz nie przeszkadzaj!
I znów powrócił do swej.....kłótni.
-Polana, rzeka. Rozumiem.
Kiedy dotarła na miejsce ujrzała kobietę huśtającą się na długiej huśtawce. Miała przymknięte oczy i uśmiechniętą twarz. Trzymała się za zaokrąglony brzuch, najwyraźniej była w ciąży.
-Natalia?-spytała Władczyni po cichu, by jej nie spłoszyć.
-Tak, a ty nie atakuj mnie, bo wiem walczyć i nie pozwolę skrzywdzić mojego dziecka-powiedziała nawet nie drgając kobieta.
-Nie przyszłam tu walczyć. Muszę się zobaczyć z Ryśkiem, myślę, że go znasz...
-Jesteś z sąsiedniego królestwa?!-zerwała się nagle Natalia.-Potrzebują go? Kogoś z jego uczniów?
-Nie...to znaczy...tak jakby. Ale nie denerwuj się. Jestem Isabell Cornelia Anna Julia Cortez-Władczyni
Wszelkich Światów.
Natalia uklękła, a Isabell oczekiwała takiej reakcji i już się do niej przyzwyczaiła. Nie mogła jednak pozwolić, bo ciężarna kobieta przed nią klękała.
-Witam cię pani i wybacz za tą zniewagę....
-Natalio wstań i nie mów do mnie pani.
-Wejdźmy zatem do środka.
Dobrze im się rozmawiało. Natalia opowiedziała jej o tym jak razem z Ryśkiem wzięli ślub i dostali w prezencie tą chatkę. Potem mówiła, jak dużo zgłosiło się uczniów, by Rysiek mógł ich uczyć. Jak wieść o nim rozniosła się po wszystkich królestwach i jak co chwilę wzywali jej męża do obrony lub walki. W końcu zaczął wysyłać swoich uczniów.
Isabell z opowiedziała jaki jest problem i kogo potrzebuje znaleźć. Na szczęście dowiedziała się, że szukana osoba żyje. Natalia śmiała się, bo powiedziała, że kiedy ''on'' umrze, ogłosi alarm, bo żyje już tak długo.
Potem rozmawiały o dziecku, życiu, obowiązkach i tak czas mijał. Aż w końcu usłyszeli skrzypienie drzwi. Wszedł przez nie mężczyzna o wątłej budowie, z mieczem w dłoni. Położył go na parapecie i przytulił podbiegającą żonę. Następnie ją pocałował i spojrzeli na siebie z miłością. Coś do niej wyszeptał, a ona zachichotała i odpowiedziała mu. Potem Natalia podeszła do Isabell, a ta się przedstawiła, i znów Rysiek uklęknął. Potem przedstawiła mu cel przybycia. oczywiście zgodził się zaprowadzić do tej osoby.
Kiedy dotarli do zamku Rysiek powiedział, że musi wejść tam sama. Otworzyła wielkie drzwi i weszła do środka. Paliły się tam pochodnie, przez które pomieszczenie wydawało się czerwone. Po lewej ujrzała posągi licznych rycerzy.
-Morlin? Poszukuję Morlina.
-Kim jesteś dziecko? I z czymże tu przybywasz?-powiedział wysoki mężczyzna stojący na końcu sali.
-Jestem Jestem Isabell Cornelia Anna Julia Cortez-Władczyni Wszelkich Światów. Przybywam z bardzo pilną sprawą, którą może dokonać taki mag ja Morlin.
-Witam cię serdecznie, pani. Miło jest cię gościć w naszych skromnych progach. Jestem Morlin, powiedz, czym jest ta pilna sprawa?
-Chodzi o moją opiekunkę. Ostatnio mieliśmy problemy z czarną magią, przez co wstąpiło w nią coś, co zaburza jej czynności życiowe i nie pozwala na uleczenie jej od środka. Przybywam zatem do ciebie, byś przeniósł się ze mną na wyspę Berk, gdzie....
-Nie ma mowy.
-Co?
-Nie ma mowy. Ogłuchłaś? Od lat nie podróżuję między światami i nie zamierzam ryzykować. Przykro mi nie mogę ci pomóc.
-Myślałam, że to tylko pogłoski, ale rzeczywiście. Ludzie mówią, ze tylko udajesz maga, że ten szaleniec z gospody bardziej by mi pomógł niż ty.
-Zaklętas?
-Nazywaj go jak chcesz, ale nawet nie wiesz ile mnie kosztowało to, żeby tu przybyć. Moich ludzi zaatakowały ciemne istoty, a jedna z nich wstąpiła w moją opiekunkę. Powinnam teraz walczyć z tymi stworami, ale jestem tu dla niej. Dla jej męża. A ty odmawiasz mi pomocy?! Nie jesteś godzien miana maga.
-Przeszłaś test.
-Co?!
-Musiałem sprawdzić, czy w twoim sercu jest dobroć. A jeżeli poświęcasz się z miłości, to wiedz, że nie ma większej dobroci niż miłość. Pójdę z tobą, ale nie mamy wiele czasu. Jeżeli zagnieździła się ta istota, to nie możemy pozwolić, by w niej rosła, ale by znikła.
Isabell stała tam jak wryta, ale była szczęśliwa, że dopięła swego. Potem pożegnała się z Ryśkiem i Natalią. I przeszli na Berk. Tam bardzo szybko dotarli do Astrid. Morlin badał ją, dotykał, smarował czymś. A potem wstał i rzekł:
-Istota wewnątrz jest potężna, ale da się ją usunąć. Dziewczyna jest teraz w decydującym stanie. Jutro powinna zacząć normalnie oddychać, może nawet otworzyć oczy. Drugiego dnia będzie starała się jakoś skontaktować, ale wątpię, by tego dokonała. Trzeci dzień będzie decydujący. Wstanie i jakby nigdy nic będzie mówiła i chodziła. Przez żadne jednak z tych dni nie wolno wam jest dać jej wody. Nie wolno jej się napić, choćby chciała się zabić. Istota, która w niej siedzi składa się głównie z wody, więc albo ją wysuszycie, albo urośnie w siłę i już nigdy jej nie zobaczycie. Pamiętajcie, pilnujcie ją dniami i nocami. A teraz wracam do siebie.
-Dziękuję.-powiedziała Isabell.
-I ja również-rzekł Czkawka, na którego twarzy pojawiła się ulga.
-Nie ma za co. I gratuluję przyszłemu ojcu.
-C..co?-chłopak pobladł.
-Nie wiedziałeś. Dziewczyna jest w ciąży. Będzie matką. Żegnajcie.
Kiedy Morlin przeszedł przez portal, Czkawka nadal stał tam jak wryty. W jego oczach widać było łzy radości, a także zmartwienia.
-Będę ojcem. Będę miał dziecko. Będziemy rodzicami.
-Tak.-dołączyła do niego Isabell-I dlatego musisz przypilnować Astrid-dla niej i dziecka-by nie wypiła ani kropli wody.
Długaśny ten rozdział, ale myślę, że się spodobał. Jeżeli tak, napisz komentarz, a jeżeli coś jest nie jasne, zapytaj mnie również w komentarzach. Ukryłam tu kilka podpowiedzi co do 3 części. Ciekawe czy je znajdziecie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)