Hej! Po raz ostatni. Chcę napisać to na początku. Chcę mieć to z głowy. Napisanie tego bloga było próbą. Która przebiegła pomyślnie. Przez ten czas wiele się nauczyłam, poznałam wiele wspaniałych ludzi-was i zaczęłam czytać mnóstwo wspaniałych blogów. Czasami pisałam rozdziały ostatkami sił, czasami siedziałam nad nimi kilka dni. Robiłam to dla was, bo wy byłyście moją inspiracją. Wasze komentarze i to jak wyrażałyście swoją opinie napawało mnie wewnętrznym szczęściem. Chciałam wam za to podziękować i pogratulować tym, którzy zostali do końca. Nadal nie mogę uwierzyć, że to koniec. Na początku nawet tego nie planowałam. Ale udało się. I dziś się żegnamy. Kiedyś wam coś obiecałam. Czas dotrzymać obietnicy.
Kiedy się obudziła bolała ją głowa. Sen, który spowił ją był dziwny i inny. A przynajmniej tak jej się wydawało. Co noc spotykała się we śnie z Gabrielą. Tej nocy nie pamiętała spotkania. I do tego czuła się inaczej. Była odrętwiała. gdzieś w oddali rozlegało się równomierne pikanie. Słyszała też równomierny oddech. Zacisnęła rękę i poczuła dziwny opór. Potem usłyszała głos.
-O mój Boże!-krzyknął męski głos.-Ros!
Potem ten ktoś wybiegł z pokoju. To był Raphael. Isabell otworzyła powoli oczy. Zapiekły i musiała je zmrużyć. I wtedy to zobaczyła. Nie była w swojej komnacie. Zamiast zielonego koloru ścian ujrzała wszechobecną biel. Popatrzyła w prawo, a potem w lewo. Wokół niej znajdowała się aparatura, identyczna jak w szpitalu. Zaraz...ona była w szpitalu!
Odetchnęła panicznie. Jak się tu znalazła? Leżała w swojej komnacie. Umierała. Czy to by znaczyło, że...
Do pokoju weszła Ros. Ubrana była w biały fartuch a na jej ustach rozciągał się szeroki uśmiech. Usiadła obok łóżka Is i złapała ją za rękę.
-Ros? Gdzie...gdzie ja jestem? Przecież...
-Ciii.-uciszyła ją.-Mogę ci to wyjaśnić, ale to wymaga czasu.
Isabell skinęła głową i zaczęła słuchać, bo chciała się jak najszybciej dowiedzieć, co się dzieje.
-Umarłaś.-powiedziała smutno, a potem znów się uśmiechnęła szeroko.-A potem wybrałaś następce.
-Wiesz kto to?
-Nie. Nikt tego nie wie, ale nie przejmuj się. Byłaś jedyną Władczynią z tak potężną mocą. Mogłaś...mogłaś zrobić wszytko. Twoje serce wskazało, co miałyśmy zrobić. I chociaż trwało to mnóstwo czasu, udało nam się.
-My? Co WY zrobiłyście?
-Ja i poprzedni Władcy, którzy zdecydowali się zostać. Stworzyłyśmy nowy, zupełnie inny świat. Ale to nie wszystko. Ale po kolei. Zacznijmy od początku. Tylko ty pamiętasz dawne życie. Nikt nie pamięta, że byłaś Panią Wszystkich Światów. Twoja świadomość też zacznie znikać niedługo. Musisz to zapisywać, jeżeli nie chcesz zapomnieć. Ty i Raphael jesteście już małżeństwem. W tym świecie zapadłaś w śpiączkę po porodzie Destiny. Jest jeszcze niemowlakiem. Eira i James są jeszcze dziećmi. I jak na razie nie są za bardzo sobą zainteresowani. Pozostaje jeszcze kwestia Gabrieli i Jasona.
-Jasona?-zdziwiła się, a powietrze uszło jej z płuc.
-Chciałaś go kochać. Tak samo jak Raphaela. Kochałaś ich oboje. Raphael jest twoim mężem, a Jason...bratem.
-Bratem...-wyszeptała Is. Wskrzesiła zmarłego.
-Mhm...Musiał wyjechać. Ale to nie koniec niespodzianek. Gabriela jest twoją siostrą. I siostrą Jasona. W końcu ma rodzinę. Twoja matka żyje i czuje się świetnie. Siedzi na korytarzu z innymi.
W tym momencie nie wytrzymała. Nie widziała mamy od tak dawna. Łzy popłynęły jej po twarzy. Jej mama żyła. Jason żył. Wszystko to było wspaniałe. Po takim czasie nareszcie było wspaniale. Pozostała ostatnia kwestia.
-A ty Ros?-spytała i otarła szybko zapłakaną twarz.
-Nie jestem już twoją opiekunką. Powinnam zniknąć z twojego życia. Z życia Władczyni. Ale nikt nie może zabrać mi twojej przyjaźni, rozumiesz? Nie jestem już na twoich rozkazach, ale zostanę z tobą. Chcę zostać.
Przytuliły się, ale Ros szybko wstała.,
-Muszę już iść. Raphael dostaje tam kręćka. Cały czas spał przy twoim łóżku. Nie zostawiał cię na krok. Ale spokojnie, nie zostawiam cię na zawsze.
Nagle przypomniała sobie coś.
-Czekaj! W dniu piątych urodzin Destiny złamała rękę. Czy...czy to wszystko się powtórzy?
-Nie. Tu możesz pisać własny scenariusz
Po tych słowach wyszła, a w sali pojawili się wszyscy. Astrid i Czkawka z Jamesem, który podskakiwał niespokojnie na ramionach taty. Elsa i Jack z Eirą, która trzymała ich za rękę i spoglądała to ze złością na Jamesa, to z ciekawością na Is. Mama z Destiny na rękach i Raphael, wpatrujący się w nią sowimi pięknymi, młodymi oczami.
-Wróciłaś-powiedział i podszedł do niej.-Tęskniłem.
Popłakałam się pisząc to. Żegnam was na tym blogu, ale nie na zawsze. Piszę już kolejnego bloga. A to wszytko dzięki wam. Dlatego nie mówię: ŻEGNAM. Mówię: DO ZOBACZENIA.
Zamknęłam laptop. Nie mam zielonego pojęcia, czy to się działo naprawdę, czy to tylko moje sny. Spisałam to, bo Ros mnie prosiła. Ale...nie byłam pewna niczego.
-Mamo! Mamo!-do sypialni wbiegła roześmiana Destiny.-Idziemy na lody!
-Na lody?
Do pokoju wszedł mój mąż. Pochylił się i pocałował mnie w czubek głowy.
-Na lody. Ostatnio jęczałaś o lodach, więc postanowiłam zabrać moją wspaniałą córeczkę i cudowną żonę na lody.
Uśmiechnęłam się szeroko. Ostatnio cały czas mnie rozpieszczał. Ale zaczynałam robić się głodna. Nie mogłam więc odmówić.
-No dobrze. Idźcie się ubrać, zaraz do was dołączę.
Położyłam rękę na swoim zaokrąglonym brzuchu. Zatoczyłam niewielkie kręgi i uśmiechnęłam się. Otworzyłam laptopa i jeszcze raz spojrzałam na to, co napisałam. Parsknęłam, a w mojej głowie pojawiło się pytanie: "Co przeżyła Isabell?"
CO PRZEŻYŁA ISABELL?
sobota, 23 stycznia 2016
niedziela, 17 stycznia 2016
32. Koniec, ale nie oficjalny
Jaki jest początek końca? Co można napisać, skoro to i tak koniec? Pozostaje tyle pytań. Zajmijmy się jednym z nich. Co z Jamesem?
Isabell z dania na dzień czuła się coraz lepiej, ale i tak nie pozwolono jej wstawać. Denerwowało ją to szczególnie, że musiała zacząć działać. Musiała koniecznie coś wymyślić. Pewnego dnia kazała zawołać do siebie Jamesa i Eirę.
-Isabell!-dziewczyna podbiegła i przytuliła Władczynię.
-Eira, Eira!-zaśmiała się Is.-Udusisz mnie.
-Przepraszam...
-Nic się ie stało. Wiecie...po co was tu przysłałam prawda?
Spojrzeli na siebie. Eira podeszła do chłopaka i złapała go za rękę.
-Eira-powiedziała Isabell i uśmiechnęła się.-Zostaw nas samych. Ale nie odchodź za daleko.
Dziewczyna pokłoniła się i wyszła.
-Siadaj James. Jak ci się życie w nowym...wieku?
-Dziwnie-odpowiedział.-To znaczy dobrze. Ale...moi rodzice nie są zachwyceni.
-Tak, słyszałam o tym. Chcą, bym cofnęła cię w czasie.
-Dlatego kazałaś jej wyjść, prawda? Chcesz to zrobić teraz?
-Nie!-zaśmiała się.-Jestem całą sobą za tym, żebyś został w tej postaci.
-Co? Przecież....
-Posłuchaj, mogę wymienić ci co najmniej pięć powodów, dla których nie powinnam tego robić. Po pierwsze widzę jak patrzysz na Eirę. Nie miałabym serca cię przemieniać. Po drugie słyszałam, że pomogłeś Meridzie. Jesteś inteligentny i mógłbyś pomóc Berk. Po trzecie nie wiem, czy cofnięcie cię w czasie nie zmieni twojej osobowości, a także czy nie cofnie cię całkowicie w rozwoju. Po czwarte skoro rodzice cię kochają nie będą ryzykować. Po piąte...już się przyzwyczaiłeś do tego wieku. Do tego życia.
-Co...co mogę zrobić?
-Na razie nic. Zawołaj Eirę. I nie oddalaj się.
Kiedy zrobił to, o co go poprosiła do komnaty wpadła Eira.
-Nie oddam go.-powiedziała pewnie i usiadła tam, gdzie wcześniej James.
-Dlaczego?
-Bo...no dobra. Nie spodziewałam się tego pytania. To znaczy...Och...on wiele dla mnie znaczy. Jest pierwszym, do którego naprawdę coś poczułam. Mama mówi, że to tylko zwykłe młodzieńcze zauroczenie i że mi przejdzie jak spotkam jakiegoś przystojnego księcia. Ale ja nie chcę księcia. Chcę Jamesa.
Co Isabell mogła zrobić? Cornelia powiedziała:" Jedno nie będzie mogło żyć bez drugiego". Po co ratowały ich życie? Żeby teraz nie byli razem?
Namawianie rodziców trochę trwało, ale w końcu się udało. Mogli być razem do końca. I byli.
Isabell odzyskiwała siły. Jej głównym celem było przywrócenie wiary ludziom. Trwało to 285 lat. W tym czasie wybudowała zamek, patrzyła na ślub Jamesa i Eiry, zniosła zasadę "Władczyni nie może mieć męża", patrzyła jak jej córka dorasta. Rana zadana przez Gab sprawiła, ze nie mogła mieć więcej dzieci. Dlatego Destiny była jej oczkiem w głowie. Cóż można jeszcze napisać? Isabell była wspaniałą Władczynią. Ale i na nią przyszedł czas.
Leżała na morzu śmierci w otoczeniu przyjaciół i rodziny. Poczuła się senna. Zamknęła oczy.
Przepraszam, że taki krótki. Ale to nieoficjalne zakończenie, więc nie chciałam się rozpisywać.
Isabell z dania na dzień czuła się coraz lepiej, ale i tak nie pozwolono jej wstawać. Denerwowało ją to szczególnie, że musiała zacząć działać. Musiała koniecznie coś wymyślić. Pewnego dnia kazała zawołać do siebie Jamesa i Eirę.
-Isabell!-dziewczyna podbiegła i przytuliła Władczynię.
-Eira, Eira!-zaśmiała się Is.-Udusisz mnie.
-Przepraszam...
-Nic się ie stało. Wiecie...po co was tu przysłałam prawda?
Spojrzeli na siebie. Eira podeszła do chłopaka i złapała go za rękę.
-Eira-powiedziała Isabell i uśmiechnęła się.-Zostaw nas samych. Ale nie odchodź za daleko.
Dziewczyna pokłoniła się i wyszła.
-Siadaj James. Jak ci się życie w nowym...wieku?
-Dziwnie-odpowiedział.-To znaczy dobrze. Ale...moi rodzice nie są zachwyceni.
-Tak, słyszałam o tym. Chcą, bym cofnęła cię w czasie.
-Dlatego kazałaś jej wyjść, prawda? Chcesz to zrobić teraz?
-Nie!-zaśmiała się.-Jestem całą sobą za tym, żebyś został w tej postaci.
-Co? Przecież....
-Posłuchaj, mogę wymienić ci co najmniej pięć powodów, dla których nie powinnam tego robić. Po pierwsze widzę jak patrzysz na Eirę. Nie miałabym serca cię przemieniać. Po drugie słyszałam, że pomogłeś Meridzie. Jesteś inteligentny i mógłbyś pomóc Berk. Po trzecie nie wiem, czy cofnięcie cię w czasie nie zmieni twojej osobowości, a także czy nie cofnie cię całkowicie w rozwoju. Po czwarte skoro rodzice cię kochają nie będą ryzykować. Po piąte...już się przyzwyczaiłeś do tego wieku. Do tego życia.
-Co...co mogę zrobić?
-Na razie nic. Zawołaj Eirę. I nie oddalaj się.
Kiedy zrobił to, o co go poprosiła do komnaty wpadła Eira.
-Nie oddam go.-powiedziała pewnie i usiadła tam, gdzie wcześniej James.
-Dlaczego?
-Bo...no dobra. Nie spodziewałam się tego pytania. To znaczy...Och...on wiele dla mnie znaczy. Jest pierwszym, do którego naprawdę coś poczułam. Mama mówi, że to tylko zwykłe młodzieńcze zauroczenie i że mi przejdzie jak spotkam jakiegoś przystojnego księcia. Ale ja nie chcę księcia. Chcę Jamesa.
Co Isabell mogła zrobić? Cornelia powiedziała:" Jedno nie będzie mogło żyć bez drugiego". Po co ratowały ich życie? Żeby teraz nie byli razem?
Namawianie rodziców trochę trwało, ale w końcu się udało. Mogli być razem do końca. I byli.
Isabell odzyskiwała siły. Jej głównym celem było przywrócenie wiary ludziom. Trwało to 285 lat. W tym czasie wybudowała zamek, patrzyła na ślub Jamesa i Eiry, zniosła zasadę "Władczyni nie może mieć męża", patrzyła jak jej córka dorasta. Rana zadana przez Gab sprawiła, ze nie mogła mieć więcej dzieci. Dlatego Destiny była jej oczkiem w głowie. Cóż można jeszcze napisać? Isabell była wspaniałą Władczynią. Ale i na nią przyszedł czas.
Leżała na morzu śmierci w otoczeniu przyjaciół i rodziny. Poczuła się senna. Zamknęła oczy.
Przepraszam, że taki krótki. Ale to nieoficjalne zakończenie, więc nie chciałam się rozpisywać.
niedziela, 10 stycznia 2016
31. Powracając
Cornelia odeszła w dziwny i niewyjaśniony sposób. Po prostu zaczęła zanikać, a Isabell odzyskiwać odzyskiwała świadomość. Wydawało jej się, ze słyszy głosy, śmiechy i płacz. A może to nie były tylko zwykłe wyobrażenia.
Poczuła coś. Kłujący ból brzucha. Chciała się ruszyć, ale nie potrafiła. jedyne co mogła zrobić, to leżeć. Nie wiedziała ile to odrętwienie trwało, bo zasnęła. W końcu postanowiła spróbować otworzyć oczy. I chociaż bała się, co tam ją spotka musiała stawić temu czoło. Spodziewała się ujrzeć posadzkę lub sufit w sali audiencyjnej, ale zobaczyła oczy. To znaczy dopiero potem jak wzrok przestał być rozmazany.
-Hej.-szepnął Raphael, głosem cichym i zachrypniętym.
-Hej...-odpowiedziała Is. Gardło miała suche i zdarte przez co wydanie nawet zwykłego powitania okazało się trudne i bolesne.-Co...
-Ci...-uciszył ją i podał jej wodę do picia. Zimny napój rozlał się po przełyku i spowodował uśmierzenie bólu.-Powoli. Najważniejsze, że żyjesz i że jesteś bezpieczna.
W innych okolicznościach posłuchała by go, ale teraz...Nie, dobra, nie posłuchała by go. Gwałtownie podniosła się i od razu pożałowała tak szybkiego ruchu.
Krzyknęła z bólu. Przypomniała sobie, że Gab również ją zraniła. Dotkliwie. W jej głowie pojawiło się więcej pytań niż kiedykolwiek. Zawsze miała mnóstwo pytań, ale teraz jej głowa myślała tylko i wyłącznie o nich. Ból nie pozwalał jej trzeźwo myśleć.
-Co...się...stało...?-wystękała, kiedy mężczyzna znów kładł ją na łóżku. Odkrył jej brzuch i przez chwilę coś z nim robił.
-Spokojnie.-powiedział stojąc w "nogach" łóżka.-Wiem, masz dużo pytań, ale nie mogę ci teraz na nie odpowiedzieć. Musisz odpocząć.
Is poczuła złość.
-Jeżeli zaraz nie powiesz mi, co się stało, wstanę i wyjdę na korytarz, a potem poproszę pierwszą lepszą służącą, żeby poinformowała mnie co się do cholery stało?!
Raphael wyglądał na przerażonego. Podszedł do niej szybko i złapał ją za rękę.
-No dobra.-powiedział zataczając na wierzchu dłonie powolne kółka. Potem odetchnął i spuścił głowę, jakby wahał się nad tym, co miał powiedzieć.-Kiedy opie padłyście na posadzkę coś się stało. Nie mogę tego określić. To było...jak uderzenie wspomnień.-Podniósł głowę i spojrzał prosto w jej oczy.-Kręciło mi się w głowie i miałem ochotę paść na ziemię, ale cię pamiętałem. A właściwie przypomniałem. Podbiegłem do twojego ciała i zobaczyłem krew. Wiedziałam, ze nie jest dobrze. Obok ciebie leżała Gabriela. Wiedziałem, że nie żyła. Zabrałem cię do TWOJEJ komnaty. Ludzie byli równie skołowani jak ja i nie mogłem znaleźć żadnego lekarza. Opatrzyłem ranę najlepiej jak umiałem. Żyłaś, ale nie wiem ile to mogło potrwać. Kilka godzin potem służące zebrały się wokół ciebie i wygoniły mnie z pokoju. Nie wiem, co działo się potem. Wchodzili i wychodzili od ciebie jacyś ludzie. Przez tydzień nie miałem do ciebie wstępu. W tym czasie działo się mnóstwo niesamowitych rzeczy. Astrid i Elsa wróciły do zamku, gdzie przez kilka dni odpoczywały. Do nich też nie miałem wstępu. Wiem tylko, że na początku w ogóle nie mogły jeść i zwracały wszytko, co im się podało. A Czkawka i Jack do teraz chodzą z niewielkim skurczem. Wyglądali jakby cały czas się uśmiechali,ale bardzo ich to bolało. Od niedawna wszyscy wrócili do swoich codziennych obowiązków. Aha....I jest jeszcze Eira i James.
-Co z nimi nie tak?
-Wszyscy mówili, ze zaraz po twoim powrocie do zdrowia cofniesz Jamesa do poprzedniego wieku. On...nie poznaje rodziców i więcej czasu spędza tu, niż na Berk. Spotyka się z Eirą, która oznajmiła, ze Jamesa nie da się przemienić. Ale to nie wszystko. Na Berk przypłynęła Merida. Przypłynęła tam z zamiarem zabrania kilku jeźdźców i ich smoków. Na szczęście spotkała Jamesa. Zaczął z nią po prostu rozmawiać i wypłynęła z Berk z własnym smokiem.
Isabell zdała sobie sprawę, że skoro tyle się wydarzyło musiała tu leżeć już bardzo długo.
-Ile dni już tu leżę?-spytała zakładając, że są to góra dwa tygodnie.
-Miesiąc. Prawie.-odpowiedział.
Prawie miesiąc. Popatrzyła przed siebie i się nie odzywała. Musiała to przemyśleć. Szkody jakie wyrządziła Gab musiały być duże i chciała je naprawić. Zamierzała też wprowadzić kilka zmian. A właściwie sporo zmian. Nawet nie zauważyła, kiedy Raphael odszedł od łóżka i wyciągnął z kołyski Destiny. Posadził ja przy Is.
-Kochanie...-rozpłakała się matka. Przytuliła córeczkę jak najmocniej mogła.
-Czekaliśmy na ciebie.-powiedział Raphael do Władczyni.-Kiedy leżałaś nieprzytomna przyprowadzałem tu Destiny. Łapała cię za rękę i przesuwała po niej palcami. Głaskała cię po twarzy i spoglądała na ciebie. Jest taka mądra.
Dziewczynka złapała za palca mamy i potrząsnęła nim.
-Raphael...-zaczęła Is wpatrując się w córkę jak w obrazek.-Chcę wszystko zmienić. Naprawić.
-Co dokładnie?
-Kiedy stąd uciekałam zdałam sobie sprawę, że to nie jest mój zamek. Naraziłam przyjaciół, bo to nie jest mój dom. Chcę wybudować zamek. Swój własny, gdzie Destiny będzie mogła dorastać. Ale to nie wszystko. Chcę znieść tą głupią zasadę mówiącą, że Władczyni nie może mieć męża. Raphael, ja nie chcę tak żyć. Chcę, by Destiny traktowała cię jak ojca, a nie...opiekuna.
Mężczyzna podszedł do okna. Przez chwilę wpatrywał się w dal, a jego twarz przybrała zamyślony wyraz.
-Nie.-odpowiedział szybko.
-Co?
-Nie. Nie zgadzam się. Ta zasada trwała od wieków. Nie zmienisz jej. Nie teraz.
-Tu nie chodzi o zasadę, prawda? Coś się stało, kiedy Gab się ze mną zamieniła. Przestałeś mnie kochać?
-Nie. NIE! Tylko...Isabell jesteś jedyną osobą, dzięki której moje życie ma sens. Kiedy zobaczyłem cię tam, umierającą...Nie mógłbym żyć bez ciebie. Powinienem ci to mówić każdego dnia, o każdej godzinie, w każdą minutę. Ale cię nie pamiętałem. Uważałem Gab za moją ukochaną. CAŁOWAŁEM się z nią, Is...
Widziała, że to trudny temat. Miała do wyboru albo się z tym zgodzić, albo walczyć.
-Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o tej dziewczynie, w której zakochałeś się w poprzednim życiu? Tej córce Władczyni? Twojej pierwszej miłości?
-Isabell....
-Nie! Posłuchaj...To...ja byłam tą dziewczyną. Kochałeś mnie od początku. To...skomplikowane i nie mogę wszystkiego ci powiedzieć, ale musisz mi uwierzyć. Od początku byliśmy dla siebie stworzeni.
-To...niemożliwe. Ona...miała siostrę. Nie mogłaś być...
-Tak, miałam siostrę. Gabriel nią była. Ale nic więcej nie mogę ci powiedzieć. I tak już wiele ryzykuję. Chcę, by Gab była pochowana tak jak należy. Ale w miejscu, którego nikt nie będzie znał. Nawet ja. I od tej chwili nigdy więcej o niej nie wspominajmy. NIGDY.
Poczuła coś. Kłujący ból brzucha. Chciała się ruszyć, ale nie potrafiła. jedyne co mogła zrobić, to leżeć. Nie wiedziała ile to odrętwienie trwało, bo zasnęła. W końcu postanowiła spróbować otworzyć oczy. I chociaż bała się, co tam ją spotka musiała stawić temu czoło. Spodziewała się ujrzeć posadzkę lub sufit w sali audiencyjnej, ale zobaczyła oczy. To znaczy dopiero potem jak wzrok przestał być rozmazany.
-Hej.-szepnął Raphael, głosem cichym i zachrypniętym.
-Hej...-odpowiedziała Is. Gardło miała suche i zdarte przez co wydanie nawet zwykłego powitania okazało się trudne i bolesne.-Co...
-Ci...-uciszył ją i podał jej wodę do picia. Zimny napój rozlał się po przełyku i spowodował uśmierzenie bólu.-Powoli. Najważniejsze, że żyjesz i że jesteś bezpieczna.
W innych okolicznościach posłuchała by go, ale teraz...Nie, dobra, nie posłuchała by go. Gwałtownie podniosła się i od razu pożałowała tak szybkiego ruchu.
Krzyknęła z bólu. Przypomniała sobie, że Gab również ją zraniła. Dotkliwie. W jej głowie pojawiło się więcej pytań niż kiedykolwiek. Zawsze miała mnóstwo pytań, ale teraz jej głowa myślała tylko i wyłącznie o nich. Ból nie pozwalał jej trzeźwo myśleć.
-Co...się...stało...?-wystękała, kiedy mężczyzna znów kładł ją na łóżku. Odkrył jej brzuch i przez chwilę coś z nim robił.
-Spokojnie.-powiedział stojąc w "nogach" łóżka.-Wiem, masz dużo pytań, ale nie mogę ci teraz na nie odpowiedzieć. Musisz odpocząć.
Is poczuła złość.
-Jeżeli zaraz nie powiesz mi, co się stało, wstanę i wyjdę na korytarz, a potem poproszę pierwszą lepszą służącą, żeby poinformowała mnie co się do cholery stało?!
Raphael wyglądał na przerażonego. Podszedł do niej szybko i złapał ją za rękę.
-No dobra.-powiedział zataczając na wierzchu dłonie powolne kółka. Potem odetchnął i spuścił głowę, jakby wahał się nad tym, co miał powiedzieć.-Kiedy opie padłyście na posadzkę coś się stało. Nie mogę tego określić. To było...jak uderzenie wspomnień.-Podniósł głowę i spojrzał prosto w jej oczy.-Kręciło mi się w głowie i miałem ochotę paść na ziemię, ale cię pamiętałem. A właściwie przypomniałem. Podbiegłem do twojego ciała i zobaczyłem krew. Wiedziałam, ze nie jest dobrze. Obok ciebie leżała Gabriela. Wiedziałem, że nie żyła. Zabrałem cię do TWOJEJ komnaty. Ludzie byli równie skołowani jak ja i nie mogłem znaleźć żadnego lekarza. Opatrzyłem ranę najlepiej jak umiałem. Żyłaś, ale nie wiem ile to mogło potrwać. Kilka godzin potem służące zebrały się wokół ciebie i wygoniły mnie z pokoju. Nie wiem, co działo się potem. Wchodzili i wychodzili od ciebie jacyś ludzie. Przez tydzień nie miałem do ciebie wstępu. W tym czasie działo się mnóstwo niesamowitych rzeczy. Astrid i Elsa wróciły do zamku, gdzie przez kilka dni odpoczywały. Do nich też nie miałem wstępu. Wiem tylko, że na początku w ogóle nie mogły jeść i zwracały wszytko, co im się podało. A Czkawka i Jack do teraz chodzą z niewielkim skurczem. Wyglądali jakby cały czas się uśmiechali,ale bardzo ich to bolało. Od niedawna wszyscy wrócili do swoich codziennych obowiązków. Aha....I jest jeszcze Eira i James.
-Co z nimi nie tak?
-Wszyscy mówili, ze zaraz po twoim powrocie do zdrowia cofniesz Jamesa do poprzedniego wieku. On...nie poznaje rodziców i więcej czasu spędza tu, niż na Berk. Spotyka się z Eirą, która oznajmiła, ze Jamesa nie da się przemienić. Ale to nie wszystko. Na Berk przypłynęła Merida. Przypłynęła tam z zamiarem zabrania kilku jeźdźców i ich smoków. Na szczęście spotkała Jamesa. Zaczął z nią po prostu rozmawiać i wypłynęła z Berk z własnym smokiem.
Isabell zdała sobie sprawę, że skoro tyle się wydarzyło musiała tu leżeć już bardzo długo.
-Ile dni już tu leżę?-spytała zakładając, że są to góra dwa tygodnie.
-Miesiąc. Prawie.-odpowiedział.
Prawie miesiąc. Popatrzyła przed siebie i się nie odzywała. Musiała to przemyśleć. Szkody jakie wyrządziła Gab musiały być duże i chciała je naprawić. Zamierzała też wprowadzić kilka zmian. A właściwie sporo zmian. Nawet nie zauważyła, kiedy Raphael odszedł od łóżka i wyciągnął z kołyski Destiny. Posadził ja przy Is.
-Kochanie...-rozpłakała się matka. Przytuliła córeczkę jak najmocniej mogła.
-Czekaliśmy na ciebie.-powiedział Raphael do Władczyni.-Kiedy leżałaś nieprzytomna przyprowadzałem tu Destiny. Łapała cię za rękę i przesuwała po niej palcami. Głaskała cię po twarzy i spoglądała na ciebie. Jest taka mądra.
Dziewczynka złapała za palca mamy i potrząsnęła nim.
-Raphael...-zaczęła Is wpatrując się w córkę jak w obrazek.-Chcę wszystko zmienić. Naprawić.
-Co dokładnie?
-Kiedy stąd uciekałam zdałam sobie sprawę, że to nie jest mój zamek. Naraziłam przyjaciół, bo to nie jest mój dom. Chcę wybudować zamek. Swój własny, gdzie Destiny będzie mogła dorastać. Ale to nie wszystko. Chcę znieść tą głupią zasadę mówiącą, że Władczyni nie może mieć męża. Raphael, ja nie chcę tak żyć. Chcę, by Destiny traktowała cię jak ojca, a nie...opiekuna.
Mężczyzna podszedł do okna. Przez chwilę wpatrywał się w dal, a jego twarz przybrała zamyślony wyraz.
-Nie.-odpowiedział szybko.
-Co?
-Nie. Nie zgadzam się. Ta zasada trwała od wieków. Nie zmienisz jej. Nie teraz.
-Tu nie chodzi o zasadę, prawda? Coś się stało, kiedy Gab się ze mną zamieniła. Przestałeś mnie kochać?
-Nie. NIE! Tylko...Isabell jesteś jedyną osobą, dzięki której moje życie ma sens. Kiedy zobaczyłem cię tam, umierającą...Nie mógłbym żyć bez ciebie. Powinienem ci to mówić każdego dnia, o każdej godzinie, w każdą minutę. Ale cię nie pamiętałem. Uważałem Gab za moją ukochaną. CAŁOWAŁEM się z nią, Is...
Widziała, że to trudny temat. Miała do wyboru albo się z tym zgodzić, albo walczyć.
-Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o tej dziewczynie, w której zakochałeś się w poprzednim życiu? Tej córce Władczyni? Twojej pierwszej miłości?
-Isabell....
-Nie! Posłuchaj...To...ja byłam tą dziewczyną. Kochałeś mnie od początku. To...skomplikowane i nie mogę wszystkiego ci powiedzieć, ale musisz mi uwierzyć. Od początku byliśmy dla siebie stworzeni.
-To...niemożliwe. Ona...miała siostrę. Nie mogłaś być...
-Tak, miałam siostrę. Gabriel nią była. Ale nic więcej nie mogę ci powiedzieć. I tak już wiele ryzykuję. Chcę, by Gab była pochowana tak jak należy. Ale w miejscu, którego nikt nie będzie znał. Nawet ja. I od tej chwili nigdy więcej o niej nie wspominajmy. NIGDY.
sobota, 2 stycznia 2016
30.Koniec cz.2
Coś się wyjaśniło. Coś rozwiązało. Coś skończyło i coś zaczęło.
Isabell i Gabriela stały w miejscu pełnego bieli i czystości. Ubrane były w dokładnie takie same suknie. Na szyjach miały naszyjniki z pereł. Rozupszczone włosy powiewały.
-A więc umarłyśmy?-powiedziała Isabell, a jej głos rozniósł się niczym echo.
-Ale jesteś spostrzegawcza!-zakpiła Gabriel.
-Gdybyś nie zamieniła nas miejscami nie doszło by do tego...
-A gdybyś ty nie zniszczyła mi rodziny...
W tym momencie rozległ się śmiech. Można było go porównać do dźwięku delikatnych dzwoneczków uderzanych w idealnym rytmie. Obie kobiety odwróciły się w tym samym momencie. Kilka metrów przed nimi stała przepiękna kobieta, trochę starsza od nich. Ubrana była przepiękną błękitną suknię do której wszyte były perły. Jej włosy też powiewały. Uśmiechała się do nich i sprawiała wrażenie idealnej.
Isabell i Gabriela stały w miejscu pełnego bieli i czystości. Ubrane były w dokładnie takie same suknie. Na szyjach miały naszyjniki z pereł. Rozupszczone włosy powiewały.
-A więc umarłyśmy?-powiedziała Isabell, a jej głos rozniósł się niczym echo.
-Ale jesteś spostrzegawcza!-zakpiła Gabriel.
-Gdybyś nie zamieniła nas miejscami nie doszło by do tego...
-A gdybyś ty nie zniszczyła mi rodziny...
W tym momencie rozległ się śmiech. Można było go porównać do dźwięku delikatnych dzwoneczków uderzanych w idealnym rytmie. Obie kobiety odwróciły się w tym samym momencie. Kilka metrów przed nimi stała przepiękna kobieta, trochę starsza od nich. Ubrana była przepiękną błękitną suknię do której wszyte były perły. Jej włosy też powiewały. Uśmiechała się do nich i sprawiała wrażenie idealnej.
Is i Gab spojrzały na siebie. Żadna nie wiedziała kto to, ale zdawało się, że ona znała je.
Jej suknia zaszeleściła, gdy podeszła da nich. Podniosła ręce i ułożyła je na policzkach kobiet.
-Te same rysy twarzy-szepnęła.-Te same oczy. Ta sama krew...
-My się znamy?-spytała skołowana Gab.
-Oczywiście, że tak. Ale nie w tym życiu.
-Co to znaczy?-zapytała tak samo skołowana Is.
-Kochanie, zanim zostałaś Władczynią ktoś musiał cię wybrać. Poprzednia Władczyni. Ja. Cornelia Anna Julia Carol Verna. Wasza historia zaczyna się w czasie, kiedy ja rządziłam. Każdy miał tam wtedy swoje wcielenie. Wy także. Zostałam Władczynią w wieku 18 lat. Niestety już w tym wieku byłam ciężko chora. Ale starałam się o tym zapominać. Poznałam swojego męża i urodziły mi się dwie, prześliczne bliźniaczki. Lydia i Gina. Gina była troskliwa, skromna i cicha. Lydia wykorzystywała nieśmiałość Giny i wykorzystywała ją na każdym kroku. Była za to niezwykle mądra i szybko się uczyła.
-Czy to my nimi byłyśmy?-rzekła Isabell.
-Nie dane mi było się nimi długo cieszyć.-kontynuowała poprzednia Władczyni jakby nie zauważywszy pytania kobiety.-Choroba dała o sobie znać, kiedy miałam 45 lat. Byłam zbyt młoda na śmierć. Powinnam dożyć co najmniej 200 lat. Jako Władczyni oczywiście. Ale nie mogłam nic na to poradzić. W dniu mojej śmierci leżałam w łóżku. Siedział przy mnie mój mąż i Lydia. Giny nie było, a jej siostra powiedziała, że woli zbierać kwiatki niż pożegnać matkę. Niestety potrafiłam rozpoznać kłamstwo i to ewidentnie nim było. Gina poszła pozbierać kwiaty dla mnie. Lydia jej kazała. Niestety nie zdążyła się ze mną pożegnać. Kiedy już mój duch opuścił moje ciało musiałam wybrać następce. Spojrzałam na moje córki. W sercu Giny mieściło się wyłącznie czyste dobro. Serce Lydii zanieczyszczone było złem. Gdybym was teraz zapytała, kogo byście wybrały, z pewnością odpowiedziałybyście mi, że Ginę. Też chciałam, by to ona nią została. Ale...w ostatniej chwili zobaczyłam mężczyznę. Mimo iż był stary, jego serce wypełniała miłość do Lydii. I wtedy zrozumiałam, ze jedyną słuszną decyzją będzie zrównanie dobra ze złem. Zamieniłam moje córki duszami i podarowałam Lydii drugą szansę. Teraz...teraz jesteście już kobietami i macie własne dzieci. A przynajmniej ty Lydio...
-Jestem Lydią? A ten mężczyzna...To Raphael? Od początku mnie kochał?
-Ona została Władczynią, bo to ja miałam nią zostać, ale musiała istnieć jakaś głupia równowaga?!
Nastała cisza. Cornelia wpatrywała się gdzieś w dal, jakby na kogoś czekała. Nagle zaświeciło światło czystsze od bieli. Spływało z góry powoli i leniwie, a jednocześnie zachwycało swymi płynnymi ruchami. Cornelia wyprostowała się wpatrując w to światło. Kiedy już znalazło się u jej stóp uformowało się ciało kobiety. Uklękła i złożyła pokłon u stóp kobiety. Ta położyła jej dłoń na głowie i kazała wstać. Następnie obie się przytuliły.
-Tak dawno cię nie widziałam!-szepnęła Cornelia.-Po tylu latach...
-Ale jestem. Ale moja misja jeszcze się nie skończyła.
Po tych słowach obróciła się.
-Ros?!-krzyknęła Isabell. Jaką rolę odgrywała w tm wszystkim Ros?! Dlaczego tu była? Czemu znała jej matkę? A raczej matkę z poprzedniego życia. Chciała poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Teraz. Przyjaciółka uśmiechnęła się tylko.
-Chodź Gino-powiedziała Cornelia tylko i kobieta podążyła za nią.
Ros i Is zostały same.
-Możesz mi wyjaśnić, co tu robisz?
-Isabell, wszystko ci wyjaśnię, tylko...tylko najpierw musisz poznać historię od samego początku. Od dnia, w którym się poznałyśmy. -Ros zaczęła iść, a Is podążyła za nią.-Tak naprawdę jestem Tytanidą.
-Tyta...czym?
-Tytanidą. W mitologii greckiej Tytanidy pochodzą od olbrzymów i są opiekunkami poszczególnych kategorii. Temida na przykład jest uosobieniem sprawiedliwości, prawa i wiecznego porządku. Tak naprawdę nazwa Tytanidy nie określa wielkiego wzrostu, a wielkiej mocy. Jestem drugą najpotężniejszą osobą zaraz po tobie, Władczyni. Nie rodzimy się często, ale możemy się odradzać. Aktualnie żyję ja i moja siostra. Ale w końcu nasze życie staje u kresu i wtedy dołączamy do gwiazd. Tytanida musi być spłodzona przez nimfę i gwiazdę, a te spadają bardzo rzadko. Zostałyśmy mianowane Opiekunkami Władczyń. Nasza moc daje nam wzgląd na przyszłość, przez co dokładnie wiemy co się wydarzy, ale nie możemy nic zrobić, by to zmienić.
-Zaraz. Czy to znaczy, że ty....
-Tak. Wiedziałam, że za wszystkim stoi Gabriela, że Jason zginie, że porodzisz córkę, której dasz na imię Destiny. Ujrzałam to, kiedy powiedziałaś mi, że jesteś Władczynią. Wtedy nie wiedziałam jeszcze co to znaczy, ale im bardziej dorastałam zaczęłam rozumieć.
-Mogłaś...mogłaś temu wszystkiemu zapobiec?! Mogłaś pomóc...
-Nie mogłam Isabell! Nie mogłam...na tym polega mój problem. Posłuchaj, poprzednia opiekunka odeszła przy poprzedniej Władczyni. Opiekowałam się Cornelią, ale nie czułam się...odpowiednio. Zostałam wróżką. Pierwszy raz miałam do czynienia z czymś takim. Ale czułam, że to jest to, do czego jestem stworzona. Do bycia wróżką i twoją przyjaciółką. Bycie Opiekunką zeszło na drugi plan. Wiesz dlaczego straciłam skrzydła? Bo się zakochałam. To była kara. Tytanidy nie mogą kochać. Nie mogą mieć dzieci. Nie mogą mieć rodziny. A ja...ja chciałam i straciłam skrzydła. Wtedy do mnie dotarło, że przede wszystkim twoją Opiekunką. Chciałam cię chronić. Odeszłam. Musiałam, inaczej mogłabym powiedzieć zbyt dużo. W dzień, kiedy Gabriela zamieniła was miejscami na mnie, jako Tytanidę takie słabe zaklęcie nie podziałało. Na ciebie też nie powinno, ale była skierowane wprost na ciebie i poparte większą mocą od twojej.
-Naprawdę nic nie mogłaś zrobić?-spytała po wszystkim Isabell.
-Nic.
-Wiesz...wiesz co się teraz stanie?
-Wiem.-Ros przytuliła przyjaciółkę.-Ale gdybyś umarła, nie mogłabym tego wiedzieć.-szepnęła.
Is odsunęła się od przyjaciółki. Spojrzała na nią pytająco, ale ta tylko pokrzepiająco się uśmiechnęła.
-Widzę, że już wszystko sobie wyjaśniłyście.-powiedziała Cornelia, która nagle się pojawiła u boku z Gab.-Chodźcie, mam dla was jeszcze jeden sprawdzian.
Podniosła ręce do góry. Jej suknia znów zaszeleściła, a długie rękawy opadły do łokci. Białe ''tło'' czymkolwiek było zaczęło opadać i odsłaniać smutną prawdę.
Niebo, które ujawniła było ciemne, pozbawione jakichkolwiek chmur. Bez jakiegokolwiek życia. Ale to, co było niżej całkowicie zaskoczyło Is. Bardziej niż to, że Gab była jej siostrą. Bardziej niż to, że Ros znała prawdę od początku. Bardziej niż cokolwiek innego, co wydarzyło się dziś.
Ujrzała umierających ludzi, którzy zatrzymani byli w jednej pozie. Widziała wojnę. Prawdziwą wojnę. Brała udział w wojnach, ale nigdy wewnątrz. A tu było strasznie.
-Nie mam już zbyt dużo mocy-powiedziała po chwili Cornelia.-Ale to ważne. Waszą prawą ręką możecie uratować komuś życie. Lewą-odebrać je. Możecie też nie zrobić nic. Wystarczy, że złączycie ręce.
Potem odsunęła się wraz z Ros, odsłaniając dwie postacie. Na ziemi leżała Eira z nienaturalnie bladą twarzą. Z jej ust kapała krew. Nad nią pochylał się James z otwartymi ustami jakby coś do niej krzyczał. W jego stronę leciała strzała.
Isabell do oczy napłynęły łzy. Mogła uratować tylko jednego. Uklękła przy nich. Spojrzała na Eirę, a potem na Jamesa. Zamknęła oczy. Musiała podjąć decyzję. Wyciągnęła prawą rękę. Otworzyła oczy i jeszcze raz spojrzała na nich. Dotknęła Eiry. Nienaturalnie blada twarz ustąpiła, a krew spłynęła. Żyła. Wstała i podeszła do strzały. Nie mogła jej już zatrzymać. Ale Gab mogła.
-Zatrzymaj tą strzałę.-powiedziała.-Proszę.
Gab wpatrywała się w swoje dłonie. Jedna jaśniała, druga była ciemna. Mogła go uratować. Ale wtedy Isabell byłaby szczęśliwa. Może przynajmniej, kiedy straci jego, będzie cierpieć. Złączyła dłonie, a wtedy znów pojawiła się Cornelia i Ros. Spojrzała na Gabrielę.
-Myślałam, że coś zrozumiałaś.-powiedziała spokojnie.-Musisz się jednak wiele nauczyć.-Podeszła do Eiry i Jamesa.-Jedno nie będzie mogło żyć bez drugiego-powiedziała jakby do siebie. Potem podeszła do strzały. Z każdym ruchem jej suknia szeleściła jeszcze bardziej. Odetchnęła głęboko. Dotknęła strzały tak, że zmieniła kierunek. Potem spojrzała na swoje córki, podniosła ręce i białe ''tło'' powróciło.-To miejsce, to przejście do świata umarłych, lub tak zwanego raju. Niestety żadna z was by się tam nie dostała. Ty Isabell wybrałabyś, co chcesz robić, a ty Gabriel zostałabyś zesłana do piekła.-pierwszy raz użyła ich imion z tego wcielenia.-Chcę jednak, zrobić coś, co jest słuszne i potrzebne. Ty Isabell musisz zostać na Ziemi, w Arendelle, by przywrócić ludziom wiarę we Władców. Teraz ich umysły się otworzyły. Musisz po prostu zapewnić ich o swojej Władzy. Kiedy już to zrobisz cofniesz się do tego momentu i wybierzesz. Natomiast ty Gabriel, zostaniesz tu, dopóki nie nauczysz się jak opanować zło czyhające w twoim sercu. Będziecie widywać się co noc, będziecie pozbawione mocy, a jedyną siłą będzie wasza wyobraźnia.
-Co noc?!-krzyknęła Gab nieco za głośno.
-Nie będzie ci się nudzić-zapewniła matka.-I jeszcze jedno. Twoi przyjaciele powrócili do dawnej formy, a Raphael przypomniał sobie o tobie. Czas tam leci dalej. Bardzo o ciebie walczy. Czuję to i ty pewnie też. Nie zobaczymy się już Gabrielo. A z tobą Isabell zobaczę się jeszcze podczas dnia wyboru. Żegnajcie.
Potem nastąpiła ciemność.
Hej! Wiecie co? Wyczekiwałam tego rozdziału od bardzo dawna. A napisanie go okazało się niewyobrażalną udręką! Trzy dni go pisałam. Ale jestem dumna. Czekają nas jeszcze dwa rozdziały. Tak, dwa. I koniec. Powoli się do tego przygotowuję. Bardzo prosiłabym was o ocenę tego rozdziału. Z góry bardzo, bardzo dziękuję :*
Podniosła ręce do góry. Jej suknia znów zaszeleściła, a długie rękawy opadły do łokci. Białe ''tło'' czymkolwiek było zaczęło opadać i odsłaniać smutną prawdę.
Niebo, które ujawniła było ciemne, pozbawione jakichkolwiek chmur. Bez jakiegokolwiek życia. Ale to, co było niżej całkowicie zaskoczyło Is. Bardziej niż to, że Gab była jej siostrą. Bardziej niż to, że Ros znała prawdę od początku. Bardziej niż cokolwiek innego, co wydarzyło się dziś.
Ujrzała umierających ludzi, którzy zatrzymani byli w jednej pozie. Widziała wojnę. Prawdziwą wojnę. Brała udział w wojnach, ale nigdy wewnątrz. A tu było strasznie.
-Nie mam już zbyt dużo mocy-powiedziała po chwili Cornelia.-Ale to ważne. Waszą prawą ręką możecie uratować komuś życie. Lewą-odebrać je. Możecie też nie zrobić nic. Wystarczy, że złączycie ręce.
Potem odsunęła się wraz z Ros, odsłaniając dwie postacie. Na ziemi leżała Eira z nienaturalnie bladą twarzą. Z jej ust kapała krew. Nad nią pochylał się James z otwartymi ustami jakby coś do niej krzyczał. W jego stronę leciała strzała.
Isabell do oczy napłynęły łzy. Mogła uratować tylko jednego. Uklękła przy nich. Spojrzała na Eirę, a potem na Jamesa. Zamknęła oczy. Musiała podjąć decyzję. Wyciągnęła prawą rękę. Otworzyła oczy i jeszcze raz spojrzała na nich. Dotknęła Eiry. Nienaturalnie blada twarz ustąpiła, a krew spłynęła. Żyła. Wstała i podeszła do strzały. Nie mogła jej już zatrzymać. Ale Gab mogła.
-Zatrzymaj tą strzałę.-powiedziała.-Proszę.
Gab wpatrywała się w swoje dłonie. Jedna jaśniała, druga była ciemna. Mogła go uratować. Ale wtedy Isabell byłaby szczęśliwa. Może przynajmniej, kiedy straci jego, będzie cierpieć. Złączyła dłonie, a wtedy znów pojawiła się Cornelia i Ros. Spojrzała na Gabrielę.
-Myślałam, że coś zrozumiałaś.-powiedziała spokojnie.-Musisz się jednak wiele nauczyć.-Podeszła do Eiry i Jamesa.-Jedno nie będzie mogło żyć bez drugiego-powiedziała jakby do siebie. Potem podeszła do strzały. Z każdym ruchem jej suknia szeleściła jeszcze bardziej. Odetchnęła głęboko. Dotknęła strzały tak, że zmieniła kierunek. Potem spojrzała na swoje córki, podniosła ręce i białe ''tło'' powróciło.-To miejsce, to przejście do świata umarłych, lub tak zwanego raju. Niestety żadna z was by się tam nie dostała. Ty Isabell wybrałabyś, co chcesz robić, a ty Gabriel zostałabyś zesłana do piekła.-pierwszy raz użyła ich imion z tego wcielenia.-Chcę jednak, zrobić coś, co jest słuszne i potrzebne. Ty Isabell musisz zostać na Ziemi, w Arendelle, by przywrócić ludziom wiarę we Władców. Teraz ich umysły się otworzyły. Musisz po prostu zapewnić ich o swojej Władzy. Kiedy już to zrobisz cofniesz się do tego momentu i wybierzesz. Natomiast ty Gabriel, zostaniesz tu, dopóki nie nauczysz się jak opanować zło czyhające w twoim sercu. Będziecie widywać się co noc, będziecie pozbawione mocy, a jedyną siłą będzie wasza wyobraźnia.
-Co noc?!-krzyknęła Gab nieco za głośno.
-Nie będzie ci się nudzić-zapewniła matka.-I jeszcze jedno. Twoi przyjaciele powrócili do dawnej formy, a Raphael przypomniał sobie o tobie. Czas tam leci dalej. Bardzo o ciebie walczy. Czuję to i ty pewnie też. Nie zobaczymy się już Gabrielo. A z tobą Isabell zobaczę się jeszcze podczas dnia wyboru. Żegnajcie.
Potem nastąpiła ciemność.
Hej! Wiecie co? Wyczekiwałam tego rozdziału od bardzo dawna. A napisanie go okazało się niewyobrażalną udręką! Trzy dni go pisałam. Ale jestem dumna. Czekają nas jeszcze dwa rozdziały. Tak, dwa. I koniec. Powoli się do tego przygotowuję. Bardzo prosiłabym was o ocenę tego rozdziału. Z góry bardzo, bardzo dziękuję :*
środa, 30 grudnia 2015
29. Koniec cz.1
Nocą wszyscy mieli się wyspać, ale nie spał nikt prócz maleńkiej Destiny leżącej na rękach Isabell.
-Jest za mała. O wiele za mała-szeptała jej matka do Raphaela.-Jeśli...jeśli coś mi się stanie, nie będzie pamiętać. Obiecaj mi, że się nią zaopiekujesz. Że powiesz jej...
-Sama jej to powiesz-odszepnął.-Masz zabić Gabrielę. Zamierzasz umrzeć?
Roześmiała się na te słowa.
-Nie da się tego przewidzieć, Raphael. Ale nie wiem co tam mnie czeka i muszę się spodziewać wszystkiego.
-Tęsknisz za dawnym życiem?
Zachichotała smutno, a jej oczy zeszkliły się.
-Czy tęsknie za życiem, w którym mnie pamiętasz, mieszkam w zamku a moi przyjaciele są normalni? Każdego dnia odkąd to się stało. Nie wiem, co się teraz dzieje w innych światach. Czy zmieniły się tak jak ten? Ta płacząca kobieta, blondynka z grzywką, pochodzi z jednego z nich. Ze świata pozbawionego magii, ale pełnego smoków. Jest tam jeden, który należy do mnie...
-Berk...
-Pamiętasz?-poderwała głowę i spojrzała na mężczyznę zapłakaną twarzą.
-Byłem tam...Z Gab...
- Cokolwiek by się nie działo będę walczyła, by tam wrócić.
Słońce leniwie zaczęło unosić się nad Arendelle. Nikt nie spodziewał się tego, co miało się dziś stać. Piekarze otwierali swoje piekarnie, gospodynie wychodziły z domów na zakupy, dzieci dokazywały radośnie. Dzień jak co dzień.
W lesie tymczasem wiedzieli, co ma się wydarzyć. Wiedzieli i szykowali się do ataku. Wszytko działo się według planu. James i Eira wybiegli z lasu i pobiegli w stronę najbliższego gospodarstwa. Nie było czasu myśleć, nie było czasu mówić. Liczył się tylko cel. Uspokoili oddechy i zapukali do drzwi domu. Wyłoniła się z nich kobieta ''przy kości'' z czarnymi włosami związanymi w koka. Na jej twarzy widać było zmarszczki, ale była ona pozbawiona uśmiechu.
-Witam panią-powiedziała Eira ciepło, ale stanowczo.-Potrzebujemy koni. Władczyni...-ugryzła się w język, by nie powiedzieć zbyt dużo. Ku ich zdumieniu na to słowo twarz kobiety jeszcze bardziej spochmurniała.
-Przepraszam-powiedziała szybko i ukłoniła się im.-Przepraszam. Bierzcie konie. Przepraszam.
Oboje podnieśli przerażoną kobietę.
-Niech pani za nic nie przeprasza.-powiedziała Eira spokojnie.-Obiecuję, że to się zmieni. Obiecuję.
Po tych słowach szybko wyszli z domu, zabrali pięć koni i ruszyli z powrotem.
-Poradziłabym sobie sama.-powiedziała Eira do Jamesa mimo iż cieszyła się jego obecnością. On natomiast chciał ją pilnować, by nic jej się nie stało. Parsknął tylko i popędzili galopem.
Do domu Ros dotarli stosunkowo szybko. Powitała ich zniecierpliwiona Isabell. Uśmiechnęła się i wsiadła na konia. W ślad za nią poszedł Raphael.
-Nie mogę iść z wami.-powiedziała w końcu Ros z twarzą tak smutną, że prawie płaczącą.-Zostanę z Destiny. Zastąpię Eirę.
Niespodziewanie na twarzy młodej księżniczki pojawił się uśmiech, który znikł szybko. Isabell przytaknęła nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki.
-Isabell?-powiedziała Eira.-Ta kobieta, od której wzięliśmy konie...Była przerażona. Nie po to jest Władczyni. Proszę, zmień to.
Is przytaknęła i ruszyła do zamku w Arendelle wraz z Raphelem.
Objechali zamek dookoła i stanęli przed tylnym wyjściem. Zeskoczyli z koni i przywiązali je do drzewa. Spojrzeli na siebie. Znali plan, a jednak nadal byli niepewni. Żadne z nich nie odważyło się odezwać. W końcu mężczyzna ruszył się, nie chcąc tracąc czasu. Wszedł do środka tunelu, a Isabell szybko podążyła w jego ślady. Po kilku minutach znaleźli się w lochach. Raphael pobiegł "szukać kluczy", co w rzeczywistości oznaczało "stłuc strażników i zabrać im je". Tymczasem Is miała zająć się poinformowaniem ludzi, co się dzieje. Na jej widok wszyscy się ożywili. Ci, którzy ją poznali cieszyli się na jej widok, a nowi szybko do nich dołączyli.
-Nie bójcie się!-powiedziała podchodząc do każdej kolejnej celi.-Przyszliśmy tutaj, by was uwolnić. Pokażemy wam drogę ucieczki, powiemy co macie robić, ale musicie obiecać, że nie będziecie zadawać pytań i bezwzględnie nam ufać.
W tej chwili u jej boku pojawił się mężczyzna. W lewej ręce trzymał klucze, a prawą nerwowo zaciskał. Ludzie momentalnie ucichli na jego widok. Na początku kobieta nie wiedziała o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowała się, że to przecież on ich tu umieścił.
-On jest ze mną.-zaczęła wyjaśniać.-Zamieniłam jego umysł w lepką papkę. Jeżeli zechce skrzywdzić któregokolwiek z was obiecuję go poćwiartować.
Chciała wybuchnąć śmiechem na widok miny Raphaela. Uśmiechnęła się jednak gdy zobaczyła, że ludzie oddychają z ulgą. Szybko zaczęli ich uwalniać i instruować gdzie mają się udać. Okazało się, że ludzi jest o wiele więcej niż przypuszczali. Isabell miała nadzieję, że Ros ich wszystkich pomieści.
Kiedy zostali sami przytuliła mężczyznę. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Mogli zostać w tej pozycji na wieki. Mieli jednak zadanie do wykonania. jak przewidywał plan ruszyli w stronę komnaty Władczyni i sali tronowej. Na ich drodze stanął jednak ktoś, kto już dawno temu miał nie żyć. Ktoś, kto wywoływał strach. Ktoś, kto nie powinien nigdy powstać. Ktoś, kogo nie powinno tu teraz być.
Mrok.
-Co? Nie spodziewałaś się mnie tu?-powiedział swoim mrocznym, ciężkim głosem.-A jednak jestem. Myślałaś, że mnie pokonasz? Mała, głupiutka Is.
-Co ty tu robisz?-powiedziała zaciskając zęby.-Jak się znalazłeś w Arendelle, sukinsynu?!
-Po co takie ostre słowa...-cmoknął.-Jestem tu, bo moja córka mnie potrzebowała. Ty nie wiesz jak to mieć ojca, ale ona doskonale zna to uczucie. I zna też uczucie straty. Tak jak znasz je ty. Nawiasem mówiąc, dzięki niej i jej niewyobrażalnej wyobraźni spotykamy się tutaj i mimo, że istnieję tylko dzięki niej, potrafię pokonać cię jeszcze raz. A teraz zmykaj z tymi wieśniakami i zmień swój plan, dziecko. My też musimy się przygotować.
Po tych słowach zniknął. Is zakręciło się w głowie i ruszyła w stronę tunelu. Kipiała ze wściekłości. Przyzwała swojego ojca?! Czy ona nie rozumiała, że to tyran nieszczący ludzkość?! Oszalała...
Wybiegła z tunelu wsiadła na konia i wyprzedzając uciekinierów ruszyła z powrotem do lasu. W ślad za nią ruszył Raphael, ale zignorowała go zupełnie. Cały czas myślała o słowach potwora i o planie, który musiała wymyślić. Mrok był potężny, ale musiała go pokonać.
Kiedy dotarła do domu Ros zeskoczyła z konia i wpadła do środka.
-Zabierz dziecko.-powiedziała spokojnie i udała się do pokoju w którym siedzieli Jack i Czkawka. Podeszła do Strażnika i złapała jego głowę.
-Jack!-krzyknęła, na co chłopak odpowiedział śmiechem.-Jack! Jeżeli tam jesteś...Mrok wrócił. Jest tu...Ja...nie wiem jak go pokonać...Jack!
Do niego jednak to nie docierało. Cały czas śmiał się i kręcił oczami. Naprawdę wyglądał jak naćpany. Is nie wytrzymała. Odchyliła rękę i uderzyła go w twarz. Potem zaczęła płakać, bo nawet to nie pomogło.
-Jack...-załkała.-Obiecuję, że go pokonam. Dla ciebie, Elsy, Destiny...A potem strącę Gabriel z tronu i wyciągnę z niej, jak wszystko naprawić.
-Isabell...-w tym momencie w pokoju pojawiła się Ros. Przytuliła Is i wyprowadziła ją z pokoju. Zamknęła drzwi i posadziła płaczącą kobietę na kanapie.
-Nie mam siły znów z nim walczyć...-szeptała.-Nie chcę z nim walczyć. On miał nie istnieć...
-Posłuchaj mnie...Musisz walczyć. Masz dla kogo. Przestań płakać i zacznij planować. Potrafisz to zrobić. Potrafisz....
-Skąd to wiesz?
-Po prostu wiem. A teraz otrzyj łzy i zrób coś.
Is wstała z kanapy i podeszła do stołu. Przetarła oczy i zaczęła mówić.
-Trzeba się koniecznie dowiedzieć, jak Mrok się tu dostał. To będzie nasz priorytet. Potem dowiemy się jak go pokonać.
-Co powiedział, gdy go spotkaliście?-spytała Ros siadając przy stole, przy którym usiadł również Raphael.
-Ubliżył mi. A potem...powiedział coś, że istnieje dzięki Gab...
-Dzięki jej niewyobrażalnej wyobraźni.-dodał mężczyzna.
-Zaraz...Ona go sobie...wymyśliła?!-Is wstała i podeszła do okna.-Jeżeli tak i Mrok faktycznie jest tylko wytworem jej wyobraźni jest tylko jeden sposób na pokonanie go. Trzeba unicestwić jego źródło-Gab.
Potem nastało milczenie. Isabell ustalała w głowie plan. Musiała się go pozbyć. Był zbyt dużym zagrożeniem. Wcześniej wierzyła, że uda się jej załatwić sprawę bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Teraz wiedziała, że jest on nieunikniony. Wiedziała też, że Gab na nią czeka.
Wyszła z domu i wsiadła na konia. Wybiegł za nią Raphael.
-Zostań z Eirą i Jamesem.-powiedziała.-Nie może się im nic stać. I pamiętajcie, nie zabijajcie niewinnych.
Po tych słowach ściągnęła wodze konia i popędziła z powrotem do zamku. Przebiła się przez armię koszmarów. Widziała, jak Eira i James ruszają do ataku. Było ich niewiele. Ale byli zdeterminowani.
Zeskoczyła z konia i weszła do zamku. Szła korytarzem, który kiedyś uznawała za swój. Ale nigdy nie należał do niej. To zamek Elsy. I musiała go odzyskać. Skręciła w prawo i weszła do sali tronowej. Na tronie dosłownie leżała Gab. Była wychudzona, blada skóra wisiała na niej, a Mrok stał przy niej i szeptał jej coś do ucha. Wyglądała przerażająco.
-Gabriel...-krzyknęła cały czas idąc naprzód. Ta ruszyła się tylko leniwie i zamrugała kilka razy.
-O...jesteś...-powiedziała słabym głosem.
-Co...co się z tobą stało?
-Nic się z nią nie stało.-odpowiedział Mrok zasłaniając Is widok.-Po prostu kocha swojego ojca...Ale to zaraz...Najpierw rozprawię się z tobą!
-Isabell?-odezwał się głos Raphaela. Przyjechał za nią.
-Mówiłam ci, że masz zostać!-krzyknęła.
-Chłopaczek...-syknął Mrok.-Zajmę się tobą raz dwa!-Zniknął i pojawił się przy Raphaelu.-Walcz rycerzyku!
Is nie miała czasu ratować ukochanego. Musiała zakończyć tą zabawę. Podeszła do Gab, która zdążyła już stanąć na nogi.
-Nie powstrzymasz mnie!-krzyczała.-Moja armia już idzie zmiażdżyć twoich przyjaciół. Dałam im szansę do życia, ale skoro chcesz ich poświęcić, proszę bardzo!
-Zamknij się! Ca ci zrobił Mrok?! Nie widzisz, ze on cię krzywdzi?!
-On mnie kocha!-odwróciła się tyłem i spojrzała przez okno.-Zobacz! Twoja wojna się już rozpoczęła!
Faktycznie za oknem ścierali się właśnie jej przyjaciele z armią ludzi i koszmarów. Chciała im pomóc. I właśnie to zrobiła. Wyciągnęła niewielki sztylet. Kiedy Gab się odwróciła wbiła jej go prosto w klatkę piersiową
-Nie trzeba było go przywoływać.-wyszeptała Isabell.-Mogłyśmy się dogadać.
Gabriel zaczęła się krztusić i oddychać spazmatycznie. Z rany ciekła krew, a jej słabe nogi odmówiły posłuszeństwa.
-Isabell...-powiedziała z bólem. Is chciała jej pomóc. Chciała cofnąć czas. Ale to była jedyna możliwość. Gab musiała zginąć.-...umrzesz razem ze mną!
Po tych słowach wbiła sztylet, który trzymała w ręce w podbrzusze Isabell. Upadła na kolana, a Gab przyciskała sztylet jeszcze mocniej. Potem obie w tym samym czasie upadły na ziemię.
-Jest za mała. O wiele za mała-szeptała jej matka do Raphaela.-Jeśli...jeśli coś mi się stanie, nie będzie pamiętać. Obiecaj mi, że się nią zaopiekujesz. Że powiesz jej...
-Sama jej to powiesz-odszepnął.-Masz zabić Gabrielę. Zamierzasz umrzeć?
Roześmiała się na te słowa.
-Nie da się tego przewidzieć, Raphael. Ale nie wiem co tam mnie czeka i muszę się spodziewać wszystkiego.
-Tęsknisz za dawnym życiem?
Zachichotała smutno, a jej oczy zeszkliły się.
-Czy tęsknie za życiem, w którym mnie pamiętasz, mieszkam w zamku a moi przyjaciele są normalni? Każdego dnia odkąd to się stało. Nie wiem, co się teraz dzieje w innych światach. Czy zmieniły się tak jak ten? Ta płacząca kobieta, blondynka z grzywką, pochodzi z jednego z nich. Ze świata pozbawionego magii, ale pełnego smoków. Jest tam jeden, który należy do mnie...
-Berk...
-Pamiętasz?-poderwała głowę i spojrzała na mężczyznę zapłakaną twarzą.
-Byłem tam...Z Gab...
- Cokolwiek by się nie działo będę walczyła, by tam wrócić.
Słońce leniwie zaczęło unosić się nad Arendelle. Nikt nie spodziewał się tego, co miało się dziś stać. Piekarze otwierali swoje piekarnie, gospodynie wychodziły z domów na zakupy, dzieci dokazywały radośnie. Dzień jak co dzień.
W lesie tymczasem wiedzieli, co ma się wydarzyć. Wiedzieli i szykowali się do ataku. Wszytko działo się według planu. James i Eira wybiegli z lasu i pobiegli w stronę najbliższego gospodarstwa. Nie było czasu myśleć, nie było czasu mówić. Liczył się tylko cel. Uspokoili oddechy i zapukali do drzwi domu. Wyłoniła się z nich kobieta ''przy kości'' z czarnymi włosami związanymi w koka. Na jej twarzy widać było zmarszczki, ale była ona pozbawiona uśmiechu.
-Witam panią-powiedziała Eira ciepło, ale stanowczo.-Potrzebujemy koni. Władczyni...-ugryzła się w język, by nie powiedzieć zbyt dużo. Ku ich zdumieniu na to słowo twarz kobiety jeszcze bardziej spochmurniała.
-Przepraszam-powiedziała szybko i ukłoniła się im.-Przepraszam. Bierzcie konie. Przepraszam.
Oboje podnieśli przerażoną kobietę.
-Niech pani za nic nie przeprasza.-powiedziała Eira spokojnie.-Obiecuję, że to się zmieni. Obiecuję.
Po tych słowach szybko wyszli z domu, zabrali pięć koni i ruszyli z powrotem.
-Poradziłabym sobie sama.-powiedziała Eira do Jamesa mimo iż cieszyła się jego obecnością. On natomiast chciał ją pilnować, by nic jej się nie stało. Parsknął tylko i popędzili galopem.
Do domu Ros dotarli stosunkowo szybko. Powitała ich zniecierpliwiona Isabell. Uśmiechnęła się i wsiadła na konia. W ślad za nią poszedł Raphael.
-Nie mogę iść z wami.-powiedziała w końcu Ros z twarzą tak smutną, że prawie płaczącą.-Zostanę z Destiny. Zastąpię Eirę.
Niespodziewanie na twarzy młodej księżniczki pojawił się uśmiech, który znikł szybko. Isabell przytaknęła nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki.
-Isabell?-powiedziała Eira.-Ta kobieta, od której wzięliśmy konie...Była przerażona. Nie po to jest Władczyni. Proszę, zmień to.
Is przytaknęła i ruszyła do zamku w Arendelle wraz z Raphelem.
Objechali zamek dookoła i stanęli przed tylnym wyjściem. Zeskoczyli z koni i przywiązali je do drzewa. Spojrzeli na siebie. Znali plan, a jednak nadal byli niepewni. Żadne z nich nie odważyło się odezwać. W końcu mężczyzna ruszył się, nie chcąc tracąc czasu. Wszedł do środka tunelu, a Isabell szybko podążyła w jego ślady. Po kilku minutach znaleźli się w lochach. Raphael pobiegł "szukać kluczy", co w rzeczywistości oznaczało "stłuc strażników i zabrać im je". Tymczasem Is miała zająć się poinformowaniem ludzi, co się dzieje. Na jej widok wszyscy się ożywili. Ci, którzy ją poznali cieszyli się na jej widok, a nowi szybko do nich dołączyli.
-Nie bójcie się!-powiedziała podchodząc do każdej kolejnej celi.-Przyszliśmy tutaj, by was uwolnić. Pokażemy wam drogę ucieczki, powiemy co macie robić, ale musicie obiecać, że nie będziecie zadawać pytań i bezwzględnie nam ufać.
W tej chwili u jej boku pojawił się mężczyzna. W lewej ręce trzymał klucze, a prawą nerwowo zaciskał. Ludzie momentalnie ucichli na jego widok. Na początku kobieta nie wiedziała o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowała się, że to przecież on ich tu umieścił.
-On jest ze mną.-zaczęła wyjaśniać.-Zamieniłam jego umysł w lepką papkę. Jeżeli zechce skrzywdzić któregokolwiek z was obiecuję go poćwiartować.
Chciała wybuchnąć śmiechem na widok miny Raphaela. Uśmiechnęła się jednak gdy zobaczyła, że ludzie oddychają z ulgą. Szybko zaczęli ich uwalniać i instruować gdzie mają się udać. Okazało się, że ludzi jest o wiele więcej niż przypuszczali. Isabell miała nadzieję, że Ros ich wszystkich pomieści.
Kiedy zostali sami przytuliła mężczyznę. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Mogli zostać w tej pozycji na wieki. Mieli jednak zadanie do wykonania. jak przewidywał plan ruszyli w stronę komnaty Władczyni i sali tronowej. Na ich drodze stanął jednak ktoś, kto już dawno temu miał nie żyć. Ktoś, kto wywoływał strach. Ktoś, kto nie powinien nigdy powstać. Ktoś, kogo nie powinno tu teraz być.
Mrok.
-Co? Nie spodziewałaś się mnie tu?-powiedział swoim mrocznym, ciężkim głosem.-A jednak jestem. Myślałaś, że mnie pokonasz? Mała, głupiutka Is.
-Co ty tu robisz?-powiedziała zaciskając zęby.-Jak się znalazłeś w Arendelle, sukinsynu?!
-Po co takie ostre słowa...-cmoknął.-Jestem tu, bo moja córka mnie potrzebowała. Ty nie wiesz jak to mieć ojca, ale ona doskonale zna to uczucie. I zna też uczucie straty. Tak jak znasz je ty. Nawiasem mówiąc, dzięki niej i jej niewyobrażalnej wyobraźni spotykamy się tutaj i mimo, że istnieję tylko dzięki niej, potrafię pokonać cię jeszcze raz. A teraz zmykaj z tymi wieśniakami i zmień swój plan, dziecko. My też musimy się przygotować.
Po tych słowach zniknął. Is zakręciło się w głowie i ruszyła w stronę tunelu. Kipiała ze wściekłości. Przyzwała swojego ojca?! Czy ona nie rozumiała, że to tyran nieszczący ludzkość?! Oszalała...
Wybiegła z tunelu wsiadła na konia i wyprzedzając uciekinierów ruszyła z powrotem do lasu. W ślad za nią ruszył Raphael, ale zignorowała go zupełnie. Cały czas myślała o słowach potwora i o planie, który musiała wymyślić. Mrok był potężny, ale musiała go pokonać.
Kiedy dotarła do domu Ros zeskoczyła z konia i wpadła do środka.
-Zabierz dziecko.-powiedziała spokojnie i udała się do pokoju w którym siedzieli Jack i Czkawka. Podeszła do Strażnika i złapała jego głowę.
-Jack!-krzyknęła, na co chłopak odpowiedział śmiechem.-Jack! Jeżeli tam jesteś...Mrok wrócił. Jest tu...Ja...nie wiem jak go pokonać...Jack!
Do niego jednak to nie docierało. Cały czas śmiał się i kręcił oczami. Naprawdę wyglądał jak naćpany. Is nie wytrzymała. Odchyliła rękę i uderzyła go w twarz. Potem zaczęła płakać, bo nawet to nie pomogło.
-Jack...-załkała.-Obiecuję, że go pokonam. Dla ciebie, Elsy, Destiny...A potem strącę Gabriel z tronu i wyciągnę z niej, jak wszystko naprawić.
-Isabell...-w tym momencie w pokoju pojawiła się Ros. Przytuliła Is i wyprowadziła ją z pokoju. Zamknęła drzwi i posadziła płaczącą kobietę na kanapie.
-Nie mam siły znów z nim walczyć...-szeptała.-Nie chcę z nim walczyć. On miał nie istnieć...
-Posłuchaj mnie...Musisz walczyć. Masz dla kogo. Przestań płakać i zacznij planować. Potrafisz to zrobić. Potrafisz....
-Skąd to wiesz?
-Po prostu wiem. A teraz otrzyj łzy i zrób coś.
Is wstała z kanapy i podeszła do stołu. Przetarła oczy i zaczęła mówić.
-Trzeba się koniecznie dowiedzieć, jak Mrok się tu dostał. To będzie nasz priorytet. Potem dowiemy się jak go pokonać.
-Co powiedział, gdy go spotkaliście?-spytała Ros siadając przy stole, przy którym usiadł również Raphael.
-Ubliżył mi. A potem...powiedział coś, że istnieje dzięki Gab...
-Dzięki jej niewyobrażalnej wyobraźni.-dodał mężczyzna.
-Zaraz...Ona go sobie...wymyśliła?!-Is wstała i podeszła do okna.-Jeżeli tak i Mrok faktycznie jest tylko wytworem jej wyobraźni jest tylko jeden sposób na pokonanie go. Trzeba unicestwić jego źródło-Gab.
Potem nastało milczenie. Isabell ustalała w głowie plan. Musiała się go pozbyć. Był zbyt dużym zagrożeniem. Wcześniej wierzyła, że uda się jej załatwić sprawę bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Teraz wiedziała, że jest on nieunikniony. Wiedziała też, że Gab na nią czeka.
Wyszła z domu i wsiadła na konia. Wybiegł za nią Raphael.
-Zostań z Eirą i Jamesem.-powiedziała.-Nie może się im nic stać. I pamiętajcie, nie zabijajcie niewinnych.
Po tych słowach ściągnęła wodze konia i popędziła z powrotem do zamku. Przebiła się przez armię koszmarów. Widziała, jak Eira i James ruszają do ataku. Było ich niewiele. Ale byli zdeterminowani.
Zeskoczyła z konia i weszła do zamku. Szła korytarzem, który kiedyś uznawała za swój. Ale nigdy nie należał do niej. To zamek Elsy. I musiała go odzyskać. Skręciła w prawo i weszła do sali tronowej. Na tronie dosłownie leżała Gab. Była wychudzona, blada skóra wisiała na niej, a Mrok stał przy niej i szeptał jej coś do ucha. Wyglądała przerażająco.
-Gabriel...-krzyknęła cały czas idąc naprzód. Ta ruszyła się tylko leniwie i zamrugała kilka razy.
-O...jesteś...-powiedziała słabym głosem.
-Co...co się z tobą stało?
-Nic się z nią nie stało.-odpowiedział Mrok zasłaniając Is widok.-Po prostu kocha swojego ojca...Ale to zaraz...Najpierw rozprawię się z tobą!
-Isabell?-odezwał się głos Raphaela. Przyjechał za nią.
-Mówiłam ci, że masz zostać!-krzyknęła.
-Chłopaczek...-syknął Mrok.-Zajmę się tobą raz dwa!-Zniknął i pojawił się przy Raphaelu.-Walcz rycerzyku!
Is nie miała czasu ratować ukochanego. Musiała zakończyć tą zabawę. Podeszła do Gab, która zdążyła już stanąć na nogi.
-Nie powstrzymasz mnie!-krzyczała.-Moja armia już idzie zmiażdżyć twoich przyjaciół. Dałam im szansę do życia, ale skoro chcesz ich poświęcić, proszę bardzo!
-Zamknij się! Ca ci zrobił Mrok?! Nie widzisz, ze on cię krzywdzi?!
-On mnie kocha!-odwróciła się tyłem i spojrzała przez okno.-Zobacz! Twoja wojna się już rozpoczęła!
Faktycznie za oknem ścierali się właśnie jej przyjaciele z armią ludzi i koszmarów. Chciała im pomóc. I właśnie to zrobiła. Wyciągnęła niewielki sztylet. Kiedy Gab się odwróciła wbiła jej go prosto w klatkę piersiową
-Nie trzeba było go przywoływać.-wyszeptała Isabell.-Mogłyśmy się dogadać.
Gabriel zaczęła się krztusić i oddychać spazmatycznie. Z rany ciekła krew, a jej słabe nogi odmówiły posłuszeństwa.
-Isabell...-powiedziała z bólem. Is chciała jej pomóc. Chciała cofnąć czas. Ale to była jedyna możliwość. Gab musiała zginąć.-...umrzesz razem ze mną!
Po tych słowach wbiła sztylet, który trzymała w ręce w podbrzusze Isabell. Upadła na kolana, a Gab przyciskała sztylet jeszcze mocniej. Potem obie w tym samym czasie upadły na ziemię.
sobota, 26 grudnia 2015
28. A więc zaczęło się.
Nadeszła noc. Raphael za wszelką cenę chciał zostać, ale nie było go gdzie przenocować. Z drugiej strony nie mógł wracać. W końcu zdecydował się przespać na podłodze.
Jak mógł jednak spać, gdy za ścianą leżała jego żona i córka. Dziwne uczucie mówiąc tak o kimś, kogo poznało się tego samego dnia. Nie wiedział, co jest prawdą, a co fałszem. Nic właściwie nie wiedział. Ala za to czuł. Czuł, że Isabell musi być kimś więcej. Czuł, że Destiny jest kimś więcej niż dzieckiem. I wiedział, że musi z nimi być. Zostać z nimi i je bronić cokolwiek planowała Isabell.
Nie mógł spać, więc wstał. Pochodził kilka razy po salonie. Jego nogi same prowadziły go w miejsce, gdzie spała jego ''żona". Spała. Jej w proste, blond włosy zakrywały pół twarzy. Jedna ręka spoczywała na kołdrze, a druga obejmowała Destiny leżącą obok. Raphael usiadł na fotelu i patrzył. Czy było możliwe, by mógł zapomnieć jej oczy? Czy mógł zapomnieć jej dotyk? A może dotyk, który tak dobrze pamiętał nie należał do Gab?
Nie wiedział kiedy, ale znalazł się przy jej łóżku. Centymetr od jej twarzy. Jej oddech owiewał jego twarz. Powoli przybliżył swoje usta do jej i delikatnie ucałował. Ocknęła się natychmiast, ale nie zamierzała oddawać mu pocałunku. Spojrzał na nią.
-Przypomniałeś sobie?-szepnęła, by nie obudzić córki.
-Naprawdę nią jesteś?-powiedział.
-Kim?
-Wszystkim. Władczynią, matką, żoną...
-Miałam 16 lat, kiedy zostałam Władczynią Trochę mało. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale nigdy w żuciu nie pomyślałam, że spotka mnie coś tak idiotycznego. Na swojej koronacji przysięgałam, że zawszę będę mówić prawdę. Tej samej nocy straciłam pamięć. Kochałam innego, ale to ty jesteś moją miłością. Ty jesteś mężem i ojcem. Nigdy bym cię nie okłamała.
Zamilkł. Usiadł z powrotem na fotelu i patrzył na nią. Bił się z myślami. Trwali tak, aż nie nadszedł ranek.
Po śniadaniu Ros, Eira, James, Isabell z Destiny i Raphael usiedli przy stole w jadalni.
-Musimy ustalić plan.-zaczęła Is bawiąca się z Destiny.
-Plan?-rzekła Eira.-Jesteśmy piątką osób plus niemowlę i cztery osoby niespełna rozumu! Jaki plan?
-Nie unoś się, Eira. Destiny się rozpłacze. A teraz posłuchajcie-powiedziała Is spoglądając na pozostałych.-Znam Gab. Od dziecka widywałam się z nią dzień w dzień. I wiem, że cokolwiek by nie planowała, nie będzie to dobre ani dla nas, ani dla pozostałych istot i ludzi. Trzeba zrobić to, co konieczne, by strącić ją z tronu.
-Co znaczy ''to co konieczne''?-wtrącił się James.-Chcesz ją...zabić?
-Powiedziałam, ludzie MUSZĄ być bezpieczni. Jeżeli będzie trzeba, tak, zabije ją. Ale nie martwcie się tym na zapas. Wymyślcie lepiej, co mamy zrobić, żeby przebić się, przez armię żołnierzy i dostać się do zamku.
-Wiem, jak Gab rozstawiła strażników.-rzekł Raphael.
-Dobrze.-uśmiechnęła się Is.-Narysuj ich rozstawienie i siły, jakie może wykorzystać. A my myślimy dalej.
-Moim zdaniem powinniśmy wykorzystać tych, którzy wydają się najsłabsi.-odezwała się po raz pierwszy i ostatni Ros.
-Elsa?-spytała Isabell patrząc zdziwiona na przyjaciółkę, ale ta tylko przytaknęła niewidocznie.-Jak mamy ją wykorzystać? One tylko płaczą i...ogłuszyły Eirę...
-Mają ogłuszyć strażników?-Wtrąciła się Eira.
Strategię omawiali przez kilka godzin. Każdy coś wtrącał, każdy coś dodawał, każdy miał jakąś rolę.
-A więc zaczęło się-szepnęła Isabell, kiedy wszyscy udali się odpocząć.
Hej! I teraz jesteśmy niebezpiecznie blisko końca. Kolejny rozdział pojawi się jeszcze w tygodniu a na sylwestra pojawi się następny. A potem będziemy kończyć. Mam nadzieję, że wam się spodoba mój zamysł końca, wiem natomiast, że na pewno was zaskoczy. Pozdrawiam!
Jak mógł jednak spać, gdy za ścianą leżała jego żona i córka. Dziwne uczucie mówiąc tak o kimś, kogo poznało się tego samego dnia. Nie wiedział, co jest prawdą, a co fałszem. Nic właściwie nie wiedział. Ala za to czuł. Czuł, że Isabell musi być kimś więcej. Czuł, że Destiny jest kimś więcej niż dzieckiem. I wiedział, że musi z nimi być. Zostać z nimi i je bronić cokolwiek planowała Isabell.
Nie mógł spać, więc wstał. Pochodził kilka razy po salonie. Jego nogi same prowadziły go w miejsce, gdzie spała jego ''żona". Spała. Jej w proste, blond włosy zakrywały pół twarzy. Jedna ręka spoczywała na kołdrze, a druga obejmowała Destiny leżącą obok. Raphael usiadł na fotelu i patrzył. Czy było możliwe, by mógł zapomnieć jej oczy? Czy mógł zapomnieć jej dotyk? A może dotyk, który tak dobrze pamiętał nie należał do Gab?
Nie wiedział kiedy, ale znalazł się przy jej łóżku. Centymetr od jej twarzy. Jej oddech owiewał jego twarz. Powoli przybliżył swoje usta do jej i delikatnie ucałował. Ocknęła się natychmiast, ale nie zamierzała oddawać mu pocałunku. Spojrzał na nią.
-Przypomniałeś sobie?-szepnęła, by nie obudzić córki.
-Naprawdę nią jesteś?-powiedział.
-Kim?
-Wszystkim. Władczynią, matką, żoną...
-Miałam 16 lat, kiedy zostałam Władczynią Trochę mało. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale nigdy w żuciu nie pomyślałam, że spotka mnie coś tak idiotycznego. Na swojej koronacji przysięgałam, że zawszę będę mówić prawdę. Tej samej nocy straciłam pamięć. Kochałam innego, ale to ty jesteś moją miłością. Ty jesteś mężem i ojcem. Nigdy bym cię nie okłamała.
Zamilkł. Usiadł z powrotem na fotelu i patrzył na nią. Bił się z myślami. Trwali tak, aż nie nadszedł ranek.
Po śniadaniu Ros, Eira, James, Isabell z Destiny i Raphael usiedli przy stole w jadalni.
-Musimy ustalić plan.-zaczęła Is bawiąca się z Destiny.
-Plan?-rzekła Eira.-Jesteśmy piątką osób plus niemowlę i cztery osoby niespełna rozumu! Jaki plan?
-Nie unoś się, Eira. Destiny się rozpłacze. A teraz posłuchajcie-powiedziała Is spoglądając na pozostałych.-Znam Gab. Od dziecka widywałam się z nią dzień w dzień. I wiem, że cokolwiek by nie planowała, nie będzie to dobre ani dla nas, ani dla pozostałych istot i ludzi. Trzeba zrobić to, co konieczne, by strącić ją z tronu.
-Co znaczy ''to co konieczne''?-wtrącił się James.-Chcesz ją...zabić?
-Powiedziałam, ludzie MUSZĄ być bezpieczni. Jeżeli będzie trzeba, tak, zabije ją. Ale nie martwcie się tym na zapas. Wymyślcie lepiej, co mamy zrobić, żeby przebić się, przez armię żołnierzy i dostać się do zamku.
-Wiem, jak Gab rozstawiła strażników.-rzekł Raphael.
-Dobrze.-uśmiechnęła się Is.-Narysuj ich rozstawienie i siły, jakie może wykorzystać. A my myślimy dalej.
-Moim zdaniem powinniśmy wykorzystać tych, którzy wydają się najsłabsi.-odezwała się po raz pierwszy i ostatni Ros.
-Elsa?-spytała Isabell patrząc zdziwiona na przyjaciółkę, ale ta tylko przytaknęła niewidocznie.-Jak mamy ją wykorzystać? One tylko płaczą i...ogłuszyły Eirę...
-Mają ogłuszyć strażników?-Wtrąciła się Eira.
Strategię omawiali przez kilka godzin. Każdy coś wtrącał, każdy coś dodawał, każdy miał jakąś rolę.
-A więc zaczęło się-szepnęła Isabell, kiedy wszyscy udali się odpocząć.
Hej! I teraz jesteśmy niebezpiecznie blisko końca. Kolejny rozdział pojawi się jeszcze w tygodniu a na sylwestra pojawi się następny. A potem będziemy kończyć. Mam nadzieję, że wam się spodoba mój zamysł końca, wiem natomiast, że na pewno was zaskoczy. Pozdrawiam!
piątek, 18 grudnia 2015
27. Zostaję
-Isabell...
Usłyszała swoje imię. Ktoś je wypowiadał. Ocknęła się natychmiast. Mężczyzna. Ujrzała w krzakach postać. James? Nie, nie on. A jeśli nie on...O Boże, sługus Gab!
Zerwała się natychmiast. Nie miała broni. Wszystko zostało w domu. Ale nie mogła tam biec. Nie mogła narazić przyjaciół i córkę na niebezpieczeństwo. Musiała go zabić. Oby tylko był sam i nie przyprowadził przyjaciół. Krzyknął coś, a jego głos wydawał się dziwnie znajomy. Isabell była zdeterminowana i nie zamierzała odpuszczać. Zatrzymała się nagle, a ''ten ktoś'' wpadł na nią z impetem.
''Pamiętaj, co uczył cię Raphael"-powtarzała sobie w myślach.
Szkoda, że nie wiedziała, że leży na niej nie kto inny, a sam Raphael. Kiedy zaczęła atakować zauważył, że wykonuje JEGO ruchy. Wiedział jak się bronić. Bo przecież...to on te ruchy wymyślił.
Kiedy odwróciła się do niego twarzą...Raphael. Czyli to właśnie teraz miała go zabić? Nie chciała. Ale musiała. Dla Destiny. Jak ona jej to potem wyjaśni? Kochanie, zabiłam twojego ojca, bo lizał z inną panią i nie pamiętał mnie? W życiu.
Dopiero po chwili zrozumiała. Powtarzała ruchy, które on ją nauczył. O Boże, nie ma szansa pokonanie go.
-Nie chcę z tobą walczyć-odezwał się wreszcie. Nie chciał walczyć?
-Nie?-powiedziała Is gotowa do ataku.-To po co tu jesteś?!
-Kazałaś...kazałaś mi szukać odpowiedzi. A ja mam dużo pytań.
Spojrzała na niego z ukosa. Pytań? Pytań?! Jakich pytań? I...i po co ona to w ogóle powiedziała?!
-Proszę..-rzekł podchodząc bliżej z opuszczonymi dłońmi.-Wiem, że znasz odpowiedzi, na pytania na które sam nie potrafię odpowiedzieć.
-Masz godzinę. Odpowiem na twoje pytania, ale nie za darmo.
Zaśmiał się. Jak ona z tym tęskniła. Z pewnością by go teraz pocałowała, gdyby nie to, że jego wargi dotykały warg Gab.
Zignorowała go i ruszyła w stronę jeziora. Musiała wracać. Musiała nakarmić Destiny. Ale jeszcze bardziej musiała się dowiedzieć, co kombinuje i jak zaatakować Gabriel.
Usiadła na jednym z kamieni nad jeziorem i wpatrzyła się w jego taflę. W tym czasie Raphael usiadł obok niej i przyglądał się jej twarzy.
-Zagrajmy w grę.-odezwała się po chwili odwracając do niego głowę. Nie mogła jednak długo na niego patrzyć, bo nieodparta chęć pocałowania go tylko wzrosła.
-Grę?
-Tak, grę. Ty zadajesz pytanie, ja na nie odpowiadam. A potem na odwrót.
-Dobra, ale ja zaczynam.-powiedział i kontynuował, kiedy przytaknęła.-Nie wiem dlaczego, ale znam twoje imię. Gabriela nigdy go nie wymówiła. Dlaczego więc je znam?
-Może dlatego, że ja jestem twoją żoną?!-krzyknęła, ale natychmiast pożałowała tego. Zamrugała.-Po co tak naprawdę tu jesteś?
-Już mówiłem-chcę poznać odpowiedzi. Dlaczego twierdzisz, że jesteś moją żoną?
-Bo nią jestem. Gab coś zrobiła...I zapomniałeś. Wszyscy zapomnieli...Czy ona wie, ze tu jesteś?
-Nie. Raczej nie. Możesz to udowodnić? To co mówisz?
-No dobrze, sprawdźmy, czy całkowicie wymazała mnie z twojego umysłu. Poznałam cię na arenie. Miałeś być moim nauczycielem. Miałam wtedy...16 lat? Kiedyś odwiedziłeś mnie w nocy. A ja cię uderzyłam, bo myślałam, że mnie zostawiłeś. Pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz kiedy Jason mnie zabierał. Potem spotkaliśmy się w katakumbach starego zamku.
Zaśmiał się i spojrzał na taflę jeziora.
-Dlaczego się śmiejesz?-spytała bliska płaczu Is.
-Bo...Bo mówisz mi o rzeczach, które pamiętam. Ale nie ma tam ciebie. Tam jest Gabriela. Ją widzę. To jej wyznaję miłość. To ją uczę. To z nią spotykam się w katakumbach. Ale to nie mogła być ona. To musiałaś być ty.
Spojrzała na niego. Teraz chciała go pocałować. BARDZO. Ale szybko zamknęła oczy. Uspokój się!-powtarzała sobie w myślach.
-Przed...tym całym cyrkiem-zaczęła wciąż z zamkniętymi oczami.-Pokłóciliśmy się. Bardzo. I...nie chciałam cię stracić. Ale są dla mnie ważniejsze rzeczy. Co planuje Gab? CO robi? Mówiła ci coś?
-W zasadzie to w ogóle się do mnie nie odzywa...
-Czekaj...jak to?
-No...ma innych...kochanków? Mnie wezwała pierwszy raz, kiedy ty się zjawiłaś.
-Ta suka zabrała mi ciebie i jeszcze śmie cię zdradzać?! Wydrapię jej oczy!-wstała i już chciała wracać. Ale przypomniała sobie, że Raphael może teraz wrócić do Gab i wszystko jej wygadać. A nawet, jeżeli nie będzie chciał i tak Gab to z niego wyciągnie. Nie mógł tam wrócić. Ale...czy mógł zostać?
-No dobra.-powiedziała do siebie i odwróciła się do niego.-Raphael, możesz być za nami i pomóc nam pokonać Gab, albo teraz lecieć jej to wszystko wygadać. Tylko wierz mi. Nie przeżyjesz pięciu minut, jeżeli wybierzesz tę drugą opcję.
-Zostaję. Zostaje z ''wami'' kimkolwiek ci ''wy'' jesteście.
-W takim razie chodź.
Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę domu. Oboje sobie zaufali. A to już był pierwszy krok, do pokonania Gab.
Kiedy przekroczyli próg domu. Pierwsze co ich zastało to zdenerwowana Eira. Ostatnio stała się super drażliwa. Kiedy tylko zobaczyła Raphaela co zrobiła? Wskoczyła na niego z dzikim okrzykiem.
-Czego tu chcesz, sługusie?!-krzyczała.-Zabiję cię! Zdradziłeś Isabell!
-Uspokój się Eira...-mówiła Is odciągając wściekłą dziewczynę.-On jest z nami. Chce...chce nam pomóc.
-Spróbuj zdradzić nas jeszcze raz, a twoje ciało zawiśnie w sali tronowej Zamku w Arendelle!-prychnęła i odeszła. Zdezorientowany Raphael spojrzał na Is pytająco.
-Księżniczka Arendelle-rzekła beznamiętnie wodząc wzrokiem za dziewczyną.-Jedna z nas. A teraz chodź.-Pociągnęła go na górę.-Chcę ci coś pokazać. Tylko...najprawdopodobniej zapomniałeś...
Pchnęła delikatnie drzwi. Podeszła do kołyski i wyciągnęła z niej Destiny. Zaraz podszedł do niej Raphael spoglądając nie nie zdezorientowany.
-Czy...czy to...-nie mógł się wysłowić.
-Tak.-wyszeptała.-Twoja córka. Nasza córka. Destiny.
Hej! Cały tydzień byłam chora, ale piszę rozdział dopiero w piątek! Taa....Ale cały tydzień rysowałam rysunki na zamówienie. I trochę się źle czułam. Ale rozdział w końcu dłuższy. I wiecie co? To prawie koniec. Jeszcze...tak do 10 rozdziałów i koniec. Koniec....
Usłyszała swoje imię. Ktoś je wypowiadał. Ocknęła się natychmiast. Mężczyzna. Ujrzała w krzakach postać. James? Nie, nie on. A jeśli nie on...O Boże, sługus Gab!
Zerwała się natychmiast. Nie miała broni. Wszystko zostało w domu. Ale nie mogła tam biec. Nie mogła narazić przyjaciół i córkę na niebezpieczeństwo. Musiała go zabić. Oby tylko był sam i nie przyprowadził przyjaciół. Krzyknął coś, a jego głos wydawał się dziwnie znajomy. Isabell była zdeterminowana i nie zamierzała odpuszczać. Zatrzymała się nagle, a ''ten ktoś'' wpadł na nią z impetem.
''Pamiętaj, co uczył cię Raphael"-powtarzała sobie w myślach.
Szkoda, że nie wiedziała, że leży na niej nie kto inny, a sam Raphael. Kiedy zaczęła atakować zauważył, że wykonuje JEGO ruchy. Wiedział jak się bronić. Bo przecież...to on te ruchy wymyślił.
Kiedy odwróciła się do niego twarzą...Raphael. Czyli to właśnie teraz miała go zabić? Nie chciała. Ale musiała. Dla Destiny. Jak ona jej to potem wyjaśni? Kochanie, zabiłam twojego ojca, bo lizał z inną panią i nie pamiętał mnie? W życiu.
Dopiero po chwili zrozumiała. Powtarzała ruchy, które on ją nauczył. O Boże, nie ma szansa pokonanie go.
-Nie chcę z tobą walczyć-odezwał się wreszcie. Nie chciał walczyć?
-Nie?-powiedziała Is gotowa do ataku.-To po co tu jesteś?!
-Kazałaś...kazałaś mi szukać odpowiedzi. A ja mam dużo pytań.
Spojrzała na niego z ukosa. Pytań? Pytań?! Jakich pytań? I...i po co ona to w ogóle powiedziała?!
-Proszę..-rzekł podchodząc bliżej z opuszczonymi dłońmi.-Wiem, że znasz odpowiedzi, na pytania na które sam nie potrafię odpowiedzieć.
-Masz godzinę. Odpowiem na twoje pytania, ale nie za darmo.
Zaśmiał się. Jak ona z tym tęskniła. Z pewnością by go teraz pocałowała, gdyby nie to, że jego wargi dotykały warg Gab.
Zignorowała go i ruszyła w stronę jeziora. Musiała wracać. Musiała nakarmić Destiny. Ale jeszcze bardziej musiała się dowiedzieć, co kombinuje i jak zaatakować Gabriel.
Usiadła na jednym z kamieni nad jeziorem i wpatrzyła się w jego taflę. W tym czasie Raphael usiadł obok niej i przyglądał się jej twarzy.
-Zagrajmy w grę.-odezwała się po chwili odwracając do niego głowę. Nie mogła jednak długo na niego patrzyć, bo nieodparta chęć pocałowania go tylko wzrosła.
-Grę?
-Tak, grę. Ty zadajesz pytanie, ja na nie odpowiadam. A potem na odwrót.
-Dobra, ale ja zaczynam.-powiedział i kontynuował, kiedy przytaknęła.-Nie wiem dlaczego, ale znam twoje imię. Gabriela nigdy go nie wymówiła. Dlaczego więc je znam?
-Może dlatego, że ja jestem twoją żoną?!-krzyknęła, ale natychmiast pożałowała tego. Zamrugała.-Po co tak naprawdę tu jesteś?
-Już mówiłem-chcę poznać odpowiedzi. Dlaczego twierdzisz, że jesteś moją żoną?
-Bo nią jestem. Gab coś zrobiła...I zapomniałeś. Wszyscy zapomnieli...Czy ona wie, ze tu jesteś?
-Nie. Raczej nie. Możesz to udowodnić? To co mówisz?
-No dobrze, sprawdźmy, czy całkowicie wymazała mnie z twojego umysłu. Poznałam cię na arenie. Miałeś być moim nauczycielem. Miałam wtedy...16 lat? Kiedyś odwiedziłeś mnie w nocy. A ja cię uderzyłam, bo myślałam, że mnie zostawiłeś. Pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz kiedy Jason mnie zabierał. Potem spotkaliśmy się w katakumbach starego zamku.
Zaśmiał się i spojrzał na taflę jeziora.
-Dlaczego się śmiejesz?-spytała bliska płaczu Is.
-Bo...Bo mówisz mi o rzeczach, które pamiętam. Ale nie ma tam ciebie. Tam jest Gabriela. Ją widzę. To jej wyznaję miłość. To ją uczę. To z nią spotykam się w katakumbach. Ale to nie mogła być ona. To musiałaś być ty.
Spojrzała na niego. Teraz chciała go pocałować. BARDZO. Ale szybko zamknęła oczy. Uspokój się!-powtarzała sobie w myślach.
-Przed...tym całym cyrkiem-zaczęła wciąż z zamkniętymi oczami.-Pokłóciliśmy się. Bardzo. I...nie chciałam cię stracić. Ale są dla mnie ważniejsze rzeczy. Co planuje Gab? CO robi? Mówiła ci coś?
-W zasadzie to w ogóle się do mnie nie odzywa...
-Czekaj...jak to?
-No...ma innych...kochanków? Mnie wezwała pierwszy raz, kiedy ty się zjawiłaś.
-Ta suka zabrała mi ciebie i jeszcze śmie cię zdradzać?! Wydrapię jej oczy!-wstała i już chciała wracać. Ale przypomniała sobie, że Raphael może teraz wrócić do Gab i wszystko jej wygadać. A nawet, jeżeli nie będzie chciał i tak Gab to z niego wyciągnie. Nie mógł tam wrócić. Ale...czy mógł zostać?
-No dobra.-powiedziała do siebie i odwróciła się do niego.-Raphael, możesz być za nami i pomóc nam pokonać Gab, albo teraz lecieć jej to wszystko wygadać. Tylko wierz mi. Nie przeżyjesz pięciu minut, jeżeli wybierzesz tę drugą opcję.
-Zostaję. Zostaje z ''wami'' kimkolwiek ci ''wy'' jesteście.
-W takim razie chodź.
Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę domu. Oboje sobie zaufali. A to już był pierwszy krok, do pokonania Gab.
Kiedy przekroczyli próg domu. Pierwsze co ich zastało to zdenerwowana Eira. Ostatnio stała się super drażliwa. Kiedy tylko zobaczyła Raphaela co zrobiła? Wskoczyła na niego z dzikim okrzykiem.
-Czego tu chcesz, sługusie?!-krzyczała.-Zabiję cię! Zdradziłeś Isabell!
-Uspokój się Eira...-mówiła Is odciągając wściekłą dziewczynę.-On jest z nami. Chce...chce nam pomóc.
-Spróbuj zdradzić nas jeszcze raz, a twoje ciało zawiśnie w sali tronowej Zamku w Arendelle!-prychnęła i odeszła. Zdezorientowany Raphael spojrzał na Is pytająco.
-Księżniczka Arendelle-rzekła beznamiętnie wodząc wzrokiem za dziewczyną.-Jedna z nas. A teraz chodź.-Pociągnęła go na górę.-Chcę ci coś pokazać. Tylko...najprawdopodobniej zapomniałeś...
Pchnęła delikatnie drzwi. Podeszła do kołyski i wyciągnęła z niej Destiny. Zaraz podszedł do niej Raphael spoglądając nie nie zdezorientowany.
-Czy...czy to...-nie mógł się wysłowić.
-Tak.-wyszeptała.-Twoja córka. Nasza córka. Destiny.
Hej! Cały tydzień byłam chora, ale piszę rozdział dopiero w piątek! Taa....Ale cały tydzień rysowałam rysunki na zamówienie. I trochę się źle czułam. Ale rozdział w końcu dłuższy. I wiecie co? To prawie koniec. Jeszcze...tak do 10 rozdziałów i koniec. Koniec....
Subskrybuj:
Posty (Atom)