Nocą wszyscy mieli się wyspać, ale nie spał nikt prócz maleńkiej Destiny leżącej na rękach Isabell.
-Jest za mała. O wiele za mała-szeptała jej matka do Raphaela.-Jeśli...jeśli coś mi się stanie, nie będzie pamiętać. Obiecaj mi, że się nią zaopiekujesz. Że powiesz jej...
-Sama jej to powiesz-odszepnął.-Masz zabić Gabrielę. Zamierzasz umrzeć?
Roześmiała się na te słowa.
-Nie da się tego przewidzieć, Raphael. Ale nie wiem co tam mnie czeka i muszę się spodziewać wszystkiego.
-Tęsknisz za dawnym życiem?
Zachichotała smutno, a jej oczy zeszkliły się.
-Czy tęsknie za życiem, w którym mnie pamiętasz, mieszkam w zamku a moi przyjaciele są normalni? Każdego dnia odkąd to się stało. Nie wiem, co się teraz dzieje w innych światach. Czy zmieniły się tak jak ten? Ta płacząca kobieta, blondynka z grzywką, pochodzi z jednego z nich. Ze świata pozbawionego magii, ale pełnego smoków. Jest tam jeden, który należy do mnie...
-Berk...
-Pamiętasz?-poderwała głowę i spojrzała na mężczyznę zapłakaną twarzą.
-Byłem tam...Z Gab...
- Cokolwiek by się nie działo będę walczyła, by tam wrócić.
Słońce leniwie zaczęło unosić się nad Arendelle. Nikt nie spodziewał się tego, co miało się dziś stać. Piekarze otwierali swoje piekarnie, gospodynie wychodziły z domów na zakupy, dzieci dokazywały radośnie. Dzień jak co dzień.
W lesie tymczasem wiedzieli, co ma się wydarzyć. Wiedzieli i szykowali się do ataku. Wszytko działo się według planu. James i Eira wybiegli z lasu i pobiegli w stronę najbliższego gospodarstwa. Nie było czasu myśleć, nie było czasu mówić. Liczył się tylko cel. Uspokoili oddechy i zapukali do drzwi domu. Wyłoniła się z nich kobieta ''przy kości'' z czarnymi włosami związanymi w koka. Na jej twarzy widać było zmarszczki, ale była ona pozbawiona uśmiechu.
-Witam panią-powiedziała Eira ciepło, ale stanowczo.-Potrzebujemy koni. Władczyni...-ugryzła się w język, by nie powiedzieć zbyt dużo. Ku ich zdumieniu na to słowo twarz kobiety jeszcze bardziej spochmurniała.
-Przepraszam-powiedziała szybko i ukłoniła się im.-Przepraszam. Bierzcie konie. Przepraszam.
Oboje podnieśli przerażoną kobietę.
-Niech pani za nic nie przeprasza.-powiedziała Eira spokojnie.-Obiecuję, że to się zmieni. Obiecuję.
Po tych słowach szybko wyszli z domu, zabrali pięć koni i ruszyli z powrotem.
-Poradziłabym sobie sama.-powiedziała Eira do Jamesa mimo iż cieszyła się jego obecnością. On natomiast chciał ją pilnować, by nic jej się nie stało. Parsknął tylko i popędzili galopem.
Do domu Ros dotarli stosunkowo szybko. Powitała ich zniecierpliwiona Isabell. Uśmiechnęła się i wsiadła na konia. W ślad za nią poszedł Raphael.
-Nie mogę iść z wami.-powiedziała w końcu Ros z twarzą tak smutną, że prawie płaczącą.-Zostanę z Destiny. Zastąpię Eirę.
Niespodziewanie na twarzy młodej księżniczki pojawił się uśmiech, który znikł szybko. Isabell przytaknęła nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki.
-Isabell?-powiedziała Eira.-Ta kobieta, od której wzięliśmy konie...Była przerażona. Nie po to jest Władczyni. Proszę, zmień to.
Is przytaknęła i ruszyła do zamku w Arendelle wraz z Raphelem.
Objechali zamek dookoła i stanęli przed tylnym wyjściem. Zeskoczyli z koni i przywiązali je do drzewa. Spojrzeli na siebie. Znali plan, a jednak nadal byli niepewni. Żadne z nich nie odważyło się odezwać. W końcu mężczyzna ruszył się, nie chcąc tracąc czasu. Wszedł do środka tunelu, a Isabell szybko podążyła w jego ślady. Po kilku minutach znaleźli się w lochach. Raphael pobiegł "szukać kluczy", co w rzeczywistości oznaczało "stłuc strażników i zabrać im je". Tymczasem Is miała zająć się poinformowaniem ludzi, co się dzieje. Na jej widok wszyscy się ożywili. Ci, którzy ją poznali cieszyli się na jej widok, a nowi szybko do nich dołączyli.
-Nie bójcie się!-powiedziała podchodząc do każdej kolejnej celi.-Przyszliśmy tutaj, by was uwolnić. Pokażemy wam drogę ucieczki, powiemy co macie robić, ale musicie obiecać, że nie będziecie zadawać pytań i bezwzględnie nam ufać.
W tej chwili u jej boku pojawił się mężczyzna. W lewej ręce trzymał klucze, a prawą nerwowo zaciskał. Ludzie momentalnie ucichli na jego widok. Na początku kobieta nie wiedziała o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowała się, że to przecież on ich tu umieścił.
-On jest ze mną.-zaczęła wyjaśniać.-Zamieniłam jego umysł w lepką papkę. Jeżeli zechce skrzywdzić któregokolwiek z was obiecuję go poćwiartować.
Chciała wybuchnąć śmiechem na widok miny Raphaela. Uśmiechnęła się jednak gdy zobaczyła, że ludzie oddychają z ulgą. Szybko zaczęli ich uwalniać i instruować gdzie mają się udać. Okazało się, że ludzi jest o wiele więcej niż przypuszczali. Isabell miała nadzieję, że Ros ich wszystkich pomieści.
Kiedy zostali sami przytuliła mężczyznę. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Mogli zostać w tej pozycji na wieki. Mieli jednak zadanie do wykonania. jak przewidywał plan ruszyli w stronę komnaty Władczyni i sali tronowej. Na ich drodze stanął jednak ktoś, kto już dawno temu miał nie żyć. Ktoś, kto wywoływał strach. Ktoś, kto nie powinien nigdy powstać. Ktoś, kogo nie powinno tu teraz być.
Mrok.
-Co? Nie spodziewałaś się mnie tu?-powiedział swoim mrocznym, ciężkim głosem.-A jednak jestem. Myślałaś, że mnie pokonasz? Mała, głupiutka Is.
-Co ty tu robisz?-powiedziała zaciskając zęby.-Jak się znalazłeś w Arendelle, sukinsynu?!
-Po co takie ostre słowa...-cmoknął.-Jestem tu, bo moja córka mnie potrzebowała. Ty nie wiesz jak to mieć ojca, ale ona doskonale zna to uczucie. I zna też uczucie straty. Tak jak znasz je ty. Nawiasem mówiąc, dzięki niej i jej niewyobrażalnej wyobraźni spotykamy się tutaj i mimo, że istnieję tylko dzięki niej, potrafię pokonać cię jeszcze raz. A teraz zmykaj z tymi wieśniakami i zmień swój plan, dziecko. My też musimy się przygotować.
Po tych słowach zniknął. Is zakręciło się w głowie i ruszyła w stronę tunelu. Kipiała ze wściekłości. Przyzwała swojego ojca?! Czy ona nie rozumiała, że to tyran nieszczący ludzkość?! Oszalała...
Wybiegła z tunelu wsiadła na konia i wyprzedzając uciekinierów ruszyła z powrotem do lasu. W ślad za nią ruszył Raphael, ale zignorowała go zupełnie. Cały czas myślała o słowach potwora i o planie, który musiała wymyślić. Mrok był potężny, ale musiała go pokonać.
Kiedy dotarła do domu Ros zeskoczyła z konia i wpadła do środka.
-Zabierz dziecko.-powiedziała spokojnie i udała się do pokoju w którym siedzieli Jack i Czkawka. Podeszła do Strażnika i złapała jego głowę.
-Jack!-krzyknęła, na co chłopak odpowiedział śmiechem.-Jack! Jeżeli tam jesteś...Mrok wrócił. Jest tu...Ja...nie wiem jak go pokonać...Jack!
Do niego jednak to nie docierało. Cały czas śmiał się i kręcił oczami. Naprawdę wyglądał jak naćpany. Is nie wytrzymała. Odchyliła rękę i uderzyła go w twarz. Potem zaczęła płakać, bo nawet to nie pomogło.
-Jack...-załkała.-Obiecuję, że go pokonam. Dla ciebie, Elsy, Destiny...A potem strącę Gabriel z tronu i wyciągnę z niej, jak wszystko naprawić.
-Isabell...-w tym momencie w pokoju pojawiła się Ros. Przytuliła Is i wyprowadziła ją z pokoju. Zamknęła drzwi i posadziła płaczącą kobietę na kanapie.
-Nie mam siły znów z nim walczyć...-szeptała.-Nie chcę z nim walczyć. On miał nie istnieć...
-Posłuchaj mnie...Musisz walczyć. Masz dla kogo. Przestań płakać i zacznij planować. Potrafisz to zrobić. Potrafisz....
-Skąd to wiesz?
-Po prostu wiem. A teraz otrzyj łzy i zrób coś.
Is wstała z kanapy i podeszła do stołu. Przetarła oczy i zaczęła mówić.
-Trzeba się koniecznie dowiedzieć, jak Mrok się tu dostał. To będzie nasz priorytet. Potem dowiemy się jak go pokonać.
-Co powiedział, gdy go spotkaliście?-spytała Ros siadając przy stole, przy którym usiadł również Raphael.
-Ubliżył mi. A potem...powiedział coś, że istnieje dzięki Gab...
-Dzięki jej niewyobrażalnej wyobraźni.-dodał mężczyzna.
-Zaraz...Ona go sobie...wymyśliła?!-Is wstała i podeszła do okna.-Jeżeli tak i Mrok faktycznie jest tylko wytworem jej wyobraźni jest tylko jeden sposób na pokonanie go. Trzeba unicestwić jego źródło-Gab.
Potem nastało milczenie. Isabell ustalała w głowie plan. Musiała się go pozbyć. Był zbyt dużym zagrożeniem. Wcześniej wierzyła, że uda się jej załatwić sprawę bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Teraz wiedziała, że jest on nieunikniony. Wiedziała też, że Gab na nią czeka.
Wyszła z domu i wsiadła na konia. Wybiegł za nią Raphael.
-Zostań z Eirą i Jamesem.-powiedziała.-Nie może się im nic stać. I pamiętajcie, nie zabijajcie niewinnych.
Po tych słowach ściągnęła wodze konia i popędziła z powrotem do zamku. Przebiła się przez armię koszmarów. Widziała, jak Eira i James ruszają do ataku. Było ich niewiele. Ale byli zdeterminowani.
Zeskoczyła z konia i weszła do zamku. Szła korytarzem, który kiedyś uznawała za swój. Ale nigdy nie należał do niej. To zamek Elsy. I musiała go odzyskać. Skręciła w prawo i weszła do sali tronowej. Na tronie dosłownie leżała Gab. Była wychudzona, blada skóra wisiała na niej, a Mrok stał przy niej i szeptał jej coś do ucha. Wyglądała przerażająco.
-Gabriel...-krzyknęła cały czas idąc naprzód. Ta ruszyła się tylko leniwie i zamrugała kilka razy.
-O...jesteś...-powiedziała słabym głosem.
-Co...co się z tobą stało?
-Nic się z nią nie stało.-odpowiedział Mrok zasłaniając Is widok.-Po prostu kocha swojego ojca...Ale to zaraz...Najpierw rozprawię się z tobą!
-Isabell?-odezwał się głos Raphaela. Przyjechał za nią.
-Mówiłam ci, że masz zostać!-krzyknęła.
-Chłopaczek...-syknął Mrok.-Zajmę się tobą raz dwa!-Zniknął i pojawił się przy Raphaelu.-Walcz rycerzyku!
Is nie miała czasu ratować ukochanego. Musiała zakończyć tą zabawę. Podeszła do Gab, która zdążyła już stanąć na nogi.
-Nie powstrzymasz mnie!-krzyczała.-Moja armia już idzie zmiażdżyć twoich przyjaciół. Dałam im szansę do życia, ale skoro chcesz ich poświęcić, proszę bardzo!
-Zamknij się! Ca ci zrobił Mrok?! Nie widzisz, ze on cię krzywdzi?!
-On mnie kocha!-odwróciła się tyłem i spojrzała przez okno.-Zobacz! Twoja wojna się już rozpoczęła!
Faktycznie za oknem ścierali się właśnie jej przyjaciele z armią ludzi i koszmarów. Chciała im pomóc. I właśnie to zrobiła. Wyciągnęła niewielki sztylet. Kiedy Gab się odwróciła wbiła jej go prosto w klatkę piersiową
-Nie trzeba było go przywoływać.-wyszeptała Isabell.-Mogłyśmy się dogadać.
Gabriel zaczęła się krztusić i oddychać spazmatycznie. Z rany ciekła krew, a jej słabe nogi odmówiły posłuszeństwa.
-Isabell...-powiedziała z bólem. Is chciała jej pomóc. Chciała cofnąć czas. Ale to była jedyna możliwość. Gab musiała zginąć.-...umrzesz razem ze mną!
Po tych słowach wbiła sztylet, który trzymała w ręce w podbrzusze Isabell. Upadła na kolana, a Gab przyciskała sztylet jeszcze mocniej. Potem obie w tym samym czasie upadły na ziemię.
środa, 30 grudnia 2015
sobota, 26 grudnia 2015
28. A więc zaczęło się.
Nadeszła noc. Raphael za wszelką cenę chciał zostać, ale nie było go gdzie przenocować. Z drugiej strony nie mógł wracać. W końcu zdecydował się przespać na podłodze.
Jak mógł jednak spać, gdy za ścianą leżała jego żona i córka. Dziwne uczucie mówiąc tak o kimś, kogo poznało się tego samego dnia. Nie wiedział, co jest prawdą, a co fałszem. Nic właściwie nie wiedział. Ala za to czuł. Czuł, że Isabell musi być kimś więcej. Czuł, że Destiny jest kimś więcej niż dzieckiem. I wiedział, że musi z nimi być. Zostać z nimi i je bronić cokolwiek planowała Isabell.
Nie mógł spać, więc wstał. Pochodził kilka razy po salonie. Jego nogi same prowadziły go w miejsce, gdzie spała jego ''żona". Spała. Jej w proste, blond włosy zakrywały pół twarzy. Jedna ręka spoczywała na kołdrze, a druga obejmowała Destiny leżącą obok. Raphael usiadł na fotelu i patrzył. Czy było możliwe, by mógł zapomnieć jej oczy? Czy mógł zapomnieć jej dotyk? A może dotyk, który tak dobrze pamiętał nie należał do Gab?
Nie wiedział kiedy, ale znalazł się przy jej łóżku. Centymetr od jej twarzy. Jej oddech owiewał jego twarz. Powoli przybliżył swoje usta do jej i delikatnie ucałował. Ocknęła się natychmiast, ale nie zamierzała oddawać mu pocałunku. Spojrzał na nią.
-Przypomniałeś sobie?-szepnęła, by nie obudzić córki.
-Naprawdę nią jesteś?-powiedział.
-Kim?
-Wszystkim. Władczynią, matką, żoną...
-Miałam 16 lat, kiedy zostałam Władczynią Trochę mało. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale nigdy w żuciu nie pomyślałam, że spotka mnie coś tak idiotycznego. Na swojej koronacji przysięgałam, że zawszę będę mówić prawdę. Tej samej nocy straciłam pamięć. Kochałam innego, ale to ty jesteś moją miłością. Ty jesteś mężem i ojcem. Nigdy bym cię nie okłamała.
Zamilkł. Usiadł z powrotem na fotelu i patrzył na nią. Bił się z myślami. Trwali tak, aż nie nadszedł ranek.
Po śniadaniu Ros, Eira, James, Isabell z Destiny i Raphael usiedli przy stole w jadalni.
-Musimy ustalić plan.-zaczęła Is bawiąca się z Destiny.
-Plan?-rzekła Eira.-Jesteśmy piątką osób plus niemowlę i cztery osoby niespełna rozumu! Jaki plan?
-Nie unoś się, Eira. Destiny się rozpłacze. A teraz posłuchajcie-powiedziała Is spoglądając na pozostałych.-Znam Gab. Od dziecka widywałam się z nią dzień w dzień. I wiem, że cokolwiek by nie planowała, nie będzie to dobre ani dla nas, ani dla pozostałych istot i ludzi. Trzeba zrobić to, co konieczne, by strącić ją z tronu.
-Co znaczy ''to co konieczne''?-wtrącił się James.-Chcesz ją...zabić?
-Powiedziałam, ludzie MUSZĄ być bezpieczni. Jeżeli będzie trzeba, tak, zabije ją. Ale nie martwcie się tym na zapas. Wymyślcie lepiej, co mamy zrobić, żeby przebić się, przez armię żołnierzy i dostać się do zamku.
-Wiem, jak Gab rozstawiła strażników.-rzekł Raphael.
-Dobrze.-uśmiechnęła się Is.-Narysuj ich rozstawienie i siły, jakie może wykorzystać. A my myślimy dalej.
-Moim zdaniem powinniśmy wykorzystać tych, którzy wydają się najsłabsi.-odezwała się po raz pierwszy i ostatni Ros.
-Elsa?-spytała Isabell patrząc zdziwiona na przyjaciółkę, ale ta tylko przytaknęła niewidocznie.-Jak mamy ją wykorzystać? One tylko płaczą i...ogłuszyły Eirę...
-Mają ogłuszyć strażników?-Wtrąciła się Eira.
Strategię omawiali przez kilka godzin. Każdy coś wtrącał, każdy coś dodawał, każdy miał jakąś rolę.
-A więc zaczęło się-szepnęła Isabell, kiedy wszyscy udali się odpocząć.
Hej! I teraz jesteśmy niebezpiecznie blisko końca. Kolejny rozdział pojawi się jeszcze w tygodniu a na sylwestra pojawi się następny. A potem będziemy kończyć. Mam nadzieję, że wam się spodoba mój zamysł końca, wiem natomiast, że na pewno was zaskoczy. Pozdrawiam!
Jak mógł jednak spać, gdy za ścianą leżała jego żona i córka. Dziwne uczucie mówiąc tak o kimś, kogo poznało się tego samego dnia. Nie wiedział, co jest prawdą, a co fałszem. Nic właściwie nie wiedział. Ala za to czuł. Czuł, że Isabell musi być kimś więcej. Czuł, że Destiny jest kimś więcej niż dzieckiem. I wiedział, że musi z nimi być. Zostać z nimi i je bronić cokolwiek planowała Isabell.
Nie mógł spać, więc wstał. Pochodził kilka razy po salonie. Jego nogi same prowadziły go w miejsce, gdzie spała jego ''żona". Spała. Jej w proste, blond włosy zakrywały pół twarzy. Jedna ręka spoczywała na kołdrze, a druga obejmowała Destiny leżącą obok. Raphael usiadł na fotelu i patrzył. Czy było możliwe, by mógł zapomnieć jej oczy? Czy mógł zapomnieć jej dotyk? A może dotyk, który tak dobrze pamiętał nie należał do Gab?
Nie wiedział kiedy, ale znalazł się przy jej łóżku. Centymetr od jej twarzy. Jej oddech owiewał jego twarz. Powoli przybliżył swoje usta do jej i delikatnie ucałował. Ocknęła się natychmiast, ale nie zamierzała oddawać mu pocałunku. Spojrzał na nią.
-Przypomniałeś sobie?-szepnęła, by nie obudzić córki.
-Naprawdę nią jesteś?-powiedział.
-Kim?
-Wszystkim. Władczynią, matką, żoną...
-Miałam 16 lat, kiedy zostałam Władczynią Trochę mało. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale nigdy w żuciu nie pomyślałam, że spotka mnie coś tak idiotycznego. Na swojej koronacji przysięgałam, że zawszę będę mówić prawdę. Tej samej nocy straciłam pamięć. Kochałam innego, ale to ty jesteś moją miłością. Ty jesteś mężem i ojcem. Nigdy bym cię nie okłamała.
Zamilkł. Usiadł z powrotem na fotelu i patrzył na nią. Bił się z myślami. Trwali tak, aż nie nadszedł ranek.
Po śniadaniu Ros, Eira, James, Isabell z Destiny i Raphael usiedli przy stole w jadalni.
-Musimy ustalić plan.-zaczęła Is bawiąca się z Destiny.
-Plan?-rzekła Eira.-Jesteśmy piątką osób plus niemowlę i cztery osoby niespełna rozumu! Jaki plan?
-Nie unoś się, Eira. Destiny się rozpłacze. A teraz posłuchajcie-powiedziała Is spoglądając na pozostałych.-Znam Gab. Od dziecka widywałam się z nią dzień w dzień. I wiem, że cokolwiek by nie planowała, nie będzie to dobre ani dla nas, ani dla pozostałych istot i ludzi. Trzeba zrobić to, co konieczne, by strącić ją z tronu.
-Co znaczy ''to co konieczne''?-wtrącił się James.-Chcesz ją...zabić?
-Powiedziałam, ludzie MUSZĄ być bezpieczni. Jeżeli będzie trzeba, tak, zabije ją. Ale nie martwcie się tym na zapas. Wymyślcie lepiej, co mamy zrobić, żeby przebić się, przez armię żołnierzy i dostać się do zamku.
-Wiem, jak Gab rozstawiła strażników.-rzekł Raphael.
-Dobrze.-uśmiechnęła się Is.-Narysuj ich rozstawienie i siły, jakie może wykorzystać. A my myślimy dalej.
-Moim zdaniem powinniśmy wykorzystać tych, którzy wydają się najsłabsi.-odezwała się po raz pierwszy i ostatni Ros.
-Elsa?-spytała Isabell patrząc zdziwiona na przyjaciółkę, ale ta tylko przytaknęła niewidocznie.-Jak mamy ją wykorzystać? One tylko płaczą i...ogłuszyły Eirę...
-Mają ogłuszyć strażników?-Wtrąciła się Eira.
Strategię omawiali przez kilka godzin. Każdy coś wtrącał, każdy coś dodawał, każdy miał jakąś rolę.
-A więc zaczęło się-szepnęła Isabell, kiedy wszyscy udali się odpocząć.
Hej! I teraz jesteśmy niebezpiecznie blisko końca. Kolejny rozdział pojawi się jeszcze w tygodniu a na sylwestra pojawi się następny. A potem będziemy kończyć. Mam nadzieję, że wam się spodoba mój zamysł końca, wiem natomiast, że na pewno was zaskoczy. Pozdrawiam!
piątek, 18 grudnia 2015
27. Zostaję
-Isabell...
Usłyszała swoje imię. Ktoś je wypowiadał. Ocknęła się natychmiast. Mężczyzna. Ujrzała w krzakach postać. James? Nie, nie on. A jeśli nie on...O Boże, sługus Gab!
Zerwała się natychmiast. Nie miała broni. Wszystko zostało w domu. Ale nie mogła tam biec. Nie mogła narazić przyjaciół i córkę na niebezpieczeństwo. Musiała go zabić. Oby tylko był sam i nie przyprowadził przyjaciół. Krzyknął coś, a jego głos wydawał się dziwnie znajomy. Isabell była zdeterminowana i nie zamierzała odpuszczać. Zatrzymała się nagle, a ''ten ktoś'' wpadł na nią z impetem.
''Pamiętaj, co uczył cię Raphael"-powtarzała sobie w myślach.
Szkoda, że nie wiedziała, że leży na niej nie kto inny, a sam Raphael. Kiedy zaczęła atakować zauważył, że wykonuje JEGO ruchy. Wiedział jak się bronić. Bo przecież...to on te ruchy wymyślił.
Kiedy odwróciła się do niego twarzą...Raphael. Czyli to właśnie teraz miała go zabić? Nie chciała. Ale musiała. Dla Destiny. Jak ona jej to potem wyjaśni? Kochanie, zabiłam twojego ojca, bo lizał z inną panią i nie pamiętał mnie? W życiu.
Dopiero po chwili zrozumiała. Powtarzała ruchy, które on ją nauczył. O Boże, nie ma szansa pokonanie go.
-Nie chcę z tobą walczyć-odezwał się wreszcie. Nie chciał walczyć?
-Nie?-powiedziała Is gotowa do ataku.-To po co tu jesteś?!
-Kazałaś...kazałaś mi szukać odpowiedzi. A ja mam dużo pytań.
Spojrzała na niego z ukosa. Pytań? Pytań?! Jakich pytań? I...i po co ona to w ogóle powiedziała?!
-Proszę..-rzekł podchodząc bliżej z opuszczonymi dłońmi.-Wiem, że znasz odpowiedzi, na pytania na które sam nie potrafię odpowiedzieć.
-Masz godzinę. Odpowiem na twoje pytania, ale nie za darmo.
Zaśmiał się. Jak ona z tym tęskniła. Z pewnością by go teraz pocałowała, gdyby nie to, że jego wargi dotykały warg Gab.
Zignorowała go i ruszyła w stronę jeziora. Musiała wracać. Musiała nakarmić Destiny. Ale jeszcze bardziej musiała się dowiedzieć, co kombinuje i jak zaatakować Gabriel.
Usiadła na jednym z kamieni nad jeziorem i wpatrzyła się w jego taflę. W tym czasie Raphael usiadł obok niej i przyglądał się jej twarzy.
-Zagrajmy w grę.-odezwała się po chwili odwracając do niego głowę. Nie mogła jednak długo na niego patrzyć, bo nieodparta chęć pocałowania go tylko wzrosła.
-Grę?
-Tak, grę. Ty zadajesz pytanie, ja na nie odpowiadam. A potem na odwrót.
-Dobra, ale ja zaczynam.-powiedział i kontynuował, kiedy przytaknęła.-Nie wiem dlaczego, ale znam twoje imię. Gabriela nigdy go nie wymówiła. Dlaczego więc je znam?
-Może dlatego, że ja jestem twoją żoną?!-krzyknęła, ale natychmiast pożałowała tego. Zamrugała.-Po co tak naprawdę tu jesteś?
-Już mówiłem-chcę poznać odpowiedzi. Dlaczego twierdzisz, że jesteś moją żoną?
-Bo nią jestem. Gab coś zrobiła...I zapomniałeś. Wszyscy zapomnieli...Czy ona wie, ze tu jesteś?
-Nie. Raczej nie. Możesz to udowodnić? To co mówisz?
-No dobrze, sprawdźmy, czy całkowicie wymazała mnie z twojego umysłu. Poznałam cię na arenie. Miałeś być moim nauczycielem. Miałam wtedy...16 lat? Kiedyś odwiedziłeś mnie w nocy. A ja cię uderzyłam, bo myślałam, że mnie zostawiłeś. Pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz kiedy Jason mnie zabierał. Potem spotkaliśmy się w katakumbach starego zamku.
Zaśmiał się i spojrzał na taflę jeziora.
-Dlaczego się śmiejesz?-spytała bliska płaczu Is.
-Bo...Bo mówisz mi o rzeczach, które pamiętam. Ale nie ma tam ciebie. Tam jest Gabriela. Ją widzę. To jej wyznaję miłość. To ją uczę. To z nią spotykam się w katakumbach. Ale to nie mogła być ona. To musiałaś być ty.
Spojrzała na niego. Teraz chciała go pocałować. BARDZO. Ale szybko zamknęła oczy. Uspokój się!-powtarzała sobie w myślach.
-Przed...tym całym cyrkiem-zaczęła wciąż z zamkniętymi oczami.-Pokłóciliśmy się. Bardzo. I...nie chciałam cię stracić. Ale są dla mnie ważniejsze rzeczy. Co planuje Gab? CO robi? Mówiła ci coś?
-W zasadzie to w ogóle się do mnie nie odzywa...
-Czekaj...jak to?
-No...ma innych...kochanków? Mnie wezwała pierwszy raz, kiedy ty się zjawiłaś.
-Ta suka zabrała mi ciebie i jeszcze śmie cię zdradzać?! Wydrapię jej oczy!-wstała i już chciała wracać. Ale przypomniała sobie, że Raphael może teraz wrócić do Gab i wszystko jej wygadać. A nawet, jeżeli nie będzie chciał i tak Gab to z niego wyciągnie. Nie mógł tam wrócić. Ale...czy mógł zostać?
-No dobra.-powiedziała do siebie i odwróciła się do niego.-Raphael, możesz być za nami i pomóc nam pokonać Gab, albo teraz lecieć jej to wszystko wygadać. Tylko wierz mi. Nie przeżyjesz pięciu minut, jeżeli wybierzesz tę drugą opcję.
-Zostaję. Zostaje z ''wami'' kimkolwiek ci ''wy'' jesteście.
-W takim razie chodź.
Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę domu. Oboje sobie zaufali. A to już był pierwszy krok, do pokonania Gab.
Kiedy przekroczyli próg domu. Pierwsze co ich zastało to zdenerwowana Eira. Ostatnio stała się super drażliwa. Kiedy tylko zobaczyła Raphaela co zrobiła? Wskoczyła na niego z dzikim okrzykiem.
-Czego tu chcesz, sługusie?!-krzyczała.-Zabiję cię! Zdradziłeś Isabell!
-Uspokój się Eira...-mówiła Is odciągając wściekłą dziewczynę.-On jest z nami. Chce...chce nam pomóc.
-Spróbuj zdradzić nas jeszcze raz, a twoje ciało zawiśnie w sali tronowej Zamku w Arendelle!-prychnęła i odeszła. Zdezorientowany Raphael spojrzał na Is pytająco.
-Księżniczka Arendelle-rzekła beznamiętnie wodząc wzrokiem za dziewczyną.-Jedna z nas. A teraz chodź.-Pociągnęła go na górę.-Chcę ci coś pokazać. Tylko...najprawdopodobniej zapomniałeś...
Pchnęła delikatnie drzwi. Podeszła do kołyski i wyciągnęła z niej Destiny. Zaraz podszedł do niej Raphael spoglądając nie nie zdezorientowany.
-Czy...czy to...-nie mógł się wysłowić.
-Tak.-wyszeptała.-Twoja córka. Nasza córka. Destiny.
Hej! Cały tydzień byłam chora, ale piszę rozdział dopiero w piątek! Taa....Ale cały tydzień rysowałam rysunki na zamówienie. I trochę się źle czułam. Ale rozdział w końcu dłuższy. I wiecie co? To prawie koniec. Jeszcze...tak do 10 rozdziałów i koniec. Koniec....
Usłyszała swoje imię. Ktoś je wypowiadał. Ocknęła się natychmiast. Mężczyzna. Ujrzała w krzakach postać. James? Nie, nie on. A jeśli nie on...O Boże, sługus Gab!
Zerwała się natychmiast. Nie miała broni. Wszystko zostało w domu. Ale nie mogła tam biec. Nie mogła narazić przyjaciół i córkę na niebezpieczeństwo. Musiała go zabić. Oby tylko był sam i nie przyprowadził przyjaciół. Krzyknął coś, a jego głos wydawał się dziwnie znajomy. Isabell była zdeterminowana i nie zamierzała odpuszczać. Zatrzymała się nagle, a ''ten ktoś'' wpadł na nią z impetem.
''Pamiętaj, co uczył cię Raphael"-powtarzała sobie w myślach.
Szkoda, że nie wiedziała, że leży na niej nie kto inny, a sam Raphael. Kiedy zaczęła atakować zauważył, że wykonuje JEGO ruchy. Wiedział jak się bronić. Bo przecież...to on te ruchy wymyślił.
Kiedy odwróciła się do niego twarzą...Raphael. Czyli to właśnie teraz miała go zabić? Nie chciała. Ale musiała. Dla Destiny. Jak ona jej to potem wyjaśni? Kochanie, zabiłam twojego ojca, bo lizał z inną panią i nie pamiętał mnie? W życiu.
Dopiero po chwili zrozumiała. Powtarzała ruchy, które on ją nauczył. O Boże, nie ma szansa pokonanie go.
-Nie chcę z tobą walczyć-odezwał się wreszcie. Nie chciał walczyć?
-Nie?-powiedziała Is gotowa do ataku.-To po co tu jesteś?!
-Kazałaś...kazałaś mi szukać odpowiedzi. A ja mam dużo pytań.
Spojrzała na niego z ukosa. Pytań? Pytań?! Jakich pytań? I...i po co ona to w ogóle powiedziała?!
-Proszę..-rzekł podchodząc bliżej z opuszczonymi dłońmi.-Wiem, że znasz odpowiedzi, na pytania na które sam nie potrafię odpowiedzieć.
-Masz godzinę. Odpowiem na twoje pytania, ale nie za darmo.
Zaśmiał się. Jak ona z tym tęskniła. Z pewnością by go teraz pocałowała, gdyby nie to, że jego wargi dotykały warg Gab.
Zignorowała go i ruszyła w stronę jeziora. Musiała wracać. Musiała nakarmić Destiny. Ale jeszcze bardziej musiała się dowiedzieć, co kombinuje i jak zaatakować Gabriel.
Usiadła na jednym z kamieni nad jeziorem i wpatrzyła się w jego taflę. W tym czasie Raphael usiadł obok niej i przyglądał się jej twarzy.
-Zagrajmy w grę.-odezwała się po chwili odwracając do niego głowę. Nie mogła jednak długo na niego patrzyć, bo nieodparta chęć pocałowania go tylko wzrosła.
-Grę?
-Tak, grę. Ty zadajesz pytanie, ja na nie odpowiadam. A potem na odwrót.
-Dobra, ale ja zaczynam.-powiedział i kontynuował, kiedy przytaknęła.-Nie wiem dlaczego, ale znam twoje imię. Gabriela nigdy go nie wymówiła. Dlaczego więc je znam?
-Może dlatego, że ja jestem twoją żoną?!-krzyknęła, ale natychmiast pożałowała tego. Zamrugała.-Po co tak naprawdę tu jesteś?
-Już mówiłem-chcę poznać odpowiedzi. Dlaczego twierdzisz, że jesteś moją żoną?
-Bo nią jestem. Gab coś zrobiła...I zapomniałeś. Wszyscy zapomnieli...Czy ona wie, ze tu jesteś?
-Nie. Raczej nie. Możesz to udowodnić? To co mówisz?
-No dobrze, sprawdźmy, czy całkowicie wymazała mnie z twojego umysłu. Poznałam cię na arenie. Miałeś być moim nauczycielem. Miałam wtedy...16 lat? Kiedyś odwiedziłeś mnie w nocy. A ja cię uderzyłam, bo myślałam, że mnie zostawiłeś. Pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz kiedy Jason mnie zabierał. Potem spotkaliśmy się w katakumbach starego zamku.
Zaśmiał się i spojrzał na taflę jeziora.
-Dlaczego się śmiejesz?-spytała bliska płaczu Is.
-Bo...Bo mówisz mi o rzeczach, które pamiętam. Ale nie ma tam ciebie. Tam jest Gabriela. Ją widzę. To jej wyznaję miłość. To ją uczę. To z nią spotykam się w katakumbach. Ale to nie mogła być ona. To musiałaś być ty.
Spojrzała na niego. Teraz chciała go pocałować. BARDZO. Ale szybko zamknęła oczy. Uspokój się!-powtarzała sobie w myślach.
-Przed...tym całym cyrkiem-zaczęła wciąż z zamkniętymi oczami.-Pokłóciliśmy się. Bardzo. I...nie chciałam cię stracić. Ale są dla mnie ważniejsze rzeczy. Co planuje Gab? CO robi? Mówiła ci coś?
-W zasadzie to w ogóle się do mnie nie odzywa...
-Czekaj...jak to?
-No...ma innych...kochanków? Mnie wezwała pierwszy raz, kiedy ty się zjawiłaś.
-Ta suka zabrała mi ciebie i jeszcze śmie cię zdradzać?! Wydrapię jej oczy!-wstała i już chciała wracać. Ale przypomniała sobie, że Raphael może teraz wrócić do Gab i wszystko jej wygadać. A nawet, jeżeli nie będzie chciał i tak Gab to z niego wyciągnie. Nie mógł tam wrócić. Ale...czy mógł zostać?
-No dobra.-powiedziała do siebie i odwróciła się do niego.-Raphael, możesz być za nami i pomóc nam pokonać Gab, albo teraz lecieć jej to wszystko wygadać. Tylko wierz mi. Nie przeżyjesz pięciu minut, jeżeli wybierzesz tę drugą opcję.
-Zostaję. Zostaje z ''wami'' kimkolwiek ci ''wy'' jesteście.
-W takim razie chodź.
Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę domu. Oboje sobie zaufali. A to już był pierwszy krok, do pokonania Gab.
Kiedy przekroczyli próg domu. Pierwsze co ich zastało to zdenerwowana Eira. Ostatnio stała się super drażliwa. Kiedy tylko zobaczyła Raphaela co zrobiła? Wskoczyła na niego z dzikim okrzykiem.
-Czego tu chcesz, sługusie?!-krzyczała.-Zabiję cię! Zdradziłeś Isabell!
-Uspokój się Eira...-mówiła Is odciągając wściekłą dziewczynę.-On jest z nami. Chce...chce nam pomóc.
-Spróbuj zdradzić nas jeszcze raz, a twoje ciało zawiśnie w sali tronowej Zamku w Arendelle!-prychnęła i odeszła. Zdezorientowany Raphael spojrzał na Is pytająco.
-Księżniczka Arendelle-rzekła beznamiętnie wodząc wzrokiem za dziewczyną.-Jedna z nas. A teraz chodź.-Pociągnęła go na górę.-Chcę ci coś pokazać. Tylko...najprawdopodobniej zapomniałeś...
Pchnęła delikatnie drzwi. Podeszła do kołyski i wyciągnęła z niej Destiny. Zaraz podszedł do niej Raphael spoglądając nie nie zdezorientowany.
-Czy...czy to...-nie mógł się wysłowić.
-Tak.-wyszeptała.-Twoja córka. Nasza córka. Destiny.
Hej! Cały tydzień byłam chora, ale piszę rozdział dopiero w piątek! Taa....Ale cały tydzień rysowałam rysunki na zamówienie. I trochę się źle czułam. Ale rozdział w końcu dłuższy. I wiecie co? To prawie koniec. Jeszcze...tak do 10 rozdziałów i koniec. Koniec....
niedziela, 13 grudnia 2015
26. Krótko
~.~
-Samotna. Jestem tak bardzo samotna-Gabriela została sama w komnacie, więc nie krępowała się i mówiła do siebie.-Nie mam szans na normalne życie. Nie. Zabrałaś mi je Isabell, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz. Jeżeli w ogóle żyjesz. Zabrałaś mi ojca. Zabrałaś mi go, a ja zabrałam ci wszystko. Ale mój ojciec powróci. Bo widzisz, ja jestem ta mądrzejsza. I znajdę sposób, aby go wskrzesić. Albo...już go znalazłam...
~.~
Treningi były wyczerpujące. Niestety Isabell nie zamierzała odpuszczać. Była zdeterminowana i gotowa zrobić wszystko, by odzyskać spokój. Nie miała planu, środków, zamku, ale miała Destiny. I walczyła dla niej.
-Masz oczy po tacie.-mówiła, gdy tylko przytulała swoją małą córeczkę.-Nie poznasz go osobiście, ale na pewno będziesz tak jak on.
Chciała odzyskać Raphaela. To była jej miłość. Chciała znów poczuć jego dotyk, znów usłyszeć jego głosy i poczuć zapach. Ale na to nie było już szans. Był pod jej władzą. Na usługach Gabrieli. Słuchał się jej. Był lojalny i nie dopuściłby do śmierci kogoś tak ważnego. Dlatego musiał zginąć. Ilekroć Is o tym myślała, do jej oczu napływały łzy. Nie mogła tego zrobić, ale musiała. I znów historia będzie się powtarzać. Najpierw Jason. Jej pierwsza miłość. Teraz Raphael. Jej najprawdziwsza miłość.
Wstała rano. Najwcześniej ze wszystkich. Ubrała się szybko, uczesała włosy i wybiegła z domu. Chciała znów czuć się jak wtedy, kiedy miała jeszcze 15 lat. Wolna.
Biegła przed siebie, nad jezioro nad które chodziła co wieczór. Zanurzyła ręce w lodowatej wodzie i ochlapała sobie twarz. Zamknęła oczy i zaczęła wyrównywać oddech. Wdech i wydech, wdech i wydech...Ułożyła się wygodnie i zasnęła. Tak po prostu.
Usłyszałem szelest. Zwierzę. Nawet, jeżeli nie znajdę tu jakichś buntowników, to może coś upoluję. Podbiegam bliżej. To nie zwierzę. To ona. Kobieta, która pozostawiła pytania. Która kazała mi szukać odpowiedzi. Zanurzyła drobne ręce i oblała swoją czerwoną twarz wodą. A potem ułożyła się i zasnęła. Miałem nieodpartą ochotę podejść. Ale nie chciałem zbytnio się zbliżać. Postanowiłem, że obejdę dookoła krzak za którym stałem i ukryję się za kamieniem. O tak zrobiłem. Z tej odległości, zaledwie kilkunastu metrów, mogłem ujrzeć jej twarz. Musiałem przyznać-była śliczna. Ładniejsza od kobiet z Arendelle. I nie taka spasła jak te, które musiałem zakuwać w kajdany. Jednocześnie trochę umięśniona, więc nie mogła być księżniczką. Kim zatem była? I dlaczego Gab była na nią tak cięta? Zastanawiałem się jak ma na imię. Wyglądała mi na...Caroline. Nie, to nie to. Coś bardziej jak...Ima. Nie.
-Isabell-pomyślałem, ale chyba to powiedziałem.
To chyba tradycja, że wiecznie was za coś przepraszam. I przepraszam was teraz, ale (czas na lipne argumenty):
1) Cały weekend byłam u kuzynki.
2) Chyba dopadła mnie angina i strasznie źle się czuję.
3) Jutro poniedziałek.
4) Zamierzam napisać jeszcze rozdział na bloga "All I want...".
Wiem, rozdział kitowy i krótki, ale..wytrzymacie i nie opuścicie mnie, prawda?
Chciałam wam tylko powiedzieć, że niesamowicie się czuję z tym, ze jestem już tak daleko. Nikt z moich ''realnych'' znajomych nie wie o blogu, więc na pewno nie chcę się ''wyfejmić"(wiem, nie ma takiego słowa). To niesamowita satysfakcja, kiedy piszecie ''Fajny" ''Podoba mi się". A kiedy piszecie takie długie komentarze, to moje serduszko rośnie^^ Nie żebrze o komentarze, bo wiem, że każdy ma lepsze i gorsze dni i nie czasami chce się wam przeczytać, a tym bardziej skomentować.
Po prostu dziękuję, że jesteście.
-Samotna. Jestem tak bardzo samotna-Gabriela została sama w komnacie, więc nie krępowała się i mówiła do siebie.-Nie mam szans na normalne życie. Nie. Zabrałaś mi je Isabell, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz. Jeżeli w ogóle żyjesz. Zabrałaś mi ojca. Zabrałaś mi go, a ja zabrałam ci wszystko. Ale mój ojciec powróci. Bo widzisz, ja jestem ta mądrzejsza. I znajdę sposób, aby go wskrzesić. Albo...już go znalazłam...
~.~
Treningi były wyczerpujące. Niestety Isabell nie zamierzała odpuszczać. Była zdeterminowana i gotowa zrobić wszystko, by odzyskać spokój. Nie miała planu, środków, zamku, ale miała Destiny. I walczyła dla niej.
-Masz oczy po tacie.-mówiła, gdy tylko przytulała swoją małą córeczkę.-Nie poznasz go osobiście, ale na pewno będziesz tak jak on.
Chciała odzyskać Raphaela. To była jej miłość. Chciała znów poczuć jego dotyk, znów usłyszeć jego głosy i poczuć zapach. Ale na to nie było już szans. Był pod jej władzą. Na usługach Gabrieli. Słuchał się jej. Był lojalny i nie dopuściłby do śmierci kogoś tak ważnego. Dlatego musiał zginąć. Ilekroć Is o tym myślała, do jej oczu napływały łzy. Nie mogła tego zrobić, ale musiała. I znów historia będzie się powtarzać. Najpierw Jason. Jej pierwsza miłość. Teraz Raphael. Jej najprawdziwsza miłość.
Wstała rano. Najwcześniej ze wszystkich. Ubrała się szybko, uczesała włosy i wybiegła z domu. Chciała znów czuć się jak wtedy, kiedy miała jeszcze 15 lat. Wolna.
Biegła przed siebie, nad jezioro nad które chodziła co wieczór. Zanurzyła ręce w lodowatej wodzie i ochlapała sobie twarz. Zamknęła oczy i zaczęła wyrównywać oddech. Wdech i wydech, wdech i wydech...Ułożyła się wygodnie i zasnęła. Tak po prostu.
Usłyszałem szelest. Zwierzę. Nawet, jeżeli nie znajdę tu jakichś buntowników, to może coś upoluję. Podbiegam bliżej. To nie zwierzę. To ona. Kobieta, która pozostawiła pytania. Która kazała mi szukać odpowiedzi. Zanurzyła drobne ręce i oblała swoją czerwoną twarz wodą. A potem ułożyła się i zasnęła. Miałem nieodpartą ochotę podejść. Ale nie chciałem zbytnio się zbliżać. Postanowiłem, że obejdę dookoła krzak za którym stałem i ukryję się za kamieniem. O tak zrobiłem. Z tej odległości, zaledwie kilkunastu metrów, mogłem ujrzeć jej twarz. Musiałem przyznać-była śliczna. Ładniejsza od kobiet z Arendelle. I nie taka spasła jak te, które musiałem zakuwać w kajdany. Jednocześnie trochę umięśniona, więc nie mogła być księżniczką. Kim zatem była? I dlaczego Gab była na nią tak cięta? Zastanawiałem się jak ma na imię. Wyglądała mi na...Caroline. Nie, to nie to. Coś bardziej jak...Ima. Nie.
-Isabell-pomyślałem, ale chyba to powiedziałem.
To chyba tradycja, że wiecznie was za coś przepraszam. I przepraszam was teraz, ale (czas na lipne argumenty):
1) Cały weekend byłam u kuzynki.
2) Chyba dopadła mnie angina i strasznie źle się czuję.
3) Jutro poniedziałek.
4) Zamierzam napisać jeszcze rozdział na bloga "All I want...".
Wiem, rozdział kitowy i krótki, ale..wytrzymacie i nie opuścicie mnie, prawda?
Chciałam wam tylko powiedzieć, że niesamowicie się czuję z tym, ze jestem już tak daleko. Nikt z moich ''realnych'' znajomych nie wie o blogu, więc na pewno nie chcę się ''wyfejmić"(wiem, nie ma takiego słowa). To niesamowita satysfakcja, kiedy piszecie ''Fajny" ''Podoba mi się". A kiedy piszecie takie długie komentarze, to moje serduszko rośnie^^ Nie żebrze o komentarze, bo wiem, że każdy ma lepsze i gorsze dni i nie czasami chce się wam przeczytać, a tym bardziej skomentować.
Po prostu dziękuję, że jesteście.
sobota, 5 grudnia 2015
25.Kocham cię
Tej nocy miałam nie spać. Nie poszłam dziś na trening i zostałam w domu. Spałam, pomagałam Ros i znów spałam. Aż nadeszła noc. Wszyscy poszli sapać. Wszyscy oprócz mnie. Weszłam do pokoju, w którym ulokowały się kobiety i usiadłam pod ścianą. Płakały, mimo iż nie miały czym. Krzyczały, chociaż miały zdarte gardła. I powtarzały dwa słowa w kółko i w kółko. Moje dziecko. Jakby nie było już mnie, czy Jamesa. Jakby już nas nie kochały. Ale nie mogłam nic zrobić. Mogłam tam tylko siedzieć.
Godzina za godziną czas wlekł się niewyobrażalnie. Nie słyszałam płaczów. Słyszałam tylko cichy głosik. Prosił mnie o coś. Sprawiał, że oddałam mu się zupełnie. Prosił mnie o coś. Chciał, bym przy nim była. Bym coś dla niego zrobiła. Słuchałam tylko jego. Tego cichego, prawie bezgłośnego głosiku.
Nagle poczułam jak silne, znajome ręce oplatają mnie w pasie. I ujrzałam w ręce nóż. A pod sobą Elsę. Mamę. Właśnie próbowałam zabić własną rodzicielkę. Spojrzałam za siebie i ujrzałam pełne troski oczy Jamesa. Znó odwróciłam się do matki. I zdałam sobie sprawę co zrobiłam. Kiedy chłopak rozluźnił uścisk. Uciekłam. Uciekłam nad jezioro. Słyszałam moje imię.
Kiedy tam dotarłam było cicho i ciemno. Widziałam tylko Księżyc, który odbijał się w tafli. Stanęłam zdyszana nad najwyższym kamieniem, z którego zawsze skakałam. Wypuściłam powietrze z płuc, rozłożyłam ręce i skoczyłam.
Trwało to kilka minut. Więc to tak wygląda umieranie. Najpierw ciemność. Ból. A potem nagła ulga. Przyśpieszony oddech. James. James?!
-Eira!-krzyczał.-Eira, Boże, obudź się. Eira!
Spojrzałam na niego. Był mokry. Uratował mnie.
-Dlaczego-wyskrzeczałam.
-Eira, posłuchaj nigdy mi tego ie rób. Błagam, nie zostawiaj mnie. Nigdy więcej.
Przytulił mnie i szeptał do ucha.
-To nie twoja wina. Nic nie zrobiłaś.
-Po co mnie uratowałeś?-wyszeptałam, chociaż nadal przypominało to skrzeczenie.
Odsunął się ode mnie odetchnął i spojrzał mi w oczy.
-Pamiętasz jak cię pocałowałem?
Trudno by mi było zapomnieć.
-Wtedy...to było dla mnie nowe. A zarazem takie piękne. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty, Eira. Wiem, że jeszcze jakiś tydzień temu miałem 5 lat, ale teraz...Eira powiedz, czy kiedy mnie widzisz twoje serce nie przyspiesza? A kiedy na mnie patrzysz nie masz ochoty mnie dotknąć? Ja mam tak cały czas. Cały czas opieram się, by się od ciebie odsunąć, bo wiem, że nie jestem z twojego świata. A kiedy wszystko wróci do normy wrócę do swojej pierwotnej postaci. Do dzieciaka. Ale kocham cię. Kiedy rano wstaję z piętnaście minut poświęcam no oglądanie cię. A czasami biorę kartkę i rysuję. Bo jesteś piękna Eira. Najpiękniejsza.
W tym momencie nie wytrzymałam. Przywarłam do niego wargami i nie pozwoliłam się mu odsunąć. Jeżeli to miało trwać kilka dni, będzie trwało kilka dni. Ale chciałam być z nim. Chciałam, by całował mnie co rano. Chciałam, by mnie przytulał i głaskał.
-Kocham cię.-wyszeptałam pomiędzy pocałunkami.
Wejście do lasu było ciemne. Teraz nad ranem tylko delikatne światło przebijało się przez konary drzew. Ale nie dodawało to otuchy. Przez to las wyglądał na jeszcze bardziej mrocznie. ALe szukałem odpowiedzi. I dla nich zrobiłbym wszystko.
Godzina za godziną czas wlekł się niewyobrażalnie. Nie słyszałam płaczów. Słyszałam tylko cichy głosik. Prosił mnie o coś. Sprawiał, że oddałam mu się zupełnie. Prosił mnie o coś. Chciał, bym przy nim była. Bym coś dla niego zrobiła. Słuchałam tylko jego. Tego cichego, prawie bezgłośnego głosiku.
Nagle poczułam jak silne, znajome ręce oplatają mnie w pasie. I ujrzałam w ręce nóż. A pod sobą Elsę. Mamę. Właśnie próbowałam zabić własną rodzicielkę. Spojrzałam za siebie i ujrzałam pełne troski oczy Jamesa. Znó odwróciłam się do matki. I zdałam sobie sprawę co zrobiłam. Kiedy chłopak rozluźnił uścisk. Uciekłam. Uciekłam nad jezioro. Słyszałam moje imię.
Kiedy tam dotarłam było cicho i ciemno. Widziałam tylko Księżyc, który odbijał się w tafli. Stanęłam zdyszana nad najwyższym kamieniem, z którego zawsze skakałam. Wypuściłam powietrze z płuc, rozłożyłam ręce i skoczyłam.
Trwało to kilka minut. Więc to tak wygląda umieranie. Najpierw ciemność. Ból. A potem nagła ulga. Przyśpieszony oddech. James. James?!
-Eira!-krzyczał.-Eira, Boże, obudź się. Eira!
Spojrzałam na niego. Był mokry. Uratował mnie.
-Dlaczego-wyskrzeczałam.
-Eira, posłuchaj nigdy mi tego ie rób. Błagam, nie zostawiaj mnie. Nigdy więcej.
Przytulił mnie i szeptał do ucha.
-To nie twoja wina. Nic nie zrobiłaś.
-Po co mnie uratowałeś?-wyszeptałam, chociaż nadal przypominało to skrzeczenie.
Odsunął się ode mnie odetchnął i spojrzał mi w oczy.
-Pamiętasz jak cię pocałowałem?
Trudno by mi było zapomnieć.
-Wtedy...to było dla mnie nowe. A zarazem takie piękne. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty, Eira. Wiem, że jeszcze jakiś tydzień temu miałem 5 lat, ale teraz...Eira powiedz, czy kiedy mnie widzisz twoje serce nie przyspiesza? A kiedy na mnie patrzysz nie masz ochoty mnie dotknąć? Ja mam tak cały czas. Cały czas opieram się, by się od ciebie odsunąć, bo wiem, że nie jestem z twojego świata. A kiedy wszystko wróci do normy wrócę do swojej pierwotnej postaci. Do dzieciaka. Ale kocham cię. Kiedy rano wstaję z piętnaście minut poświęcam no oglądanie cię. A czasami biorę kartkę i rysuję. Bo jesteś piękna Eira. Najpiękniejsza.
W tym momencie nie wytrzymałam. Przywarłam do niego wargami i nie pozwoliłam się mu odsunąć. Jeżeli to miało trwać kilka dni, będzie trwało kilka dni. Ale chciałam być z nim. Chciałam, by całował mnie co rano. Chciałam, by mnie przytulał i głaskał.
-Kocham cię.-wyszeptałam pomiędzy pocałunkami.
Wejście do lasu było ciemne. Teraz nad ranem tylko delikatne światło przebijało się przez konary drzew. Ale nie dodawało to otuchy. Przez to las wyglądał na jeszcze bardziej mrocznie. ALe szukałem odpowiedzi. I dla nich zrobiłbym wszystko.
24. Szukać odpowiedzi
Eira
Wróciłam sama do domu Ros. Ten pocałunek...był taki dziwny. To nie znaczy, że mi się nie podobał. Był spontaniczny i delikatny. James spojrzał potem na mnie i odszedł. Nie miałam zamiaru za nim iść. Potrzebował chwili samotności. Tak samo jak ja.
Już od progu usłyszałam głosy Isabell i Ros. Najprawdopodobniej się o coś kłóciły. Popchnęłam drzwi.
-Muszą Ros.-mówiła Is głaszcząc dziecko, które trzymała na rękach.
-Nie mamy planu....-próbowała wtrącić się Ros.
-I właśnie dlatego musimy to zrobić. Tego mi nie zabrała. To jedyne, co mogę im przekazać. Wiesz, że jestem w stanie dla niej poświęcić wszystko.
Trwały chwilę w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Potem Is mnie zauważyła i od razu podeszła.
-Eira, posłuchaj mnie.-powiedziała twardo z łagodnością w głosie.-Nie wiemy jakie plany ma Gab. Nie możemy bronić się w nieskończoność. Musimy zacząć atakować. Ty i...James musicie nauczyć się walczyć. Jesteście młodzi. Eira?
Stałam tam skołowana. Spokojnie. Isabell chciała walczyć. Chciała by dwójka nastolatków walczyła. By zabijała. Było jeszcze coś. Mówiła o nas wy. My. Jakbyśmy już byli razem i nie było w tym nic dziwnego. Może coś podejrzewała.
Coś wybudziło mnie ze stanu głębokiego zamyślenia. Płacz. Płacz mamy. Tyle razy ile go słyszałam tyle razy bolało mnie serce.
-Tak.-powiedziałam zdecydowanie.-Musimy strącić ją z tronu i zabić. A potem przywrócić rodziców do ich poprzedniego stanu.
Spojrzały ponad moim ramieniem. W drzwiach pojawił się James, ale nie odwróciłam się. Tyle że moje serce się odwróciło i przytuliło go całym sobą. Moje serce już należało do niego.
Isabell powiedziała mu to samo co mi. Przez cały czas siedziałam na kanapie z podwiniętymi kolanami. Myślałam. To wszystko było takie dziwne. Kiedy jeszcze mieszkałam w zamku, a właściwie z niego uciekałam wierzyłam, że wszystko zawsze takie będzie. Że rano nie będzie mnie w zamku, a wieczorem będę wracała do domu, rodziny i przyjaciół. Teraz nie miałam niczego. Znów pomyślałam o naszym pocałunku. Zacisnęłam usta i spojrzałam na profil Jamesa. Światło z okna, przy którym siedział dokładnie podkreślała jego rysy twarzy. Czy był przystojny? Jasne, ale spokojnie mógł równać się chłopakami z królestwa z którymi się spotykałam. Zauważył, że się mu przyglądam i na sekundę na mnie spojrzał. A ja spuściłam wzrok. Znów pomyślałam o przeszłości. Tam, gdzie chodziłam było mnóstwo chłopaków. Każdy starał się ze mną jakoś spotkać, dotknąć a nawet pocałować. Na początku, kiedy byłam mało doświadczona udawało im się to. Ale potem, kiedy nabrałam wprawy moja usta pozostały nienaruszone. Z Jamsem było inaczej. Chciałam tego i najwyraźniej on też.
-Eira?-usłyszałam swoje imię i natychmiast wstałam.
-Tak?
-Nie walczyłaś wcześniej prawda?
-Nie. Księżniczki nie moją tego w swoim grafiku.
Isabell zachichotała tylko a James popatrzył na mnie.
-Chodźcie, musimy poćwiczyć.
Udaliśmy się na polanę obok jeziora. Isabell pokazywała nam różne rodzaje ataków i chwytów obronnych. Było tego naprawdę dużo. Mi nie szło zbyt dobrze, ale James radził sobie świetnie. A mnie aż korciło, żeby na niego spojrzeć. Byłam jednak nieustępliwa i próbowałam dalej.
Ćwiczenia trwały kilka dni. Do tego czasu dużo się stało. Elsa i Astrid próbowały dwa razy się zabić. Ustaliliśmy, że będziemy przy nich czuwać, aby nie zrobiły nic głupiego. Przestałam ich nazywać mama i ciocia. Teraz były dla mnie obce.
Nadal nie odzywaliśmy się do siebie. Ja i James. Ale patrzyliśmy. Nawet często. Często też czułam, ze się na mnie patrz mimo iż ja nie patrzyłam na niego. Tak było dobrze. Aż nie nadeszła moja kolej pilnowania kobiet.
Szukać odpowiedzi. Pff...jakich odpowiedzi. Nie miałem pytań, a odpowiedzi miałem. A może było zupełnie odwrotnie. Może kobieta o niesamowitych oczach miała racje. Może ona była odpowiedzią. Ja miałem informacje. Mogłem jej je przekazać. Wiedziałem gdzie była. Wystarczyło tylko wyruszyć.
Hej!!!Przepraszam, że tydzień temu nie było dosłownie nic. Dziś za to dostaniecie bardzo bardzo dużo. Oprócz tego dostaniecie ode mnie jeszcze kolejny rozdział (czekam na ocenę każdego), a także niespodziankę! Jest nareszcie gotowa i możecie znaleźć ją tutaj: http://alliwantjelsa.blogspot.com/
Jak na razie nie ma tam za wiele, ale dzś, 5 h przed komputerem nie mam za dużo ochoty do zrobienia czegokolwiek. Już niedługo pojawi się tam jakiś post, ale to niedługo
Wróciłam sama do domu Ros. Ten pocałunek...był taki dziwny. To nie znaczy, że mi się nie podobał. Był spontaniczny i delikatny. James spojrzał potem na mnie i odszedł. Nie miałam zamiaru za nim iść. Potrzebował chwili samotności. Tak samo jak ja.
Już od progu usłyszałam głosy Isabell i Ros. Najprawdopodobniej się o coś kłóciły. Popchnęłam drzwi.
-Muszą Ros.-mówiła Is głaszcząc dziecko, które trzymała na rękach.
-Nie mamy planu....-próbowała wtrącić się Ros.
-I właśnie dlatego musimy to zrobić. Tego mi nie zabrała. To jedyne, co mogę im przekazać. Wiesz, że jestem w stanie dla niej poświęcić wszystko.
Trwały chwilę w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Potem Is mnie zauważyła i od razu podeszła.
-Eira, posłuchaj mnie.-powiedziała twardo z łagodnością w głosie.-Nie wiemy jakie plany ma Gab. Nie możemy bronić się w nieskończoność. Musimy zacząć atakować. Ty i...James musicie nauczyć się walczyć. Jesteście młodzi. Eira?
Stałam tam skołowana. Spokojnie. Isabell chciała walczyć. Chciała by dwójka nastolatków walczyła. By zabijała. Było jeszcze coś. Mówiła o nas wy. My. Jakbyśmy już byli razem i nie było w tym nic dziwnego. Może coś podejrzewała.
Coś wybudziło mnie ze stanu głębokiego zamyślenia. Płacz. Płacz mamy. Tyle razy ile go słyszałam tyle razy bolało mnie serce.
-Tak.-powiedziałam zdecydowanie.-Musimy strącić ją z tronu i zabić. A potem przywrócić rodziców do ich poprzedniego stanu.
Spojrzały ponad moim ramieniem. W drzwiach pojawił się James, ale nie odwróciłam się. Tyle że moje serce się odwróciło i przytuliło go całym sobą. Moje serce już należało do niego.
Isabell powiedziała mu to samo co mi. Przez cały czas siedziałam na kanapie z podwiniętymi kolanami. Myślałam. To wszystko było takie dziwne. Kiedy jeszcze mieszkałam w zamku, a właściwie z niego uciekałam wierzyłam, że wszystko zawsze takie będzie. Że rano nie będzie mnie w zamku, a wieczorem będę wracała do domu, rodziny i przyjaciół. Teraz nie miałam niczego. Znów pomyślałam o naszym pocałunku. Zacisnęłam usta i spojrzałam na profil Jamesa. Światło z okna, przy którym siedział dokładnie podkreślała jego rysy twarzy. Czy był przystojny? Jasne, ale spokojnie mógł równać się chłopakami z królestwa z którymi się spotykałam. Zauważył, że się mu przyglądam i na sekundę na mnie spojrzał. A ja spuściłam wzrok. Znów pomyślałam o przeszłości. Tam, gdzie chodziłam było mnóstwo chłopaków. Każdy starał się ze mną jakoś spotkać, dotknąć a nawet pocałować. Na początku, kiedy byłam mało doświadczona udawało im się to. Ale potem, kiedy nabrałam wprawy moja usta pozostały nienaruszone. Z Jamsem było inaczej. Chciałam tego i najwyraźniej on też.
-Eira?-usłyszałam swoje imię i natychmiast wstałam.
-Tak?
-Nie walczyłaś wcześniej prawda?
-Nie. Księżniczki nie moją tego w swoim grafiku.
Isabell zachichotała tylko a James popatrzył na mnie.
-Chodźcie, musimy poćwiczyć.
Udaliśmy się na polanę obok jeziora. Isabell pokazywała nam różne rodzaje ataków i chwytów obronnych. Było tego naprawdę dużo. Mi nie szło zbyt dobrze, ale James radził sobie świetnie. A mnie aż korciło, żeby na niego spojrzeć. Byłam jednak nieustępliwa i próbowałam dalej.
Ćwiczenia trwały kilka dni. Do tego czasu dużo się stało. Elsa i Astrid próbowały dwa razy się zabić. Ustaliliśmy, że będziemy przy nich czuwać, aby nie zrobiły nic głupiego. Przestałam ich nazywać mama i ciocia. Teraz były dla mnie obce.
Nadal nie odzywaliśmy się do siebie. Ja i James. Ale patrzyliśmy. Nawet często. Często też czułam, ze się na mnie patrz mimo iż ja nie patrzyłam na niego. Tak było dobrze. Aż nie nadeszła moja kolej pilnowania kobiet.
Szukać odpowiedzi. Pff...jakich odpowiedzi. Nie miałem pytań, a odpowiedzi miałem. A może było zupełnie odwrotnie. Może kobieta o niesamowitych oczach miała racje. Może ona była odpowiedzią. Ja miałem informacje. Mogłem jej je przekazać. Wiedziałem gdzie była. Wystarczyło tylko wyruszyć.
Hej!!!Przepraszam, że tydzień temu nie było dosłownie nic. Dziś za to dostaniecie bardzo bardzo dużo. Oprócz tego dostaniecie ode mnie jeszcze kolejny rozdział (czekam na ocenę każdego), a także niespodziankę! Jest nareszcie gotowa i możecie znaleźć ją tutaj: http://alliwantjelsa.blogspot.com/
Jak na razie nie ma tam za wiele, ale dzś, 5 h przed komputerem nie mam za dużo ochoty do zrobienia czegokolwiek. Już niedługo pojawi się tam jakiś post, ale to niedługo
Subskrybuj:
Posty (Atom)