sobota, 28 listopada 2015
Hej...:(
Niestety w ten weekend nie będzie ani rozdziału, ani niespodzianki, ale za tydzień pojawią się już oba ^^ Powodem braku rozdziału są urodziny koleżanki. Nawet nie mam czasu wymyślić czegoś w zamian. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Jeżeli w ogóle ktoś to jeszcze czyta....:(
sobota, 21 listopada 2015
23. Destiny
Eira
Gdy zobaczyłam rodziców moje serce zabiło szybciej i wpłynęło do niego nowe morze nadziei. Ale to trwało tylko przez chwilę. Moja mama spojrzała na mnie i opadła bezwładnie na podłogę. Objęła się rękami o zaczęła płakać mówiąc coś o swoim dziecku. Próbowałam jej powiedzieć, że to ja jestem jej dzieckiem, że nic mi nie jest, ale ona nie odpowiadała. Nie poznała mnie. To bolało bardziej niż rana na ramieniu. Mama Jamesa zachowywała się tak samo, ale on nie podchodził do niej, a tylko przyglądał się jej z uwagą.
Spojrzałam na tatę. Najwyraźniej też mnie nie poznawał, bo cały czas śmiał się z wujkiem Czkawką. A tak w ogóle, to on nie był moim prawdziwym wujkiem, ale kazał się tak nazywać. Tak głośno jak płakały kobiety tak głośno śmiali się oni.
Przeniosłam wzrok na Isabell stojącą po środku tego zamieszania i wpatrującą się w przestrzeń. Tak bardzo wychudła, że teraz przypominała moją mamę, która zawsze była najszczuplejsza ze wszystkich. Włosy miała brudne i pozlepiane, a sukienka przypominała worek. Po twarzy zaczęły jej płynąć łzy, ale nawet nie drgnęła.
Ros była równie skołowana jak my. Ona jednak pierwsza otrząsnęła się i podeszła do kobiet. Podniosła obie z ziemi i zaprowadziła do swojej sypialni. Mężczyzn zaprowadziła do naszego pokoju. Potem podeszła do Isabell i posadziła na fotelu. Pokazała nam, żebyśmy wyszli i zostawili je same. Wykonaliśmy polecenie i ruszyliśmy przed siebie.
Przez całą drogę nie pisnęliśmy ani słowem. To była dla nas nowa sytuacja, a wszystko, co było z nią związane zagmatwało się straszliwie. Nie mieliśmy celu, więc przystanęłam i usiadłam na dużym głazie. Musieliśmy porozmawiać. I ja musiałam zacząć.
-Nie pamiętasz ich prawda?-powiedziałam, a on spuścił głowę, jakby to było coś wstydliwego.-Odpowiedz. Musimy porozmawiać.
-Pamiętam...-zaczął.-Pamiętam głos matki. Był taki spokojny. Pamiętam jak mi śpiewała i jak jej włosy gilgotały mnie w nos, kiedy obok mnie leżała. Pamiętam silne ręce ojca, które sadzały mnie na smokach. Ale nie pamiętam, żeby moi rodzice się tak zachowywali. Nie pamiętam ich twarzy. Ci w domu są dla mnie obcy. I boli mnie to, że nie mogę o nich powiedzieć rodzice. Eira, dlaczego oni się tak zachowują? Dlaczego cię nie poznali?
-Nie...nie wiem-powiedziałam, a po moim policzku spłynęła łza. Nie chcąc, by ją zobaczył spuściłam wzrok i zamknęłam oczy. Poczułam, jak jego ręce dotykają mojej twarzy i podnoszą głowę.
-Nie płacz-powiedział głosem, który przyprawił mnie o dreszcze.-Nie pozwolę, byś płakała. Damy radę. Poradzimy sobie.
Otworzyłam oczy. Było już ciemno, a jego oczy stały się teraz tak bardzo pociągające, że kiedy mrugał miałam ochotę go za to udusić. Wokół cykały świerszcze i nagle nie liczyło się dla mnie nic. Ani to, że mamy płaczące matki, ani to, że nasi ojcowie ciągle się śmieją, ani to że rodzice nas nie poznają. Liczyliśmy się tylko my. Tylko to, że byliśmy tu teraz razem.
Jego wzrok przeniósł się na moje usta, a oczy zniknęły pod rzęsami. I nagle stało się coś, czego w całym moim krótkim życiu się nie spodziewałam. Przybliżył swoje usta do moich i delikatnie je musnął. A potem mnie pocałował.
Tymczasem w domu Ros...
-Isabell?-rzekła Ros.-Is, co się stało?
-Ta suka zabrała mi wszystko. Wszystko, rozumiesz? Nie mam zamku, nie mam przyjaciół, nie mam męża ani dziecka. Nie mam nic.
-Isabell...
-Nie! Przestań mówić, że wszystko będzie dobrze. Nic nie będzie dobrze! Nie jestem już nikomu potrzebna, rozumiesz?! Chcę umrzeć...
-Nie mów tak.
-A jest inaczej?! Powiedz, że jest, a odszczekam wszystko co powiedziałam.
Nastała cisza. Ros złapała Isabell za nadgarstek i pociągnęła ją na górę. Odetchnęła głęboko i popchnęła drzwi na końcu korytarza.
-Masz dla kogo żyć-rzekła tylko i zeszła na dół.
Zdezorientowana Is niepewnie wkroczyła do pokoju. Nie było w nim niczego. Ani półek, ani łóżka, ani nawet okna. Na samym końcu stała tylko niewielka kołyska. Pewniej stawiała kroki, a skrzypiąca podłoga przyprawiała o ciarki. Złapała brzegi łóżeczka i spojrzała na nie.
W środku tak niewinnie i spokojnie spało dziecko. Na początku nie wiedziała co się dzieje. Ono miało nie żyć. To nie mogło być jej dziecko. Przesunęła palcami po skórze niemowlaka. I wtedy otworzyło oczy, jakby skopiowane od Raphaela. Wyciągnęło ręce w górę. To musiało być ono. Złapała je na ręce i przytuliła. To było ono.
Zapłakała ze szczęścia. Odsunęła je delikatnie od siebie i ujrzała na ciele rany i blizny. ''Zabicie'' go to jedno, ale to, że Gabriela zraniła je, przechodziło jej pojęcie.
''Ta suka zapłaci za każdą twoją ranę''-pomyślała.-''I jeszcze zobaczysz tatusia.''
To była dziewczynka. Jej pierworodna córka. Jej przeznaczenie. Destiny.
Hej! No dziś to się trochę dzieje, nie? Słuchajcie mam dla was wyczepistą wiadomość! ^^ Szykuje dla was super niespodziankę, która powinna dojść do skutku. Najprawdopodobniej pojawi się za tydzień, ale to nie oficjalna informacja. Myślę, że powinna się wam spodobać, ale nic więcej nie powiem.
Bardzo mi zależy, żebyście powiedziały, co sądzicie o tym rozdziale, który pisało mi się dziwnie szybko. I piszcie jak podoba się imię Destiny. Bo to imię.
Gdy zobaczyłam rodziców moje serce zabiło szybciej i wpłynęło do niego nowe morze nadziei. Ale to trwało tylko przez chwilę. Moja mama spojrzała na mnie i opadła bezwładnie na podłogę. Objęła się rękami o zaczęła płakać mówiąc coś o swoim dziecku. Próbowałam jej powiedzieć, że to ja jestem jej dzieckiem, że nic mi nie jest, ale ona nie odpowiadała. Nie poznała mnie. To bolało bardziej niż rana na ramieniu. Mama Jamesa zachowywała się tak samo, ale on nie podchodził do niej, a tylko przyglądał się jej z uwagą.
Spojrzałam na tatę. Najwyraźniej też mnie nie poznawał, bo cały czas śmiał się z wujkiem Czkawką. A tak w ogóle, to on nie był moim prawdziwym wujkiem, ale kazał się tak nazywać. Tak głośno jak płakały kobiety tak głośno śmiali się oni.
Przeniosłam wzrok na Isabell stojącą po środku tego zamieszania i wpatrującą się w przestrzeń. Tak bardzo wychudła, że teraz przypominała moją mamę, która zawsze była najszczuplejsza ze wszystkich. Włosy miała brudne i pozlepiane, a sukienka przypominała worek. Po twarzy zaczęły jej płynąć łzy, ale nawet nie drgnęła.
Ros była równie skołowana jak my. Ona jednak pierwsza otrząsnęła się i podeszła do kobiet. Podniosła obie z ziemi i zaprowadziła do swojej sypialni. Mężczyzn zaprowadziła do naszego pokoju. Potem podeszła do Isabell i posadziła na fotelu. Pokazała nam, żebyśmy wyszli i zostawili je same. Wykonaliśmy polecenie i ruszyliśmy przed siebie.
Przez całą drogę nie pisnęliśmy ani słowem. To była dla nas nowa sytuacja, a wszystko, co było z nią związane zagmatwało się straszliwie. Nie mieliśmy celu, więc przystanęłam i usiadłam na dużym głazie. Musieliśmy porozmawiać. I ja musiałam zacząć.
-Nie pamiętasz ich prawda?-powiedziałam, a on spuścił głowę, jakby to było coś wstydliwego.-Odpowiedz. Musimy porozmawiać.
-Pamiętam...-zaczął.-Pamiętam głos matki. Był taki spokojny. Pamiętam jak mi śpiewała i jak jej włosy gilgotały mnie w nos, kiedy obok mnie leżała. Pamiętam silne ręce ojca, które sadzały mnie na smokach. Ale nie pamiętam, żeby moi rodzice się tak zachowywali. Nie pamiętam ich twarzy. Ci w domu są dla mnie obcy. I boli mnie to, że nie mogę o nich powiedzieć rodzice. Eira, dlaczego oni się tak zachowują? Dlaczego cię nie poznali?
-Nie...nie wiem-powiedziałam, a po moim policzku spłynęła łza. Nie chcąc, by ją zobaczył spuściłam wzrok i zamknęłam oczy. Poczułam, jak jego ręce dotykają mojej twarzy i podnoszą głowę.
-Nie płacz-powiedział głosem, który przyprawił mnie o dreszcze.-Nie pozwolę, byś płakała. Damy radę. Poradzimy sobie.
Otworzyłam oczy. Było już ciemno, a jego oczy stały się teraz tak bardzo pociągające, że kiedy mrugał miałam ochotę go za to udusić. Wokół cykały świerszcze i nagle nie liczyło się dla mnie nic. Ani to, że mamy płaczące matki, ani to, że nasi ojcowie ciągle się śmieją, ani to że rodzice nas nie poznają. Liczyliśmy się tylko my. Tylko to, że byliśmy tu teraz razem.
Jego wzrok przeniósł się na moje usta, a oczy zniknęły pod rzęsami. I nagle stało się coś, czego w całym moim krótkim życiu się nie spodziewałam. Przybliżył swoje usta do moich i delikatnie je musnął. A potem mnie pocałował.
Tymczasem w domu Ros...
-Isabell?-rzekła Ros.-Is, co się stało?
-Ta suka zabrała mi wszystko. Wszystko, rozumiesz? Nie mam zamku, nie mam przyjaciół, nie mam męża ani dziecka. Nie mam nic.
-Isabell...
-Nie! Przestań mówić, że wszystko będzie dobrze. Nic nie będzie dobrze! Nie jestem już nikomu potrzebna, rozumiesz?! Chcę umrzeć...
-Nie mów tak.
-A jest inaczej?! Powiedz, że jest, a odszczekam wszystko co powiedziałam.
Nastała cisza. Ros złapała Isabell za nadgarstek i pociągnęła ją na górę. Odetchnęła głęboko i popchnęła drzwi na końcu korytarza.
-Masz dla kogo żyć-rzekła tylko i zeszła na dół.
Zdezorientowana Is niepewnie wkroczyła do pokoju. Nie było w nim niczego. Ani półek, ani łóżka, ani nawet okna. Na samym końcu stała tylko niewielka kołyska. Pewniej stawiała kroki, a skrzypiąca podłoga przyprawiała o ciarki. Złapała brzegi łóżeczka i spojrzała na nie.
W środku tak niewinnie i spokojnie spało dziecko. Na początku nie wiedziała co się dzieje. Ono miało nie żyć. To nie mogło być jej dziecko. Przesunęła palcami po skórze niemowlaka. I wtedy otworzyło oczy, jakby skopiowane od Raphaela. Wyciągnęło ręce w górę. To musiało być ono. Złapała je na ręce i przytuliła. To było ono.
Zapłakała ze szczęścia. Odsunęła je delikatnie od siebie i ujrzała na ciele rany i blizny. ''Zabicie'' go to jedno, ale to, że Gabriela zraniła je, przechodziło jej pojęcie.
''Ta suka zapłaci za każdą twoją ranę''-pomyślała.-''I jeszcze zobaczysz tatusia.''
To była dziewczynka. Jej pierworodna córka. Jej przeznaczenie. Destiny.
Hej! No dziś to się trochę dzieje, nie? Słuchajcie mam dla was wyczepistą wiadomość! ^^ Szykuje dla was super niespodziankę, która powinna dojść do skutku. Najprawdopodobniej pojawi się za tydzień, ale to nie oficjalna informacja. Myślę, że powinna się wam spodobać, ale nic więcej nie powiem.
Bardzo mi zależy, żebyście powiedziały, co sądzicie o tym rozdziale, który pisało mi się dziwnie szybko. I piszcie jak podoba się imię Destiny. Bo to imię.
sobota, 14 listopada 2015
22. Prawda
Eira
Nie wiem, gdzie on mnie ciągnie. Nie wiem, co planuje. Nie wiem, co zamierza. Praktycznie nie wiem, kim jest. A jednak całkowicie mu ufam i posłusznie za nim idę. Nagle James staje i odwraca się do mnie.
-Zamknij oczy.-powiedział, a ja posłusznie wykonuje rozkaz.
Potem poczułam jak łapie mnie za rękę i ciągnie przed siebie. Na początku słyszałam szeleszczące liście pod stopami. Potem jednak zrobiło się całkowicie cicho. Słyszałam tylko oddech mój i Jamesa.
-Otwórz oczy-rzekł. Znów wykonałam polecenie.
Moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok(prócz oczu Jamesa)jaki widziałam. Po środku lasu było jezioro. Piękne, błękitne i przejrzyste jezioro. Po drugiej stronie brzegu rozciągało się kamieniste wzgórze z którego płynął bezszelestnie mały wodospad. Dopiero po chwili zorientowałam się, że stoję tam z rozdziawioną szczęką, którą domknął chłopak.
-Wow...-udało mi się tylko rzec.
-Niestety, ty sobie nie popływasz.- powiedział.-Twoje ramię się jeszcze nie zagoiło całkowicie. Co prawda woda jest czysta, ale masz sprawne tylko jedno ramię.
-A ty już tu pływałeś?
-Tak, chociaż na początku musiałem się tego nauczyć. Nie było to aż takie trudne, ale...
Nie dokończył, bo usłyszeliśmy szelesty nachodzące z naszej prawej strony. Uśmiech zniknął z twarzy Jamesa podszedł szybko do mnie i zasłonił mnie. Zrozumiałam, że coś jest bardzo nie w porządku. Wyjrzałam zza pleców Jamesa i ujrzałam jakieś postacie. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę błyszczącą suknie mojej mamy, ale przecież to nie mogła być ona. Nagle zakręciło mi się w głowie. Świat pociemniał.
-James...-wyszeptałam i straciłam przytomność. A potem widziałam tylko ciemność. Tak, jakby czegoś brakowało. Jakby coś mi zabrano.
Otworzyłam powoli oczy. Niósł mnie na rękach. Spojrzałam na niego. Wyglądał na zmartwionego. Patrzył intensywnie w dal. Nie wiem ile czasu minęło od mojego omdlenia, ale nadal się nie uśmiechał.
-Jestem ciężka?-spytałam nagle. Wyraźnie się zląkł, spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Ulżyło mnie.
-Nie. Czuję, jakbyś nie ważyła w ogóle, księżniczko.-odpowiedział.
-Wiesz, że możesz mnie już puścić?
-Nie zamierzam. Jeszcze mogłabyś znowu zemdleć.
-Przyznaj się, że robisz tylko dlatego, że chcesz mnie trochę ponosić.
-Może...
W tym momencie usłyszałam trzask otwieranych drzwi.
-Co się stało?!-powiedziała Ros i złapała mnie za czoło.
-Byliśmy nad rzeką i zemdlała-odpowiedział szybko.-Ale to nie jest nasz największy problem. Z południa nadciągają ludzie. Nie wyglądają na żołnierzy Antywładczyni. Słyszałem płacz, ale nie mogłem zbadać nic więcej, bo musiałem się zająć Eirą.
Postawił mnie na nogi.
-Zostań tu-powiedział łapiąc mnie za ramiona-pójdę sprawdzić kto to.
-Idę z tobą.-zaprotestowałam kiedy odchodził. Zaśmiał się i odwrócił do mnie.
-Albo zostajesz tutaj i poznajesz odpowiedzi, albo idziesz ze mną i nie dowiadujesz się niczego.
-James...
-Wybieraj, księżniczko.
-Idź-warknęłam przez zaciśnięte zęby i weszłam do środka. Za mną wkroczyła Ros. Opadłam na krzesło, położyłam ręce na stole i oparłam o nie głowę.
-Nic mu się nie stanie.-powiedziała.-Nie robi tego pierwszy raz. Daj, obejrzę twoje ramię.
Dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedziała.
-Pierwszy raz?-zapytałam.-Co to znaczy?
-Nie mówiliśmy ci dla twojego dobra. Gab nie sprowadziła was tylko po to, by sprawić ból waszym rodzicom. Chodziło o coś, co posiadacie. Tobie Isabell dała dar. Magiczny dar, który miał się ujawnić, kiedy będziesz gotowa. Wiesz, co to było? Nie, nawet Is tego nie wiedziała. Ale ja już wiem. Dała ci dar widzenia przyszłości. A Gabriela ci go zabrała. Dlatego zemdlałaś. Gdybyś nadal posiadała moc, ujrzałabyś wizję. Kiedy matka Jamesa nosiła go w łonie, do jej ciała przeniknął koszmar. Pozbyła się go, ale cząstka mroku przeniknęła do krwi chłopaka. Gabriela zabrała tę cząstkę. Dlatego James cały czas się uśmiecha. Nie zna zła. Może się za to martwić i bronić, ale nigdy atakować. Zostało jeszcze dziecko Is. Jest jej kopią. Ma, a właściwe miało moce jak Władczyni, tylko słabsze. Je także zabrała Gab. Była pewna, że zabiera wam życie. Ale zabrała wam tylko konkretne elementy. Ten "wybuch" był spowodowany zamianą Władczyń. James miał tylko rozbitą głowę, ty mocno zranione ramię, ale dziecko Isabell było mocno poturbowane. Było na skraju życia. Kiedy James się ocknął wziął cię na ręce. Cały czas trzymałaś dziecko. Broniłaś go. Od razu poszedł do miasta. Zaczął krzyczeć, że musi się do stać do Isabell-Władczyni. Ludzie mówili, że jedyną Władczynią jest Pani Gabriela. Usłyszeli go strażnicy i chcieli go pojmać za bluźnierstwa, ale na szczęście zdołał uciec do lasu. A tam znalazłam go ja. Strażnicy go szukali. Jak widać szukają nadal.
-Nie martwisz się o niego?
-Nie. Uwierz dziś nic mu się nie stanie.
Potem czekałyśmy. Cokolwiek mówiła Ros, ja i tak się martwiłam. I wtedy otworzyły się drzwi. A ja ujrzałam nie tylko całego i zdrowego Jamesa, ale również Isabell i naszych rodziców.
Do kwietnia będę chyba przechodziła załamanie. Z przerwami. Powinnam przeprosić was za ten rozdział. Ciężko mi się go pisało, czasy mi się mieszały i nie wiem, czy zawarłam tu odpowiedzi. Jakby coś było niejasne, pytać, odpowiem na każde pytanie. Zapraszam was na mojego snachata: aimer_elda.
Nie wiem, gdzie on mnie ciągnie. Nie wiem, co planuje. Nie wiem, co zamierza. Praktycznie nie wiem, kim jest. A jednak całkowicie mu ufam i posłusznie za nim idę. Nagle James staje i odwraca się do mnie.
-Zamknij oczy.-powiedział, a ja posłusznie wykonuje rozkaz.
Potem poczułam jak łapie mnie za rękę i ciągnie przed siebie. Na początku słyszałam szeleszczące liście pod stopami. Potem jednak zrobiło się całkowicie cicho. Słyszałam tylko oddech mój i Jamesa.
-Otwórz oczy-rzekł. Znów wykonałam polecenie.
Moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok(prócz oczu Jamesa)jaki widziałam. Po środku lasu było jezioro. Piękne, błękitne i przejrzyste jezioro. Po drugiej stronie brzegu rozciągało się kamieniste wzgórze z którego płynął bezszelestnie mały wodospad. Dopiero po chwili zorientowałam się, że stoję tam z rozdziawioną szczęką, którą domknął chłopak.
-Wow...-udało mi się tylko rzec.
-Niestety, ty sobie nie popływasz.- powiedział.-Twoje ramię się jeszcze nie zagoiło całkowicie. Co prawda woda jest czysta, ale masz sprawne tylko jedno ramię.
-A ty już tu pływałeś?
-Tak, chociaż na początku musiałem się tego nauczyć. Nie było to aż takie trudne, ale...
Nie dokończył, bo usłyszeliśmy szelesty nachodzące z naszej prawej strony. Uśmiech zniknął z twarzy Jamesa podszedł szybko do mnie i zasłonił mnie. Zrozumiałam, że coś jest bardzo nie w porządku. Wyjrzałam zza pleców Jamesa i ujrzałam jakieś postacie. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę błyszczącą suknie mojej mamy, ale przecież to nie mogła być ona. Nagle zakręciło mi się w głowie. Świat pociemniał.
-James...-wyszeptałam i straciłam przytomność. A potem widziałam tylko ciemność. Tak, jakby czegoś brakowało. Jakby coś mi zabrano.
Otworzyłam powoli oczy. Niósł mnie na rękach. Spojrzałam na niego. Wyglądał na zmartwionego. Patrzył intensywnie w dal. Nie wiem ile czasu minęło od mojego omdlenia, ale nadal się nie uśmiechał.
-Jestem ciężka?-spytałam nagle. Wyraźnie się zląkł, spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Ulżyło mnie.
-Nie. Czuję, jakbyś nie ważyła w ogóle, księżniczko.-odpowiedział.
-Wiesz, że możesz mnie już puścić?
-Nie zamierzam. Jeszcze mogłabyś znowu zemdleć.
-Przyznaj się, że robisz tylko dlatego, że chcesz mnie trochę ponosić.
-Może...
W tym momencie usłyszałam trzask otwieranych drzwi.
-Co się stało?!-powiedziała Ros i złapała mnie za czoło.
-Byliśmy nad rzeką i zemdlała-odpowiedział szybko.-Ale to nie jest nasz największy problem. Z południa nadciągają ludzie. Nie wyglądają na żołnierzy Antywładczyni. Słyszałem płacz, ale nie mogłem zbadać nic więcej, bo musiałem się zająć Eirą.
Postawił mnie na nogi.
-Zostań tu-powiedział łapiąc mnie za ramiona-pójdę sprawdzić kto to.
-Idę z tobą.-zaprotestowałam kiedy odchodził. Zaśmiał się i odwrócił do mnie.
-Albo zostajesz tutaj i poznajesz odpowiedzi, albo idziesz ze mną i nie dowiadujesz się niczego.
-James...
-Wybieraj, księżniczko.
-Idź-warknęłam przez zaciśnięte zęby i weszłam do środka. Za mną wkroczyła Ros. Opadłam na krzesło, położyłam ręce na stole i oparłam o nie głowę.
-Nic mu się nie stanie.-powiedziała.-Nie robi tego pierwszy raz. Daj, obejrzę twoje ramię.
Dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedziała.
-Pierwszy raz?-zapytałam.-Co to znaczy?
-Nie mówiliśmy ci dla twojego dobra. Gab nie sprowadziła was tylko po to, by sprawić ból waszym rodzicom. Chodziło o coś, co posiadacie. Tobie Isabell dała dar. Magiczny dar, który miał się ujawnić, kiedy będziesz gotowa. Wiesz, co to było? Nie, nawet Is tego nie wiedziała. Ale ja już wiem. Dała ci dar widzenia przyszłości. A Gabriela ci go zabrała. Dlatego zemdlałaś. Gdybyś nadal posiadała moc, ujrzałabyś wizję. Kiedy matka Jamesa nosiła go w łonie, do jej ciała przeniknął koszmar. Pozbyła się go, ale cząstka mroku przeniknęła do krwi chłopaka. Gabriela zabrała tę cząstkę. Dlatego James cały czas się uśmiecha. Nie zna zła. Może się za to martwić i bronić, ale nigdy atakować. Zostało jeszcze dziecko Is. Jest jej kopią. Ma, a właściwe miało moce jak Władczyni, tylko słabsze. Je także zabrała Gab. Była pewna, że zabiera wam życie. Ale zabrała wam tylko konkretne elementy. Ten "wybuch" był spowodowany zamianą Władczyń. James miał tylko rozbitą głowę, ty mocno zranione ramię, ale dziecko Isabell było mocno poturbowane. Było na skraju życia. Kiedy James się ocknął wziął cię na ręce. Cały czas trzymałaś dziecko. Broniłaś go. Od razu poszedł do miasta. Zaczął krzyczeć, że musi się do stać do Isabell-Władczyni. Ludzie mówili, że jedyną Władczynią jest Pani Gabriela. Usłyszeli go strażnicy i chcieli go pojmać za bluźnierstwa, ale na szczęście zdołał uciec do lasu. A tam znalazłam go ja. Strażnicy go szukali. Jak widać szukają nadal.
-Nie martwisz się o niego?
-Nie. Uwierz dziś nic mu się nie stanie.
Potem czekałyśmy. Cokolwiek mówiła Ros, ja i tak się martwiłam. I wtedy otworzyły się drzwi. A ja ujrzałam nie tylko całego i zdrowego Jamesa, ale również Isabell i naszych rodziców.
Do kwietnia będę chyba przechodziła załamanie. Z przerwami. Powinnam przeprosić was za ten rozdział. Ciężko mi się go pisało, czasy mi się mieszały i nie wiem, czy zawarłam tu odpowiedzi. Jakby coś było niejasne, pytać, odpowiem na każde pytanie. Zapraszam was na mojego snachata: aimer_elda.
piątek, 6 listopada 2015
21. Błahe sprawy
Eira
Leżę w łóżku kilka dni. Co rano budzi mnie widok zabójczych oczu Jamesa i co wieczór kładę się spać słysząc jego głos. Śpi ze mną w jednym pokoju. Pech. A może nie...
Całymi dniami opowiada mi co się wydarzyło. Na moje nieszczęście robi to tak, że każdego dnia dostaję tylko niewielki zlepek informacji. Czego dowiedziałam się do tej pory? Niewiele. Gabriela jest teraz Władczynią. Wykorzystała nas do stworzenia czegoś w rodzaju zaklęcia, które zamieniło miejscami ją i Is. Nie wiadomo, gdzie ona jest, ani gdzie są nasi rodzice. Wiem też, że kiedy Gab się zamieniła z Isabell coś spowodowało wybuch przez który mam tą okropną ranę na ramieniu.
Przez cały czas James się uśmiecha. Jest dziwnie optymistyczny. Tylko kiedy wspomina o rodzicach milknie i zmienia temat.
Zdrowieję bardzo szybko. Nie wiem, czy to zasługa leczniczych ziół Ros, czy kojący głos Jamesa. W każdym razie dziś wyjdę na dwór. W końcu. I idę tam z Jamesem. Los w końcu robi dla mnie coś dobrego.
Moja sukienka jest podarta, brudna i umazana krwią. Nie chcę na nią patrzeć. Nie dlatego jak wygląda, ale dlatego co mi przypomina. Zamykam oczy i oddycham głęboko. Ros zostawiła mi na łóżku spodnie i jakąś koszulę. Nie chodziłam w spodniach. Są dla facetów. Ale muszę przyznać, że kiedy je wkładam czuję się dziwnie przyjemnie. A koszula nie ma gorsetu. Kolejny plus. Uśmiecham się. Wychodzę z pokoju i napotykam wzrok Ros. Siedzi przy stole w głębokim zamyśleniu. Kiedy siadam na przeciwko niej uśmiecha się do mnie niepewnie i łapie za dłoń.
-Jak się czujesz?-pyta.
-Ramię boli, ale tylko trochę. Ale mogę wyjść prawda?
-Jasne.-śmieje się.-Nie mogę cię tu trzymać wiecznie. Tylko pamiętaj, trzymaj się Jamesa.
Uśmiecham się szeroko i wstaję od stołu. Podbiegam i otwieram drzwi i owiewa mnie fala świeżego powietrza. Rozpuszczone włosy, których nie potrafiłam spiąć muskają moją skórę. Zamykam oczy i oddycham. Wreszcie.
-Będziesz tam tak stała, czy wyjdziesz do mnie?-usłyszałam głos Jamesa i natychmiast otworzyłam oczy. Podeszłam do niego. Był ode mnie trochę wyższy. Ale tylko trochę.
-Gdzie idziemy?-spytałam spoglądając mu w oczy. Już je dziś widziałam, ale tu wyglądały jeszcze lepiej.
-Trochę tu...Trochę tam-mówi i wybucha śmiechem. Boże, jego śmiech jest cholernie zaraźliwy. A śmieje się cały czas.
-No to chodź tu, a potem tam.
Chwilę idziemy w milczeniu. On cały czas się uśmiecha a ja podziwiam widoki. Nie, nie jego. Las w którym jesteśmy jest olśniewający. Każdy liść, każde źdźbło trawy, każdy krzak pasował tu idealnie. Mamie by się tu nie spodobało. Narzekała by na robactwo i brud. Tata wszystko by zamrażał. Dobrze, że ich tu nie ma. Nienawidzę zimy. Wiem, moi rodzice mają moc lodu i tak dalej. Ale zima jest nudna. Tylko biel. I zimno. I czyhające na życie ostre sople lodu. Z zamyślenia wyrywa mnie chichot chłopaka.
-Co?-pytam zdezorientowana.
-Nie, nic-odpowiada szczerząc się.-Po prostu...miałaś taką minę. Jakbyś znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące cię pytania.-nachyla się i czuję jego oddech na szyi.-Ale powiem ci w sekrecie, że las ci ich nie da.
-To może-odpowiadam odwracając głowę w jego stronę-ty mi je dasz.
Znów się śmieje. Znowu.
-Może...Ale tylko na jedno. Jedno jedyne. Iii...W zamian za to, że ty odpowiesz mi na jedno moje.
Poszło zbyt prosto.
-Dobra, ale pytam pierwsza-odpowiadam, a kiedy kiwa głową od razu pytam-Jak to jest, że jednego dnia masz 5 lat, a drugiego 15?
Patrzy na mnie, jakby co najmniej mu przyłożyła. A potem wybucha śmiechem. Który to już raz dzisiaj? Trzeci? Boże, czy ja to liczę?
-Mogłaś...mogłaś-próbuje przestać się śmiać. Z czasem mu się to udaje.-Mogłaś zapytać mnie o wszytko. O to, co wydarzyło się z Gab, a dziecko Isabell, o twoje ramię...A ty zapytałaś....o mnie?
Faktycznie, mogłam zapytać o coś innego. Ale i tak on interesował mnie najbardziej.
-Czy to już twoje pytanie? Najpierw odpowiedz na moje.
-Eira...-odetchnął. Wymówił moje imię może....drugi raz? Zawsze mówił do mnie księżniczka, a moje imię wymawiał...rzadko. Nawet, jeśli chodzi o te kilka dni. Ale to, jak podkreślał każdą literę, a szczególnie ''r'' sprawiało, że się rozpływałam. Złapał mnie za rękę. Złapał. Mnie. Za. Rękę. Posadził mnie na trawie i usiadł obok mnie.
-Ostatnia szansa-rzekł.-Naprawdę chcesz to wiedzieć?
Pokiwałam tylko głową.
-No dobrze księżniczko-wolę jak nazywa mnie Eira.-Zamknij oczy.
Wykonuję polecenie i czekam co dalej. Ale nic się nie dzieje. Jest zupełnie cicho. Zaraz...czy on sobie poszedł?! Jak go zobaczę to chyba nakopię mu...
-A teraz wyobraź sobie-odzywa się w końcu. Oddycham z ulgą i rozluźniam się.-że w tym momencie czas się zatrzymuje. Cały czas siedzimy razem tutaj, w środku lasu, ale czas już nie biegnie.
Czuję, jak odgarnia włosy z mojej twarzy. Pokrywam się gęsią skórką.
-Wyobraź sobie, że nagle otwierasz oczy. Ale nie ma tu mnie. Wokół ciebie biega gromadka dzieci. Twoich dzieci. A obok ciebie siedzi twój mąż. Jeszcze kilka chwil temu siedziałaś tu ze mną, a teraz wszystko się zmieniło.
Otworzyłam gwałtownie oczy. Zamrugałam gwałtownie. Nie chciałam męża. Nie chciałam dzieci. Chciałam jego. Chciałam lasu i rodziców. Chciałam tu zostać. Próbuję uspokoić oddech. Czy tak właśnie się czuł? Jakby mu wszystko zabrano?
-Czujesz?-pyta.-Wiesz już jak to jest?
-Zabrano ci teraźniejszość. Rodziców. Dzieciństwo.
-Nie, to nie tak. To znaczy...teraźniejszość jest teraz. Nigdy nikt nie mógłby mi jej zabrać. Dzieciństwo...miałem 5 lat dzieciństwa. A rodzice...nawet ich nie pamiętam...
-Nie?
-A, a, a...To już kolejne pytanie, księżniczko. Teraz ja.
Wzdycham. Tak wiele chcę się dowiedzieć. Ale zgadzam się, taka była umowa.
-No dobra, pytaj.-mówię w końcu.
-Potrafisz pływać?
Jego mina była zdziwiona? Mogę założyć się, że ja wyglądałam na bardziej zdziwioną. Mógł mnie zapytać o wszystko. Nawet o coś prywatnego, a on zapytał czy umiem pływać. Zatkało mnie. Po prostu mnie zatkało. Z drugiej strony zrobił to samo co ja...
-Przepraszam-chrząkam i prostuję się.-Zatkało mnie. Umiem pływać. Isabell mnie nauczyła.
-To bardzo dobrze, zaoszczędzimy czas.
Wstaje i pociąga mnie za sobą. A potem biegniemy przez las.
Podoba mi się ten rozdział. Naprawdę mi się podoba. A co wy o tym myślicie?
Leżę w łóżku kilka dni. Co rano budzi mnie widok zabójczych oczu Jamesa i co wieczór kładę się spać słysząc jego głos. Śpi ze mną w jednym pokoju. Pech. A może nie...
Całymi dniami opowiada mi co się wydarzyło. Na moje nieszczęście robi to tak, że każdego dnia dostaję tylko niewielki zlepek informacji. Czego dowiedziałam się do tej pory? Niewiele. Gabriela jest teraz Władczynią. Wykorzystała nas do stworzenia czegoś w rodzaju zaklęcia, które zamieniło miejscami ją i Is. Nie wiadomo, gdzie ona jest, ani gdzie są nasi rodzice. Wiem też, że kiedy Gab się zamieniła z Isabell coś spowodowało wybuch przez który mam tą okropną ranę na ramieniu.
Przez cały czas James się uśmiecha. Jest dziwnie optymistyczny. Tylko kiedy wspomina o rodzicach milknie i zmienia temat.
Zdrowieję bardzo szybko. Nie wiem, czy to zasługa leczniczych ziół Ros, czy kojący głos Jamesa. W każdym razie dziś wyjdę na dwór. W końcu. I idę tam z Jamesem. Los w końcu robi dla mnie coś dobrego.
Moja sukienka jest podarta, brudna i umazana krwią. Nie chcę na nią patrzeć. Nie dlatego jak wygląda, ale dlatego co mi przypomina. Zamykam oczy i oddycham głęboko. Ros zostawiła mi na łóżku spodnie i jakąś koszulę. Nie chodziłam w spodniach. Są dla facetów. Ale muszę przyznać, że kiedy je wkładam czuję się dziwnie przyjemnie. A koszula nie ma gorsetu. Kolejny plus. Uśmiecham się. Wychodzę z pokoju i napotykam wzrok Ros. Siedzi przy stole w głębokim zamyśleniu. Kiedy siadam na przeciwko niej uśmiecha się do mnie niepewnie i łapie za dłoń.
-Jak się czujesz?-pyta.
-Ramię boli, ale tylko trochę. Ale mogę wyjść prawda?
-Jasne.-śmieje się.-Nie mogę cię tu trzymać wiecznie. Tylko pamiętaj, trzymaj się Jamesa.
Uśmiecham się szeroko i wstaję od stołu. Podbiegam i otwieram drzwi i owiewa mnie fala świeżego powietrza. Rozpuszczone włosy, których nie potrafiłam spiąć muskają moją skórę. Zamykam oczy i oddycham. Wreszcie.
-Będziesz tam tak stała, czy wyjdziesz do mnie?-usłyszałam głos Jamesa i natychmiast otworzyłam oczy. Podeszłam do niego. Był ode mnie trochę wyższy. Ale tylko trochę.
-Gdzie idziemy?-spytałam spoglądając mu w oczy. Już je dziś widziałam, ale tu wyglądały jeszcze lepiej.
-Trochę tu...Trochę tam-mówi i wybucha śmiechem. Boże, jego śmiech jest cholernie zaraźliwy. A śmieje się cały czas.
-No to chodź tu, a potem tam.
Chwilę idziemy w milczeniu. On cały czas się uśmiecha a ja podziwiam widoki. Nie, nie jego. Las w którym jesteśmy jest olśniewający. Każdy liść, każde źdźbło trawy, każdy krzak pasował tu idealnie. Mamie by się tu nie spodobało. Narzekała by na robactwo i brud. Tata wszystko by zamrażał. Dobrze, że ich tu nie ma. Nienawidzę zimy. Wiem, moi rodzice mają moc lodu i tak dalej. Ale zima jest nudna. Tylko biel. I zimno. I czyhające na życie ostre sople lodu. Z zamyślenia wyrywa mnie chichot chłopaka.
-Co?-pytam zdezorientowana.
-Nie, nic-odpowiada szczerząc się.-Po prostu...miałaś taką minę. Jakbyś znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące cię pytania.-nachyla się i czuję jego oddech na szyi.-Ale powiem ci w sekrecie, że las ci ich nie da.
-To może-odpowiadam odwracając głowę w jego stronę-ty mi je dasz.
Znów się śmieje. Znowu.
-Może...Ale tylko na jedno. Jedno jedyne. Iii...W zamian za to, że ty odpowiesz mi na jedno moje.
Poszło zbyt prosto.
-Dobra, ale pytam pierwsza-odpowiadam, a kiedy kiwa głową od razu pytam-Jak to jest, że jednego dnia masz 5 lat, a drugiego 15?
Patrzy na mnie, jakby co najmniej mu przyłożyła. A potem wybucha śmiechem. Który to już raz dzisiaj? Trzeci? Boże, czy ja to liczę?
-Mogłaś...mogłaś-próbuje przestać się śmiać. Z czasem mu się to udaje.-Mogłaś zapytać mnie o wszytko. O to, co wydarzyło się z Gab, a dziecko Isabell, o twoje ramię...A ty zapytałaś....o mnie?
Faktycznie, mogłam zapytać o coś innego. Ale i tak on interesował mnie najbardziej.
-Czy to już twoje pytanie? Najpierw odpowiedz na moje.
-Eira...-odetchnął. Wymówił moje imię może....drugi raz? Zawsze mówił do mnie księżniczka, a moje imię wymawiał...rzadko. Nawet, jeśli chodzi o te kilka dni. Ale to, jak podkreślał każdą literę, a szczególnie ''r'' sprawiało, że się rozpływałam. Złapał mnie za rękę. Złapał. Mnie. Za. Rękę. Posadził mnie na trawie i usiadł obok mnie.
-Ostatnia szansa-rzekł.-Naprawdę chcesz to wiedzieć?
Pokiwałam tylko głową.
-No dobrze księżniczko-wolę jak nazywa mnie Eira.-Zamknij oczy.
Wykonuję polecenie i czekam co dalej. Ale nic się nie dzieje. Jest zupełnie cicho. Zaraz...czy on sobie poszedł?! Jak go zobaczę to chyba nakopię mu...
-A teraz wyobraź sobie-odzywa się w końcu. Oddycham z ulgą i rozluźniam się.-że w tym momencie czas się zatrzymuje. Cały czas siedzimy razem tutaj, w środku lasu, ale czas już nie biegnie.
Czuję, jak odgarnia włosy z mojej twarzy. Pokrywam się gęsią skórką.
-Wyobraź sobie, że nagle otwierasz oczy. Ale nie ma tu mnie. Wokół ciebie biega gromadka dzieci. Twoich dzieci. A obok ciebie siedzi twój mąż. Jeszcze kilka chwil temu siedziałaś tu ze mną, a teraz wszystko się zmieniło.
Otworzyłam gwałtownie oczy. Zamrugałam gwałtownie. Nie chciałam męża. Nie chciałam dzieci. Chciałam jego. Chciałam lasu i rodziców. Chciałam tu zostać. Próbuję uspokoić oddech. Czy tak właśnie się czuł? Jakby mu wszystko zabrano?
-Czujesz?-pyta.-Wiesz już jak to jest?
-Zabrano ci teraźniejszość. Rodziców. Dzieciństwo.
-Nie, to nie tak. To znaczy...teraźniejszość jest teraz. Nigdy nikt nie mógłby mi jej zabrać. Dzieciństwo...miałem 5 lat dzieciństwa. A rodzice...nawet ich nie pamiętam...
-Nie?
-A, a, a...To już kolejne pytanie, księżniczko. Teraz ja.
Wzdycham. Tak wiele chcę się dowiedzieć. Ale zgadzam się, taka była umowa.
-No dobra, pytaj.-mówię w końcu.
-Potrafisz pływać?
Jego mina była zdziwiona? Mogę założyć się, że ja wyglądałam na bardziej zdziwioną. Mógł mnie zapytać o wszystko. Nawet o coś prywatnego, a on zapytał czy umiem pływać. Zatkało mnie. Po prostu mnie zatkało. Z drugiej strony zrobił to samo co ja...
-Przepraszam-chrząkam i prostuję się.-Zatkało mnie. Umiem pływać. Isabell mnie nauczyła.
-To bardzo dobrze, zaoszczędzimy czas.
Wstaje i pociąga mnie za sobą. A potem biegniemy przez las.
Podoba mi się ten rozdział. Naprawdę mi się podoba. A co wy o tym myślicie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)